26 - 28.07. 2023 - GSB - Beskid Śląski


Plan na tegoroczny szlak był inny, tak samo jak dystans i trasa przejścia. Niestety pogoda zniweczyła mi je całkowicie. Zapewne nie tylko ja, ale wielu odczuło ją na własnej skórze. 

26 lipca - Ustroń - Równica - Ustroń

Już nad ranem, spoglądając z okien autobusu, pogoda w żadnym wypadku nie napawa optymizmem. Wysiadając z pociągu w Ustroniu, najgorsze obawy się potwierdzają.  Nad górami wisi ciężki, stalowoszary wał grubych, ciężkich chmur. Już pada i nie zanosi się, aby miało przestać w ciągu najbliższych godzin. Nie mam wyjścia, muszę ruszać. Znak początku Głównego Szlaku Beskidzkiego znajduje się opodal stacji Ustroń Zdrój. Pamiątkowa fotka w strugach deszczu z tradycyjną kropką początku szlaku i powoli ruszam czerwonymi znakami w stronę Równicy. Początkowo opad nie jest jeszcze najgorszy, przemierzam podejście uliczkami miasta, pnącymi się coraz wyżej. Zanurzając się w las mam wrażanie, iż pada coraz bardziej. Ze szlaku robi się błotna breja z sypiącymi się kamieniami. Woda płynie w każdym możliwym miejscu. Muszę uskuteczniać skoki po kamieniach, aby jak najmniej wpadać w błoto. Po około 1,5h monotonnego podejścia wynurzam się z lasu na polankę, gdzie we mgle majaczy niewielki budynek Gościńca na Równicy

 

Zapewne w słoneczny dzień musi być tutaj przaśny jarmark dorównujący temu na Gubałówce. Dzisiaj wszystko świeci pustakami. Wchodzę do środka, aby nieco wysuszyć się i wypić coś ciepłego.  Jestem kompletnie sam, nikogo wokoło. Smętnie spoglądam za okno – żadnych szans, aby przestało padać. Ściana deszczu. W końcu ruszam w dół, szlak prowadzi w większości asfaltem do stacji Ustroń Polana. Już po kilku minutach szybkiego marszu jestem doszczętnie mokry, w dodatku robi się zimno. Oceniam temperaturę na 10 st C. Miałem w planach wejście dzisiaj na Czantorię i przejście odcinka głównego grzbietu, aby następnie, niebieskim zejść do mojej tymczasowej kwatery w Wiśle Jaworniku. Niestety klapa całkowita, muszę na stacji w Polanie zakończyć zabawę na dzisiaj.  Jadę na miejsce noclegu, aby suszyć przemoczone buty i ubrania. 

27 lipca - Ustroń - Czantoria - Kubalonka

Od rana pogoda dopisuje - jest upragnione słońce. W nocy wyschły ubrania, ale buty niestety nie nadają się do użytku. Muszę zabrać wersję cięższą. Około 9:00 ruszam w kierunku Ustronia. Niestety o tej godzinie,  nie ma ani pociągu ani autobusu. Pozostaje mi łapanie stopa. Poszło dosyć szybko, podwozi mnie pewna pani z Istebnej i rozpoczynam nieśpieszne podejście czerwonym szlakiem na Czantorię. Można oczywiście wjechać wyciągiem, ale nie o to dzisiaj chodzi. Szlak prowadzi dosyć stromo wzdłuż zjazdowej trasy narciarskiej. Można także iść ścieżką biegnąca obok w lesie, ale to niczego nie zmienia. Na wejście do góry musisz zarezerwować sobie około godziny. Spod górnej stacji wyciągu na szczyt, masz około 20 minut nieforsownego marszu. Na granicy polsko-czeskiej wieża widokowa (wejście płatne). Przed wieżą szlak odbija w lewą stronę i zanurza się w las. Początkowo w dół, później bardziej płasko. Po ponad godzinie, docieram do schroniska Soszowie. Pamiętam jak wiele  lat temu, podczas mojej pierwszej wizyty, budowano tutejszy wyciąg. Dzisiaj hula na pełnej mocy.  Zamiast narciarzy są rowerzyści, którzy gnają specjalnie przygotowanymi trasami zjazdowymi w dół. Moda, która zawitała z Alp, ale przez to krzesełka są ciągle w ruchu i ludzi też jakby sporo. W jednej z karczm pozwalam sobie na kufel zimnej cofoli i robię mały popas. Robi się coraz cieplej, słońce przypieka. Stempel do książeczki, zdjęcie przy schronisku PTTK i ruszam dalej. 


Szlak prowadzi zmiennie nieco w górę, nieco w dół, aż do przełęczy, skąd widać idealną piramidkę Stożka Wielkiego. Nazwa góry jak najbardziej adekwatna do jej wyglądu. Aby podejść do schroniska trzeba się nieco namęczyć i wdrapać do góry,  ale sama bryła budynku i widoki wynagradzają ten trud. Panorama praktycznie na cały Beskid, od Skrzycznego po Czantorię




Dalej szlak prowadzi w stronę przełęczy na Kubalonce. Tylko na wysokości Kiczory pokazują się jakieś widoki, reszta to przedzieranie się przez lasy i chaszcze. Etap nudny i monotonny. Po godzinie 17, zdrowo zmęczony, docieram na przełęcz.      

Dystans według GPS: 22 km.

 28 lipca - Kubalonka - Barania Góra - Węgierska Górka

Leje, gdy tylko otwieram oczy. Niebo do złudzenia przypomina filmowy Mordor. Jest po prostu czarno, po horyzont z każdej strony. W dodatku wyraźnie się ochładza, a czeka mnie długi etap.  Od 9:00 siedzę pół godziny na przystanku autobusowym na Kubalonce czekając, aż w końcu może choć trochę przestanie padać. Nic z tego, muszę ruszać w deszczu. Pierwszy etap to 4 kilometrowy odcinek do drewnianego kościółka na Stecówce. Przychodziłem tutaj niegdyś z Koniakowa. Lubię to miejsce i jego spokój. Dzisiaj kościółek wypiękniał i nie przypomina tamtego dawnego. Na szczęście kruchta jest otwarta i mogę schronić na moment od deszczu. Jest cicho i ciepło. 

Zakładam cieplejsze ciuchy i dalej w drogę. Na szlaku teraz, całą uwagę trzeba skupić na stawianiu stóp, w taki sposób aby jak najmniej pomoczyć buty. Dokoła mgła jak mleko, więc i tak nic nie widać. Nawigowanie, aby nie zgubić szlaku, staje się sprawą nadrzędną. Zaczynam strome podejście do schroniska na Przysłopie pod Baranią Górą. Szlak tutaj jest rzeką, która płynie nieprzerwanym strumieniem.  W końcu mokry doszczętnie docieram do schroniska na Przysłopie. Ceny wewnątrz powalają, jak w 5 gwiazdkowym hotelu! To akurat nic nowego, zawsze były bezczelne. Sam budynek, nie ma nic z przytulności górskich schronisk - beton i szkło. Na wskroś wielka i nowoczesna budowla. Przynajmniej toaleta jest w gratisie, ale deszcz leje nadal ścianą wody. 

Ruszam stromo szlakiem rzeką, w stronę Baraniej Góry. Na górze szlak przypomina grzęzawisko. Bale, które miały go stabilizować zanurzają się całe w wodzie, gdy tylko stawiam na nich but. Wszystko to powoduje, że trzeba po krzakach szukać obejść, co dodatkowo spowalnia marsz. Kompletnie przemoczony i zmarznięty (jest nie więcej niż 10 st. C) docieram do niewielkiej wieży widokowej na Baraniej Górze (1220m). Widoku oczywiście żadnego, wszechogarniające mleko. W dodatku mocno wieje. Ruszam dalej przez Magurkę Radziechowską, cały czas czerwonym szlakiem, w stronę Węgierskiej Górki. Szlak jest monotonny, jedno wielkie gruzowisko osuwających się kamieni i błotnista breja. 

Chwila nieuwagi i zwichniesz nogę. Gdzieś za Halą Radziechowską, chmury na moment osłaniają widok na Jezioro Żywieckie w dali. Wieje nadal bardzo mocno. Dopóki idę organizm produkuje ciepło i nie mogę się zatrzymywać. Nie mam odpowiednich ubrań, wszystkie prognozy zapowiadały 25 stopni. Jest wprost odwrotnie - polskie lato! Około 18, zmęczony do granic, mokry i brudny docieram do Węgierskiej Górki. Przechodzę most na Sole, który symbolicznie oddziela Beskid Śląski od Beskidu Żywieckiego. W końcu przestało padać. Szukam miejsca, gdzie można coś ciepłego zjeść, co okazuje się wcale nie jest takie proste. Kręcę się po centrum i nic nie ma. W końcu pytam się pewnej pani, która wskazuje mi bar nad Sołą. Jem obiad i ruszam dalej do Żabnicy. Do miejsca noclegu mam jeszcze dystans 4,5km. Idę już tylko siłą woli. 

Dystans według GPS: 30 km.

 Podsumowanie:
  • zimno, ciągłe opady deszczu, zapowiedzi kolejnych, spowodowały, że zrezygnowałem z dalszych etapów
  • szlak w sporej części w złym stanie technicznym - duże ryzyko kontuzji
  • do ciekawych miejsc na trasie można dotrzeć także innymi szlakami
  • długie odcinki kompletnie bezludne
  • aplikacja do nawigacji z GPS bardzo przydatna
  • przy opadach i mgle wręcz nieodzowna
  • całość przejścia: 60 km.
  • mapa szlaku i profil:

Popularne posty z tego bloga

08 - 13.08.2023 - Góry Sokole - Rudawy Janowickie

26.06 - 3.07.2023 - Albania - Macedonia Północna