2.08.2019 Naddniestrzańska Republika Mołdawska

Jeden z ostatnich wyjazdów wiedzie do dziwnego państwa o nazwie Naddniestrze Jest to państwo nieuznawane przez świat, z dumną stolicą w Tyraspolu, do którego dzisiaj docelowo zmierzamy. Kraj obejmuje tereny położone na lewym brzegu Dniestru oraz prawobrzeżne miasto Bendery (Tighina) - to drugi nasz dzisiejszy cel. Jest to pas ziemi o długości około 200 km i średniej szerokości około 12–15 km (najmniejsza szerokość 6 km, największa 38 km). Kraj jednostronnie oderwał się od Mołdawii 2 września 1990, deklarując pozostanie w składzie Związku Radzieckiego, podczas gdy Mołdawia wystąpiła z niego 23 czerwca tego roku. Pełną niepodległość ogłosiło 5 grudnia 1990 r. 

Z Odessy tym razem ruszamy w kierunku północno - zachodnim. W autokarze niewiele osób zdecydowało się na odwiedzenie tych ziem, bo zaledwie 13 osób. Około 7 rano opuszczamy miasto, kierując się do przejścia granicznego z Mołdawią, a właściwie pod kontrolą Rosji. Droga do granicy jest masakryczna, dziura na dziurze. Autobus niemal zygzakiem jedzie po plackach z asfaltu starając się trzymać odpowiedni kierunek. To odległość niecałych 100km, a jedziemy to prawie 3h. W końcu na horyzoncie jawi się przejście graniczne między Ukrainą a Naddniestrzem. Nie wolno tutaj niczego fotografować, jak za dawnych lat imperium sowieckiego, ale wiadomo...


Z tej strony wygląda to jeszcze normalnie. Straż graniczna jest tutaj bogiem i carem w jednym do spółki z celnikami. Dużo ludzi przechodzi na piechotę, bo tak szybciej. Taszczą ze sobą pełne siatki z rynku 7 km koło Odessy. Jak można przypuszczać, gospodarczo stroją niezbyt wysoko. 
Pani ze straży weszła i ostentacyjnie wyszła, bo ludzie nie byli jej zdaniem odpowiednio przygotowani, tzn nie trzymali otwartych paszportów w rękach na odpowiedniej stronie. Więc czekamy kolejną godzinę, aż szanownie zjawi się ponownie.  Po opuszczeniu Ukrainy, jak za dawnych czasów zasieki, wysoki płot z drutami kolczastymi - myślałem, że w Europie już coś podobnego nie istnieje. Dalej pas ziemi niczyjej, w tym przypadku most, pod którym rozciągają się bagna. Po drugiej stronie granica Mołdawska. Wszyscy muszą wysiąść i na piechotę udać się po wizę - nawet na 1 dzień! Zobacz wizę. W odpowiedniej budzie siedzi strażnik, z kamienną miną wydaje każdemu papier, który wyjeżdżając będzie musiał zwrócić. Nawet nie pytam, co by było, gdybym tego śwista nie miał na powrocie.

W końcu ruszamy z granicy. Słońce zaczyna już zdrowo przypiekać. Tutaj nagła odmiana typowy, równy asfalt, domy też jakby bardziej normalne. Szybko się okazuje, że wierność Rosji popłaca w wyraźny sposób i Rosjanie pakują tutaj ogromną forsę, aby pokazać Ukraińcom ile tracą. Wjeżdżamy do Tyraspola. Kraj jest uznawany, wyłącznie przez dwa państwa: Abchazję oraz Osetię Południową i tylko te dwie ambasady istnieją w mieście w tym samym budynku, dumnie oznaczonym flagami. Jak można wnioskować, to także nie uznawane państwa - swój, swego ....


Nie zatrzymujemy się tutaj, gdyż w pierwszej kolejności jedziemy do Twierdzy w Banderach leżącej kilka km na zachód od miasta. Bendery są miasteczkiem i jednocześnie miejscem stacjonowania wojsk rosyjskich. Pilnują dużego mostu na Dniestrze. Siatki maskujące, wojsko z bronią, wóz pancerny oraz przenośny betonowy bunkier. Zastanawiam się tylko po co ta demonstracja siły? 
Twierdza w Banderach w ciągu ostatniego roku została gruntownie wyremontowana za rosyjską kasę i prezentuje się jak obiekt na przyzwoitym europejskim poziomie. Robi wrażenie. Rosjanie nawet udostępnili cześć placu przed twierdzą, który zajmowały koszary. W twierdzy, swego czasu, podobno zamieszkiwał sam baron Munchausen. Upał tutaj niesamowity.




Można bez problemów powchodzić do wszystkich baszt, choć w niektórych nie jest to do końca bezpieczne, gdyż schodów jeszcze nie wyremontowano i trzeba się trzymać wszystkiego co jet pod ręką. Jest kilka baszt udostępnionych do zwiedzania od tego roku i też musisz uważać.


Będąc na najwyższej baszcie widać dobrze nie tylko twierdzę, ale także jak Rosjanie wyprowadzają  z jakiegoś garażu wóz pancerny i próbują go odpalić. Przy odpowiednim zbliżeniu widać to dokładnie. Dziłania w toku. Podobno w tym rejonie panuje spokój, wiec... 

  
Czas ucieka i wracamy do Tyraspola. Jedynym elementem miasta jaki uderza, to doskonale zachowane relikty architektoniczne i nie tylko z czasów ZSRR. Wszystko odstawione w marmurach, będąc tutaj mam wrażenie, że Sowieckij Sojuz nadal istnieje i ma się całkiem dobrze.  






Idąc ulicą nie dowierzam, iż to tutejsza rzeczywistość. Dla kontrastu z Ukrainą od razu widać, iż Rosja pakuje w ten rejon duże sumy pieniędzy. Miasto wygląda niemal jak typowe miasto europejskie - oczywiście gdyby nie symbole komunizmu. Każdy ma widzieć, jak dobrze żyje się pod butem Putina. Restauracje oferują bardzo dobre i tanie jedzenie. Można się dogadać po angielsku, co na Ukrainie jest rzadkością. Ceny jeszcze niższe, niż po stronie ukraińskiej. Butelka wódki w sklepie to cena rzędu 6 zł za butelkę. Kierowcy ropę do autobusu leją także tutaj, bo lepsza i tańsza. Cena oscyluje poniżej 2 zł za litr.   

Upał nie odpuszcza, do autobusu i wracamy do Odessy. Gdzieś w dali na stepie, wielka elektrownia z kominem, do złudzenia przypominająca mi Czarnobyl. Na granicy ta sama procedura i musimy odstać swoje, kierowca coś tam płaci znowu, za to pogoda nieco się psuje i robi się trochę chłodniej. W końcu ruszamy dziurawymi drogami. Po drodze jakieś małe zapuszczone wioski, co rusz stare ruiny. Do Odessy docieramy kilka minut przed 19 na kolację.  

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt