19.07 - 23.07 2016 Alpy - Mallnitz - Taury Wyoskie
18.07 - Gorzyczki - Mallnitz
Około
8:30 przekraczamy granicę Polski. Przed wyjazdem kupujemy w Lewiatanie
winiety zarówno na autostrady czeskie jak i austriackie. Oczywiście
czeska policja czatowała już na klientów, na pierwszym zjeździe, gdy nie
było nawet możliwości kupienia winiety po czeskiej stronie.
W poniedziałek rano ruszyły na trasę chyba wszystkie możliwe TIR-y, wiadomo co to spowodowało. Przez Czechy jechało się w miarę sprawnie. Niewielki korek koło Brna, nie stanowił problemu. Po przekroczeniu austriackiej granicy szybko okazało się, że zaczęto remontować chyba połowę autostrad. Oczywiście te prowadzące do Wiednia i dalej na południe, w stronę Klagenfurtu i granicy włoskiej i słoweńskiej także. Obwodnica Wiednia zakorkowana tradycyjnie, dalej było jeszcze gorzej.
Zjazdy i zwężenia. Im bliżej południa tym cieplej, słońce prosto w oczy i klimatyzacja nieodzowna. Ostanie 8 km ostro pod górę i docieramy do Mallnitz. Po drodze duży znak - "Park Narodowy Taury Wysokie". Dodam tylko dla niezorientowanych, że Austriacy nie wymyślili jeszcze biletów wstępu do parku narodowego, ani płatnych parkingów. Bezproblemowo już docieramy do pensjonatu o swojsko brzmiącej nazwie "Gastehaus Kofler". Szczyty piękne i wysokie - tylko śnieg na nich leży! Poniżej widok na miasteczko schowane w dolinie :-)
Punktualnie o 7:40 ubrałem buty biegowe i pobiegłem sobie w górę doliny
Tauerntal, rozpoczynając tym samym trening do wrześniowego półmaratonu.
Słońce i temperatura 16 stopni, idealne warunki na pierwszy bieg w
Alpach.
Po biegu jedziemy do najwyższej części Mallnitz, gdzie znajduje się dolna stacja dwuetapowej kolejki pod Ankogel. Najważniejsza rzecz tutaj to "Karnten Card", czyli karta, która upoważnia do ponad stu atrakcji w regionie i to zupełnie bezpłatnie, w tym do przejazdów 12 kolejami linowymi, wstępy na baseny, itp, itd. Wagoniki z dolnej stacji ruszają co pół godziny i w takim odstępie czasowym wracają na dól. Przesiadka na wysokości około 1900 metrów do wagonu, który wyjeżdża na wysokość 2546, skąd można rozpocząć wejście na szczyt.
U góry oczywiście chłodno i wokół dużo mokrego śniegu. Dojście na wierzchołek z buta i dotarcie z powrotem, do górnej stacji kolejki zajmuje ponad 6 godzin, co praktycznie wyklucza dzisiaj taką możliwość. Nieco poniżej znajduje się Hannoverhutte, coś w stylu restauracji górskiej, bo na pewno nie schronisko. Za to z tarasu widoki zachwycają na wszystkie możliwe strony świata i tylko góry po horyzont:
Po powrocie na dół, można pozwolić sobie na mało forsowny szlak Doliną Seebachtal. Dolina wije się płasko pośród szczytów i technicznie nie stanowi najmniejszego problemu. Po kilkuset metach marszu niemal piaskowym szlakiem, który ciągnie się wzdłuż krystalicznie czystego potoku, docieramy do jeziora Stappitzer See. Idziemy jeszcze kawałek dalej i zawracamy na parking. Ciepło tutaj a nawet gorąco.
Po południu jedziemy do Obervellach, gdzie znajduję się bardzo przyzwoity kompleks odkrytych basenów. Jest typowo sportowy, gdyby ktoś chciał popływać i sporych rozmiarów zjeżdżalnia dla dzieci. Najciekawsze jest chyba to, że człowiek siedząc w środku basenu ma góry wokół siebie. Kompleks jest zamykany o godzinie 19. Oczywiście mając kartę wstęp gratis. I co najciekawsze - płatne parkingi nie istnieją! Toalety wszędzie za darmo. Żadnego handlu tanim badziewiem. Inna cywilizacja!
20.07 - Lodowiec Molltaler
Od rana bezchmurne niebo i piękna pogoda. Jedziemy do Flattach, gdzie zaczyna się prawie 10 km podjazd do dolnej stacji kolejki na lodowiec Molltaler. Te 10 km to niezła szkoła dla kierowców i jeszcze lepsza dla wytrzymałości. samochodów. Docieramy do Innerfragant, gdzie na wysokości 1074 m znajduje się tunel będący pierwszym etapem wjazdu na lodowiec.
Wagon
zabiera około 150 osób i i tunelem wydrążonym w skale przez 8 minut z
pokaźną prędkością pomyka w górę. Z jaką, trudno powiedzieć, bo
przypomina to metro, ale wewnątrz jest dosyć chłodno. Pomimo wysokiej
temperatury na zewnątrz. Dystans 4,8 km na wysokość 2200 m.
Przesiadka na wagonik gondolowy, który wywozi klientów na wysokość około 2890 m (tak pokazał mi wysokościomierz). Lodowiec Molltaler
- tutaj uderza cała masa narciarzy, którzy przesiadają się w ostatnim
etapie na wyciągi, aby pomykać po śniegu, którego jest tutaj dużo. Widok
z górnej stacji kolejki, należy do najlepszych jakie kiedykolwiek
widziałem.
Zaletą tego miejsca, jak i chyba Alp w ogóle jest to, iż będąc na pewnej wysokości, zobaczysz morze gór, praktycznie z każdej możliwej trony świata i to po sam horyzont.
Zaletą tego miejsca, jak i chyba Alp w ogóle jest to, iż będąc na pewnej wysokości, zobaczysz morze gór, praktycznie z każdej możliwej trony świata i to po sam horyzont.
Opodal
znajduje się niewielkie jezioro wypełnione wodą ze spływającego lodowca
i śniegu z okolicznych gór. Tworzy to całkiem malowniczy widok,
szczególnie przy takiej pogodzie jak dzisiaj.
Powrót na dół przebiega dosyć szybko i sprawnie. Austriacka precyzja i punktualność widoczna na każdym kroku.
Drugim miejscem na dzisiaj jest Raggaschlucht, czyli kanion rzeki z wodospadami do złudzenia przypominający ten w Słowackim Raju, z drobną różnicą. Ten jest o wiele wyższy i dużo bardziej efektowny. Znajduje się on w tej samej miejscowości, czyli w Flattach i jest bardzo dobrze oznakowany z drogi. Podobny system mostów jak w Słowacji pozwala bezpiecznie przemieszczać się wzdłuż ścian nad szybko płynącym potokiem. Wewnątrz jak można się spodziewać dosyć duża wilgotność. Wstęp gratis dla mających Karnten Card i bez cienia wątpliwości trzeba to miejsce zobaczyć.
Na koniec wizyta na basenie w Obervellach - podobnie jak wczoraj. Główna atrakcja tego miejsca! No i chwila na odpoczynek przed kolejnym dniem w Alpach.
21.07 - Kolbnitz i Weissensee
8:00 ruszam na poranny bieg. Dzisiaj wyszło mi nieco ponad 6,5 km. Doliną Tauerntal tym razem do schroniska Stockerhutte.
Od rana pogoda była idealna. Trasa jak zwykle pusta i po drodze
spotkałem kilka dodatkowych atrakcji folklorystycznych w postaci dziko
hasających zwierząt, które swobodnie pasą się na łąkach. Jak się okazuje miejscowe borostwory chodzą sobie w dolinach całkowicie samopas.
Przy schronisku kilka minut odpoczynku i tą samą trasą powrót. Tym razem z nieco inną perspektywą na dolinę.
Poranny trening jak się okazało był chyba najlepszym punktem dnia. Pierwsze miejsce dzisiaj to kolejka górska w Kolbnitz (Panoramabahn Kreuzeck).
Jeden duży wagon, który na torach na zasadzie grawitacyjnej, przez
około 11 minut wjeżdża na wysokość około 1200 metrów, pokonując wysokość
około 600 metrów, na niektórych odcinkach nawet bardzo stromo! Typowy
punkt wypadowy na wyższe partie gór, widok średni i nie zachwyca niczym.
Przynajmniej po tym co widziałem wczoraj.
Jezioro Weissensee. Miejsce
kawałek oddalone od Parku Narodowego Taury Wysokie. Samo jezioro niczym
nie zachwyca, a nawet w pewnych odcinkach przypomina zarastające
trzcinami. Znajduje się tam wyciąg krzesełkowy, niestety pomimo usilnych
starań do niego nie dotarliśmy. Teren bardzo słabo oznakowany i trudno
tam gdziekolwiek dotrzeć. Stanowczo nie polecam tego miejsca.
Po południu odwiedziliśmy w Mallnitz BIOS National Zentrum,
czyli w skrócie muzeum Parku Narodowego Taury Wysokie. Miejsce super
wykonane i przystosowane dla dzieci pod kątem doświadczeń. To jedno z
tych miejsc gdzie wszystkiego można dotknąć i wszystko zrobić samemu.
Zjawiska naturalne, owady, ryby, motyle, porosty itp, itd. Wszystko
wykonane na najwyższym poziomie, wszystko widoczne pod mikroskopami.
Część eksponatów w wersji live np. żywe mrowisko. Po południu załamanie pogody i burza. Zimno.
22.07 - Dolina Seebachtal
7:40
jak co dzień mały bieg na rozgrzewkę do schroniska Stockerhutte, od
rana 5,5 km. Pogoda miała się popsuć, według zapowiedzi, ale nadal jest
pięknie, więc Dolina Seebachtal, której nie udało się nam przejść
pierwszego dnia. Miejsce jest nieprzeciętnej urody, coś w stylu naszej
Kościeliskiej. Oczywiście nikt nie czesze za wstęp, parking za free i
żadnych tłumów. Do schroniska i z powrotem to dystans 8 km i 200 metrów
(tyle pokazał mi GPS). Droga wiedzie dnem doliny, gdzie obok cały czas
płynie potok o lazurowej wodzie i białym piasku na dnie, co daje efekt
rzadko spotykany w górach. Później w górnym biegu zjawi się nieco
kamieni i będzie wyglądał na typowo górski.
Na początku szlaku, plac zabaw dla dzieci z linami do przechodzenia nad wodą i zjeżdżalnią. Dalej mijamy jeziorko Stappitzer See, i idziemy dnem doliny. Na ścianach z lewej i prawej strony zaczynają pojawiać się wodospady (Trombachfalle). Im bliżej szlak wiedzie, tym są one bardziej
efektowne. Na całym szlaku co pewien czas są rozmieszone ławki. Zapewne
nie po to, aby odpoczywać, ale po to aby podziwiać to co wokół. Na
całym odcinku swobodnie koczują sobie krowy i poruszają się swobodnie
konie.
Po 4 km docieramy do schroniska Schwussnerhutte na wysokości 1338 m.
Drewniany budynek chaty już z daleka robi bardzo pozytywne wrażenie,
wewnątrz jest naprawdę klimatyczny i ma swój styl. Kelnerem jest facet w
regionalnym stroju a jedzenie tutaj serwowane należy do świeżych i
robionych na miejscu. Zamawiamy coś, co ma być specjałem Karyntii. Z
wyglądu przypomina to nasze pierogi, lecz w smaku to zupełnie coś
innego. Trudno rozszyfrować z czego zrobiono nadzienie, ale jest bardzo
dobre. Polecam!
Istnieją
dwa warianty drogi powrotnej. Dnem doliny lub drugą stroną potoku,
wśród lasu i bardziej pofałdowana jak się dowiedziałem przy schronisku.
Można wybrać jeszcze inny wariant i pójść po prostu w górę i dojść do Cellerhutte na wysokości 2238 m. No niestety nie dzisiaj - może następnym razem.
W momencie, gdy docieramy na parking zaczyna padać deszcz. Po południu
zachodzimy w klapkach i strugach deszczu, na miejscowy basen, który
mamy dosłownie za miedzą.
23.07 - Mallnitz - Kranjska Gora (Słowenia)
Po
śniadaniu ruszyliśmy w drogę do Słowenii. Aby przejazd nie był "pusty",
bo odległość miedzy miejscami to zaledwie 110 km, postanowiliśmy
zahaczyć trój-styk granic Austria-Słowenia-Włochy. Na szczyt
prowadzi wyciąg krzesełkowy i dla posiadaczy karty jest za free, a dla
nas to ostatni dzień jej ważności. Wyciąg startuje z miasteczka
Arnoldstein. Po dotarciu na górę należy jeszcze przejść jeszcze około
kilometra w prawo na szczyt o wysokości 1510 metrów i trzech nawach Pec lub Monte Forno lub Dreilandereck.
Oczywiście każde państwo posługuje się swoją nazwą. Pierwsze miejsce
skąd widać Alpy Julijskie w Słowenii. Moje pierwsze skojarzenie -
Himalaje w miniaturze. Strzeliste i poszarpane granie, muszą zrobić
wrażenie na każdym. Tutaj mój pomysł wejścia na Triglav, nieco się
zawahał. Wygląda to naprawdę nie najlepiej.
Wracamy na dół i drogą nr 109 jedziemy w kierunku Kranjskiej Gory. Odcinek ten uważam za jeden z najtrudniejszych w Alpach jakie przejechałem. Znaki w mieście kierują Wurzenpass i Podkoren po stronie Słoweńskiej. Najpierw ostro w górę, nachylenie ponad 18%. Samochody ledwo dawały radę pod górę. Kawałek
płaski przy dawnym przejściu granicznym, aby następnie ostro w dół.
Dodam tylko, że podjazd na dwójcie, zjazd na jedynce!! Inaczej nie dało
rady. Średnie tempo może 20 km/h i silnik samochodu nieźle dostaje. Moja
rada: kto tylko może, niech omija ten odcinek drogi!! Można spokojnie przejechać prze stronę Włoską.
Po zjeździe z góry miasto jest już praktycznie na wyciągniecie ręki. Widok z miasteczka na góry - rewelacyjny.