21.08 - 30.08.2001 Bieszczady - Wetlina
21 sierpnia - wtorek - Wetlina
Bieszczady to bez wątpienia moje ukochane miejsce, góry w których rozpocząłem moją długą wędrówkę górskimi szlakami, ale także miejsce, które od razu pokazało mi potęgę przyrody i nauczyło bezwzględnej pokory dla żywiołu jakim są góry. Nie zmieniło to w niczym faktu, że zawsze czekam na wyjazd w Bieszczady, aby zaznać tamtejszego spokoju, posłuchać ciszy gór i chłonąć ich niesamowity zapach. To ostatnie dzikie góry w Polsce, miejsce, gdzie nadal można spotkać prawdziwych turystów wędrujących z plecakami po połoninach. Ostatni azyl świata prawdziwych podróżników i bieszczadzkich włóczykijów. Ruszamy z Gdyni popołudniowym pociagiem, będzie wlókł się niemiłosiernie, ale to jedyny jaki jedzie do Zagórza. Ruszyliśmy i gnamy przez Polskę, przed nami już tylko perspektywa wędrówki po polskim dzikim zachodzie. Bez większych problemów PKS-em docieramy z Zagórza do Wetliny. Tym razem tutaj będzie baza. Po poszukiwaniach zakrojonych na szeroką skalę, udaje się w końcu złapać jakiś nocleg. Ludzi tutaj sporo i miałem drobne problemy. Chwytamy go na kilka dni, później przeprowadzimy się do ładniejszego domku położonego nieco wyżej.
23 sierpnia - czwartek - Kolejka Majdan - Przysłop, Wielka Rawka
Pogoda dopisuje, więc na dzisiaj zaplanowałem słynną bieszczadzką kolejkę, chyba jedna z nielicznych, jeżeli nie ostatnia w Polsce górska kolejka wąskotorowa. Z Wetliny jedziemy autobusem do Cisnej i kolejnym do Majdanu. Mała niepozorna wioska, ale z daleka już widać miejsce skąd rusza wąskotorówka. Przeciskamy się przez mały dworzec, kupujemy bilecik i ciskamy w stronę wagonów. Dosyć sporo ludzi i ciężko wyszperać dobre miejsce – w końcu udało się! Czekamy na odjazd. Żółte wagoniki nie są wysokie tak, że po wyprostowaniu niemal dotykam sufitu. Powoli i ospale wagoniki, toczą się skrzypiąc po górskich torach. Kolejka kilka razy zatrzymuje się na małych stacyjkach zabierając kolejnych pasażerów. Oczywiście nie porusza się z zawrotną prędkością, ale z lewej strony rozciągają się niesamowite widoczki na Bieszczady i każdy może w spokoju nacieszyć się ich widokiem. Powoli i z umiarem wagony turkoczą się przez kolejne doliny i przełomy, gdzieniegdzie przecinając bieszczadzką obwodnicę. Po ponad godzinie jazdy docieramy do ostatniego przystanku – Przysłup. Tory prowadzą dalej do Wetliny, ale pociąg dalej nie jedzie. Pewnego razu przespacerowałem się nimi z Wetliny. Widać pozostałości starej stacji a widoczki zachwycają. Niedaleko znajdowało się pole biwakowe lub harcerska baza obozowa, naprawdę pięknie usytuowane. Pociąg skończył bieg, łapiemy stopa i wracamy do naszej chatki. Po południu idziemy na Wielką Rawkę. Po przejściu niewielkiego poletka docieramy do schroniska pod Małą Rawką. Typowa bacówka, ale jak dla mnie najbardziej kultowe schronisko w Polsce. Brama i wejście typowe dla westernu, opodal pole namiotowe i dyby – ciekawe czy są na nie chętni. Jedyne schronisko jakie spotkałem, gdzie przy wejściu trzeba zdjąć buty, ale za to wewnątrz klimacik nieprzeciętny. Niestety czas ruszać wyżej. Rozpoczynamy mozolne podejście pod Wielką Rawkę, chyba najbardziej meczące i toporne podejście jakim kiedykolwiek szedłem, typowy wyryp, non stop pod górę! W końcu docieramy na szczyt. Jest pięknie, słonce chyli się ku zachodowi lekko wieje wiatr, widoczki na Ukrainę niesamowite. Tym samym szlakiem schodzimy w dól.
24 sierpnia - piątek - Połonina Wetlińska
Ponieważ z okna mamy widok wprost na Połoninę Wetlińską, to dzisiaj postanowiłem zrobić właśnie ten szlak. Wchodzimy na połoninę od strony północnej czyli od Przełęczy Orłowicza. Raz, że bliżej, a dwa wyczaiłem jak można drobnymi ścieżkami ominąć kasę. Podejście początkowo dosyć spokojnie, dopiero w lesie robi się nieco stromo i pojawiają się kamienie. Na małych przełęczach mijamy ludzi drapiących się z plecakami do góry. W końcu jesteśmy i przyznam, że jestem zmęczony tym podejściem. Robimy chwilowy odpoczynek, z drugiej strony schodzą ludzie ze Smreka. Nieco wieje, chmury przysłoniły słońce, ale nie jest zimno. Ruszamy wzdłuż połoniny w stronę jedynego tutejszego schroniska, czyli „Chatki Puchatka” Po drodze cała masa rasowych turystów, we flanelach i z plecakami. Tutaj jak nigdzie dochodzę do wniosku, że Bieszczady i ich połoniny, to ocean falujących traw. Wysokie trawy sięgające kolan, niczym morskie fale kołyszą się na wietrze. Zawsze podobał mi się ten widok i nadal robi na mnie wrażenie. Idąc otwartymi przestrzeniami dochodzimy do niewielkiego skalnego zakrętu, gdzie na horyzoncie pojawia się niepozorny mały domek będący schroniskiem na Połoninie Wetlińskiej. Powoli, oglądając okoliczne panoramy dochodzimy do niepozornego budynku. Wiatr nieco podwiewa, ale w środku jest spokojnie i przytulnie. Z drugiej strony rozciąga się chyba jedna z najbardziej niesamowitych panoram na Połoninę Caryńską! Polecam każdemu. Na koniec schodzimy na dół do Przełęczy nad Górnymi Brzegami, chwilkę czekamy na przystanku i łapiemy autobus do domu.
25 sierpnia - sobota - Połonina Caryńska
Niegdyś na Połoninę Caryńską podchodziłem od strony Ustrzyk Górnych, przy campingu, przez dawny wiadukt kolejki leśnej. Tamten szlak był nieco meczący, dzisiaj natomiast postanowiliśmy zdobyć połoninę od strony Brzegów Górnych. Od rana piękna pogoda i idzie się dosyć przyjemnie. Zaraz przy wejściu na szlak po prawej stronie znajduje się mały cmentarzyk, warto tam skręcić na moment i zobaczyć nagrobki. Później szlak mozolnie zaczyna piąć się wąską, leśną ścieżką w górę. Im bliżej szczytu tym bardziej stromo. Widoczki piękne, ale słońce coraz mocniej przypieka po karku. W końcu stoimy na górze. Z jednej strony widać wetlińską z drugiej masyw Tarnicy, widoczność wprost wymarzona. Grzbietem połoniny kierujemy się w stronę Ustrzyk Górnych. Podobnie jak wczoraj wrażenie robią falujące trawy, głaskane przez lekki wiatr. Powoli dochodzimy do końca i zaczynamy zejście do wioski. Na dole mijam mostek i mój znajomy camping, na którym ongiś nocowałem. W sklepie na rozstaju kupujemy coś do jedzenia i busem wracamy do Wetliny.
26 sierpnia - niedziela - Tarnica - Halicz - Rozsypaniec
Od rana ciepełko, niesamowicie piękna pogoda, żadnej chmury na niebie. Bywalcy Bieszczadów wiedzą, że taka aura to tutaj rzadkość, więc postanowiliśmy uderzyć na główny masyw, czyli pętelka: Tarnica, Halicz, Rozsypaniec Wołosate – zdrowa runda na cały dzień marszu. W naszym domku zamieszkali Tomek i Gosia a, że są samochodem to razem zabieramy się do Wołosatego, gdzie rozpoczniemy dzisiejszą marszrutę. Wyjeżdżamy kilka minut po siódmej i przed ósmą jesteśmy już w Wołosatem. Zostawiamy samochód na parkingu przed schroniskiem i bez większego pośpiechu rozpoczynamy podejście szlakiem na Tarnicę, pogoda dopisuje i jest bajkowo, zaczynają się widoczki na najwyższą część polskich Bieszczad i Ukrainę. Po drodze robimy mały odpoczynek pod wiatą i idziemy na szczyt. Żelazny krzyż, niczym kopia tego z Giewontu, zajmuje główne miejsce na szczycie, ludzi nie dużo, ale widoki nie do opisania. Widoczność idealna, pojawiło się kilak chmur, ale niczego nie zasłaniają, a dodają jedynie uroku pejzażowi. Nie ma co marudzić, musimy iść dalej. Schodzimy do doliny pod Tarnicą, gdzie tak jak niegdyś, tak i dzisiaj stoi namiocik GOPR-u, czyli letnia i tymczasowa baza pogotowia. Granią Krzemieńca podchodzimy na Halicz, po drodze mijamy całkiem sporą wycieczkę Słowaków. Dochodzimy na szczyt tym razem panorama masywu Tarnicy, co tu dużo mówić – klasyka! Mały posiłek i idziemy dalej na Rozsypaniec, skąd jak na dłoni widać worek bieszczadzki i Ukrainę ze swoimi niesamowitymi połoninami i dalekimi szczytami majaczącymi na horyzoncie. Przyznam, że to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek widziałem. Przez lornetkę można dostrzec Sianki i linię kolejową do Lwowa. Pięknie, ale czas na nas, dochodzimy szlakiem do niedokończonego asfaltu. Niegdyś miała tutaj powstać droga i przejście graniczne z Ukrainą. Nasi wylali asfalt i zrobili drogę, Ukraińcy nie i tak droga kończy się w polu. Po asfalcie pozostają teraz tylko coraz większe dziury, a mróz i przyroda robią swoje. Nieco już zmęczeni, powoli drepcząc, rozpoczynamy odwrót do Wołosatego. To dosyć spora pętla, która omija masywy, jakie dzisiaj odwiedziliśmy. Moim skromnym zdaniem to najładniejszy szlak po polskiej stronie Bieszczadów. Wieczorem docieramy do samochodu i wracamy do chatki.
27 sierpnia - poniedziałek - Krzemieniec
Dzisiaj nadal utrzymuje się piękna pogoda, więc wspólnie postanowiliśmy odbyć wypadzie na Kremenaros, czyli po naszemu Krzemieniec. Styk trzech granic Polski, Słowacji i Ukrainy. Szlak wiedzie obok schroniska na Małej Rawce, killer podejściem przez Wielką Rawkę i następnie ponad pół godziny wąskimi ścieżynkami porośniętymi nieco chaszczami. Idąc wzdłuż mijamy słupki graniczne niegdyś potężnego sowieckiego imperium, z którego dzisiaj pozostały ledwie obszarpane, rozsypujące się słupki graniczne. Słońce grzeje intensywnie, ale poruszamy się dosyć dobrym tempem i niebawem jesteśmy na szczycie. Nie góruje on jakoś szczególnie nad okolicą, ale widoczki są, szczególnie na słowacką stronę. Na środku piękny trójkątny słup graniczny, wysokości grubo ponad 2 metrów. Wykonany z czarnego granitu, po każdej ze stron znajduje się herb odpowiedniego państwa. Przyznam, w tej głuszy robi wrażenie. Obok niewielka skrzynka z mini książką, gdzie można zostawić swój wpis. Z tego co widzę, nie tylko turyści z okolicznych trzech państw tutaj bywają. Jest przyjemnie i ciepło, słońce miło przygrzewa po plecach, ale powoli nadchodzi czas na odwrót. Tym samym szlakiem pomykamy się na dół.
28 sierpnia - wtorek - Lesko
Po kilku ostatnich dniach spędzonych na wędrówkach nieco czujemy w nogach kilometry, które przeszliśmy, dlatego dzisiaj dzień typowo relaksowy, jedziemy do Leska. Jadąc serpentynami, po drodze zatrzymujemy się w Jabłonkach, gdzie zawitaliśmy do muzeum generała Sikorskiego i dalej w drogę do Leska. Nieco pochodziliśmy po mieście, zwiedziliśmy okoliczne kościoły. Odwiedziliśmy zamek, który dzisiaj został przerobiony na ładny hotel i raczej pod względem zabytkowym nie przedstawia jakiejś szczególnej wartości. Następnie synagoga, która z zewnątrz wygląda nieźle, ale wnętrze jakoś mnie nie zachwyciło, bo zostało przerobione na wystawę. Na koniec dnia wchodzimy na punkt widokowy, jakim jest wzgórze Baszta, skąd widoczek, przyznam całkiem ładny. Późnym wieczorem powróciliśmy do domu.
29 sierpnia - środa - Zagórz
Pogoda stanowczo się popsuła jest szaro i smutno, ale nie ma to większego znaczenia, bo dzisiaj musimy wracać do domu. Idę rano po zakupy do sklepu, po drodze mijam ostatnie autobusy z turystami wracające do miast. Wakacje powoli dobiegają końca i czas wracać. Pakujemy się, opuszczamy chatkę i jedziemy autobusem do Zagórza. Zaczyna padać deszcz, ale że mamy dobre kilka godzin do odjazdu pociągu, idziemy na wzgórze zobaczyć ruiny klasztoru Karmelitów. Potężne ruiny widoczne są już z daleka, ale dopiero będąc blisko robią wrażenie. Jestem z jednej strony zdziwiony jak można było zniszczyć tak piękny kościół, a z drugiej strony niektóre freski i malowidła ścienne wyglądają niemal jak nowe. Bez cienia wątpliwości, niegdyś musiała być to piękna budowla. Wracamy na dworzec w Zagórzu i po południu wsiadamy w pociąg do Gdyni. Jadąc, stoję na korytarzu, ostani raz spoglądam na góry a żegnają mnie promienie słońca zachodzącego nad Bieszczadami. Niestety - koniec wakacji!