19 - 24.09.1996 Holandia, Belgia, Luxemburg

19 września - czwartek

Pochmurny, szary dzień. Około godziny 14 zwijam plecak i wsiadam do kolejki SKM jadącej do Gdańska. Na parkingu przed NOT-em ma oczekiwać autobus, którym pojedziemy do Beneluxu. Dosyć fajnie brzmiąca nazwa 3 państw, które ostatnio często zaprzątały moją wyobraźnię i w końcu nastał ten dzień. Jadę zupełnie sam, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Wprost przeciwnie wcale mi to nie przeszkadza, może to jakaś okazja, aby zobaczyć jak czuję się sam na wyprawie, chociaż zapewne nie potrwa to długo i z kimś się spyknę. Na postoju, już oczekują ludzie, powoli i bez zbędnych nerwów wsiadamy do autobusu, tym razem dobrze prezentujący się Mercedes. Jak się okazuje kolejny przystanek to Gdynia, więc równie dobrze mogłem wsiadać w Gdyni, ale być może, przez to mam lepsze miejsce. Późnym wieczorem, gdy jest już ciemno docieramy do Poznania, gdzie przy dworcu PKP montuje się kolejna, ostatnia grupa turystów i teraz już bez żadnych postojów prosto w stronę granicy do Świecka. Przeprawa przez granicę i noc mijają spokojnie, o ile ktoś podczas wypraw nauczył się spać w jadącym autobusie.

20 września - piątek - Amsterdam

Piękny wrześniowy poranek przywitał nas na autostradzie opodal Amsterdamu. Wszędzie jak okiem sięgnąć płasko jak na stole, mało drzew nie mówiąc już o lesie. Gdzieniegdzie na polach przemykają wiatraki i nieco dziwnie wyglądające krowy, ale to detal, nieodłączny element niderlandzkiego krajobrazu. W pełnym słońcu docieramy do miasta. Meldujemy się w hotelu Casa 400, który przez najbliższych parę dni będzie naszym domem. Leżący nieco na uboczu z dala od centrum, ale bardzo sympatyczny – polecam, gdyby ktoś chciał nocować w Amsterdamie. Na sam początek rejs statkiem po kanałach Amsterdamu. Ponieważ większa cześć miasta stoi praktycznie na wodzie się kanałów jest bardzo gęsta. Wycieczka małym płaskim statkiem, zgrabnie przemykającym pod niezliczonymi mostkami Amsterdamu jest bardzo przyjemna i relaksująca i polecam ją wszystkim odwiedzającym. Uwagę przyciągają charakterystyczne barki, które są tutaj najzwyklejszymi domami oraz liczne hotele na wodzie – to właśnie klimat Amsterdamu. Resztę dnia poświeciliśmy na zwiedzenie centrum Amsterdamu z Placem Damm i katedrą. Oczywiście nie mogłem pominąć rynku kwiatowego. Na całej ulicy roznosi się charakterystyczny zapach tulipanów. Są okazy prawdziwe oraz sztuczne, do wyboru do koloru, mienią się wszystkimi barwami tęczy. Niesamowite miejsce. Wieczorem, wypada zobaczyć miasto w blasu świateł. Nie obyło się bez odwiedzenia najsłynniejszej dzielnicy, czyli ”Czerwonych Lamp”. Trzeba otwarcie przyznać, że najstarszy zawód świata został w tym miejscu doprowadzony niemal do perfekcji i zapewne każdy klient znajdzie tu coś miłego i ciekawego. Przy okazji nocą można, a nawet należy, podziwiać niesamowicie się prezentujący Magere Brug, czyli most przedstawiony na jednym z obrazów van Gogha.

21 września - sobota - Amsterdam


Dzień drugi rozpoczął się równie słonecznie jak pierwszy, więc pierwszym punktem dnia są odwiedziny w szlifierni diamentów. Amsterdam to miasto przodujące w tym biznesie i jest tutaj wielu ludzi parających się tym zajęciem. Miałem okazję zobaczyć pracę jubilerów w Coster Diamond. Przy dosyć dużej grupie kręcących się turystów, pracują jubilerzy szlifujący diamenty. Widok dosyć osobliwy, gdy widzi się małe kamyki o ogromnej wartości. Oprócz tego obok przygotowano wystawę pokazującą dorobek i to, co udało się wykonać z diamentów. Od naszyjników i pierścionków począwszy a na koronie królewskiej skończywszy – polecam wszystkim paniom – robi wrażenie. Oczywiście wszędzie pełno ochroniarzy, a budynek jest wprost naszpikowany systemami alarmowymi. Ostatnim elementem odwiedzin jest prezentacja diamentów poszczególnych klas [w zależności od koloru i wartości] oraz jeżeli ktoś cierpi na nadmiar papierowej gotówki – możliwość ich zakupienia wraz z odpowiednimi certyfikatami potwierdzającymi ich autentyczność. 

Kolejnym punktem dnia jest Muzeum van Gogha - miejsce, gdzie zgromadzono obrazy mistrza Vincenta. Na początku rutynowa kontrola, musimy zostawić aparaty, kamery i dopiero wtedy można zacząć obcowanie ze sztuką. W muzeum znalazło się wiele dzieł łącznie z najsłynniejszym czyli "Słonecznikami". Pytanie za 100 punktów - czy to oryginał - podobno ten znajduje się w Nowym Jorku. Następnie amsterdamskie Rijksmuseum, czyli odpowiednik naszego muzeum narodowego. Ogromny gmach znajdujący się opodal muzeum Vincenta - kilka minut pieszo w jesiennym słońcu i jesteśmy na miejscu. Tutaj dopiero można nacieszyć oczy dziełami mistrzów niderlandzkich wszyscy, którzy tworzyli podczas minionych epok, łącznie ze "Strażą nocną" Rembrandta. Jeżeli ktoś lubi malarstwo, to miejsce obowiązkowe. 



Kolejnym miejscem miał być gabinet figur woskowych, ale odłączyłem się od reszty i udałem się do muzeum morskiego, co jak się okazało było bardzo dobrym posunięciem. Skusił mnie widok ogromnego holenderskiego, żaglowca, który był widoczny już z okolic dworca kolejowego. Ogromny i piękny herbaciany kliper, którzy zapewne wielokrotnie przemierzał wody Atlantyku lub innych oceanów, prezentował się bardzo majestatycznie na tle miasta. Odrestaurowano w nim bardzo wiernie wszystkie wnętrza, łącznie z brudnymi garami w kuchni i kulami armatnimi na wszystkich poziomach. Kajutę kapitana, olinowanie i wiele innych detali. Po statku można poruszać się samodzielnie i bez jakichkolwiek ograniczeń. Kupując bilet otrzymujesz prawo także zwiedzania głównego budynku muzeum. Kilku piętrowe muzeum zawiera całą kolekcję malarstwa i szkutnictwa z minionych epok, ale największe wrażenie zrobiło na mnie ostatnie piętro budynku. Stworzono tam mostek łodzi podwodnej wraz z bardzo realistycznymi odgłosami bitwy morskiej, przyznaję całkiem nieźle. Dodatkowo w dachu zamontowany został wysuwany peryskop, typowy dla łodzi podwodnych i można podziwiać widoki Amsterdam z wysokości. Stąd też zauważyłem wiatrak, który rysował się dostojnie na horyzoncie i po wyjściu z muzeum do niego jeszcze udałem się na mały spacer. Piękny.

22 września - niedziela - Bruksela

Niestety opuszczamy dzisiaj Amsterdam i udajemy się do stolicy unii, czyli do Brukseli. Jak na złość pogoda się popsuła i za oknami mamy zwykłą szarugę. Ponieważ to stosunkowo niewielki odcinek już po południu docieramy do miasta. Po drodze rzut okien na centrum Antwerpii i port. Pierwszym miejscem naszego postoju jest Atomium. Wielka metalowa konstrukcja przypominająca budowę atomu. Pomiędzy poszczególnymi jej częściami, czyli kulami można przemieszczać się windą lub ruchomymi schodami, gdzie znajdują się różnej maści stoiska handlowe. Z samego szczytu budowli można podziwiać widok Brukseli, który dzisiaj ze względu na pogodę nie jest zbyt imponujący. Tuż z boku rysuje się widoczek na Europa Park, czyli najważniejsze budowle Europy w miniaturze. Widać także słynny stadion Hejzel, nieczynny z powodu masakry, jaka się tutaj wydarzyła, kiedy zginęło ponad 50 osób. Następne miejsce Chiński Park. Ładne miejsce, gdzie umiejscowiono chińskie pagody i budowle charakterystyczne dla tego kraju. Następnie mijamy katedrę św. Michała i docieramy do brukselskiego muzeum narodowego. Tutaj, podobnie jak w Amsterdamie, wysyp dzieł wielkich mistrzów, łącznie z obrazami Rubensa i to ogromnych rozmiarów. Niejednokrotnie zajmujących całą ścianę - megalomania! Ostatnim miejscem na dzisiaj jest brukselski rynek, czyli Grand Palace. Niestety nie trafiliśmy na okres, gdy cały rynek wykładany jest kwiatami i tworzy się z niego przepiękny kwiatowy dywan, co pokazują tutejsze pocztówki. Rynek jest bardzo stylowy z niesamowitymi kamienicami i w pełni zasługuje na swoją nazwę. W między czasie udaliśmy się po pomnik sikającego chłopca, który podobno jest symbolem tego miasta. Na nocleg zacumowaliśmy w jednym z małych hoteli sieci Komfort Inn już za miastem. Bardzo przyjemne i spokojne miejsce, a hotel trzeba przyznać wygodny. Z okien rozciąga się widok na typowo płaski belgijski krajobraz.

23 września - poniedziałek - Waterloo - Luxemburg


Od rana pogoda znowu nie dopisuje, szaro i jakoś tak ponuro. Ruszamy z Brukseli do niewielkiego miasteczka Waterloo. Zaledwie 18 km od miasta odbyła się jedna z największych bitew w dziejach Europy. Generał Wellington pokonał Napoleona kończąc definitywnie jego epokę. Niepozorne i spokojne miasteczko. Na początku odwiedzam muzeum Wellingtona, gdzie znajduje się starannie wykonana makieta bitwy wraz z jej etapami i przemieszczeniem wojsk obydwu armii. Po wyjściu z muzeum wchodzimy na kopiec Napoleona. Kopiec wyniośle góruje nad okolicą i roztacza się stąd doskonały widok na pole bitwy. Na szczycie kopca figuruje potężny posąg lwa. Umieszczony na odpowiednim piedestale. Kolejnym i ostatnim miejscem jest tutejsza stolica finansjery, raj bankowy i podatkowy, czyli Luxemburg. Niewielkie państwo miasto. Oczywiście najbardziej typowym elementem tutejszej architektury są różnego rodzaju i wielkości banki z niemal całego świata. Na początek katedra Notre-Dame, następnie pałac królowej – rzeczywiście iście królewska rezydencja wciśnięta w ulice miasta. Oczywiście należycie ogrodzona i chroniona. Dalej pozwalamy sobie na spacer po ruinach dawnej fortyfikacji i moście Pont Grande, skąd rozciąga się widok na miasto, położone na okolicznych wzgórzach. Nieco przypomina górzysty krajobraz Szwajcarii. Na tym koniec, zaczynamy odwrót do domu.

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt