19.06.1996 Niemcy - Berlin


Mój jednodniowy wyjazd do Berlina przypadł na końcówkę pierwszego roku studiów w Szczecinie. Początkowo miałem jechać z Bogdanem, ale pod koniec roku wycofał się z tego pomysłu i pojechałem sam. Raz w tygodniu z centrum miasta jeżdżą busy z ludźmi na handel do Berlina. Przejazd kosztuje 20 złotych, więc doszedłem do wniosku, że aby od stresować się przed letnią sesją pojadę zobaczyć owe miasto. Odległość niewielka, ze Szczecina niecałe 120 km. 

Wyjeżdżamy o siódmej rano. Szaro i pochmurnie, ale ciepło. Przez granicę przemykamy szybko i gładko. Po kilkudziesięciu minutach na horyzoncie pojawiają się pierwsze budynki miasta. Jestem w o tyle złej sytuacji, że nie posiadam planu miasta, ale jakoś poradzę sobie na wyczucie. W końcu wtaczamy się naszym brązowym, nie pierwszej młodości busikiem od strony Berlina Wschodniego. Od razu widać, że ta część miasta była pod panowaniem ZSRR. Typowa szara, klocowata, komunistyczna zabudowa. W dali mijamy Bramę Brandenburską, która jest celem mojego wypadu, po murze berlińskim nie ma już dzisiaj śladu, a przecież zniknął stosunkowo niedawno. Po przejechaniu mitycznej granicy między wschodem i zachodem, miast zmienia się diametralnie. Zupełnie inna zabudowa typowej wielkiej metropolii. Przyznaję, na pierwszy rzut oka robi wrażenie i to spore. Facet wyrzuca mnie przy słynnym dworcu Zoo. 

Ten sam dworzec ze słynnej książki, tylko jakoś nie przypomina tego z filmu. O 16 mam się stawić z powrotem w tym miejscu. Ruszam na wyczucie pod bramę. Początkowo trochę błądzę, jestem nieco zdziwiony chodnikami tylko dla rowerów, u nas w kraju takie jeszcze nie funkcjonują. Dochodzę do ogromnego ronda z wielkim pozłacanym posągiem i po prawej stronie, w oddali rysuje się Brama Brandenburska. Po kilkudziesięciu minutach stoję obok niej. To co kiedyś było granicą światów, żelazną kurtyną wschodu i zachodu, dzisiaj jest typową neoklasycystyczną budowlą .Dla mnie na zawsze pozostanie symbolem podziału Europy. Siadam wprost pod nią przy jednym z filarów. Sporo tutaj turystów, każdy fotografuje się z tym symbolicznym obiektem. Siedzę chwilę i chłonę atmosferę miejsca. Niestety trzeba wracać. Po drodze zwiedzam sobie centrum zachodniego, z odstawionymi na zachodni styl domami towarowy i nawałem towarów w nich. Zachodzę na chwilę do kościoła w kształcie wieży. Jego fioletowe szyby powodują niesamowity klimacik przyciemnianego wnętrza w tym właśnie kolorze. Około 16 zaczynamy odwrót do Szczecina. Trzeba wracać, jutro pierwszy killer egzamin z łaciny!



Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt