5.07 - 12.07 - Atlas Wysoki - Dżabal Tubkal 4167m


Dżabal Toubkal w powszechnym mniemaniu uchodzi za czterotysięcznik stosunkowo łatwy do zdobycia. Aby wejść na szczyt nie musisz posiadać sprzętu wspinaczkowego, ale dobre buty są nieodzowne. Kondycja i obeznanie z wysokością jak najbardziej się przyda! Kilka moich subiektywnych uwag na początek:   

  • brak wyznakowanych szlaków na terenie Atlasu Wysokiego
  • wyjątkiem czerwony szlak prowadzący z Imilu na szczyt
  • w schroniskach nie kupisz nic do jedzenia
  • każdy klient przychodzi z przewodnikiem z agencji i on przygotowuje jedzenie
  • stosunkowo duża ilość dostępnej wody przy schroniskach  
  • duża ilość turystów po 1 nocy wchodzi na szczyt i schodzi do wioski
  • atak w nocy i wejście na szczyt o wschodzie słońca 
  • brak ludzi na innych szlakach
  • brak zasięgu sieci komórkowych 
  • brak prądu w schroniskach, włączany na kilka godzin wieczorem 
  • tabletki do uzdatniania wody mogą być przydatne 
  • powszechny transport mułami bagaży klientów
  • podobno brak możliwości samodzielnego wejścia na szczyt
  • cały przewodnicki rynek opanowali tubylcy tzw: agencje
  • nocleg aklimatyzacyjny niezbędny na odpowiedniej wysokości  
  • nie zauważyłem żadnego systemu ratownictwa lub pomocy
  • trekking wykupiłem przez aplikację GetYourGuide (bez problemów na szlaku)
  • koszt całkowity 3 dniowego trekkingu (transport + nocleg + wyżywienie) 670 zł 

Dzień 1 - 6.07 -Imlil - Tizi n`Mzik - Refuge Tamsoult

Z Marrakeszu ruszam punktualnie o godzinie 8:00, zamówiny bus jest o czasie. Zbiera ludzi z innych dzielnic i w potwornym gąszczu wielkiego miasta udajemy się do Imlilu (około1,5h jazdy). To nieformalne miejsce, skąd wychodzą wszystkie treki w góry Atlasu Wysokiego. Po przybyciu na miejsce okazuje się, iż tylko ja i koleś z Luksemburga wykupiliśmy wersję 3 dniową. Reszta idzie od razu na szczyt. Dostajemy wesołego lokalsa o imieniu Mohamed, w wieku może 18 lat, który będzie dzielnie podążał z nami, przez kolejne 3 dni na dach Afryki Północnej. 

 Startujemy przed godziną 11, z wysokości około 1700 m, w stronę Przełęczy Tizi n`Mzik. (2480m). Razem z nami, drugi facet prowadzi muła, który wiezie nasze plecaki, żywność i nie wiadomo co tam jeszcze. Praktycznie całą wspinaczkę idziesz na lekko, z podręcznym plecakiem. Od początku teren niezbyt stromo, ale regularnie pnie się do góry, mały wodospad po drodze i odsłaniają się widoki na południową część pasma. Jest bardzo gorąco, ale im wyżej tym temperatura powoli spada. Po około 3h docieramy na przełęcz, gdzie ma być tzw. lunch. Nie za bardzo wiem gdzie – wokół pusto i tylko kępy karłowatych drzew. Tutaj okazuje się, że już czeka nasz towarzysz z mułem. Pod drzewem na rozłożonym gobelinie, już czekają nasze plecaki. Mamy sobie tam zalegnąć, na początek dostajemy marokańską herbatę, ugotowaną tutaj na ogniu. Następnie dwudaniowy obiad z pieczonym mięsem. Jest tego dużo, można się najeść i w dodatku dobrze przyprawione.

 


Po około godzinie ruszamy z wysokości 2480m nieco w dół, do skalistej doliny, nieco przypominającej „red rocks”, aby trawersem odbić nieco na północ. Po około 2h nieśpiesznego marszu docieramy do schroniska Refuge Tamsoult, na wysokości 2250m. 

Oczywiście  afrykańskie schroniska w niczym nie przypominają polskich czy europejskich. W tym przypadku parterowy budynek z dużą salą jadalną, wieloosobowymi pokojami i tarasem. Taras w tym kraju to pozycja obowiązkowa. Jak się szybko okazuje oprócz nas, nocują dzisiaj tylko dwie angielki z przewodnikami. Budynek mamy więc niemal dla siebie. Istnieje zwyczaj, aby przed wejścidem zdejmować buty. Nasze plecaki już oczywiście czekają.
Po przyjściu na kanapach w jadalni, o 17:00 anglosaskim zwyczajem „tea time”. W marokańskim wydaniu tzn. herbata i popcorn. Około 19 obiadokolacja. Wieczorem, w ciszy z tarasu można oglądać zachód słońca, nieco po godzinie 20:00. Oczywiście barwy i koloryt inne niż w europejskich górach.      


Dzień 2 - 7.07 - Refuge Tamsoult - Tizi'n'Aguelzim - Refuge des Mouflons

Pobudka o 6 rano, za oknami ciemno. Świt wstaje około 6:20. W nocy było słychać silne uderzenia wiatru. Gdzieś w budynku zostało otwarte okno.  Rano szybkie, ale smaczne śniadanie w sali, zapas wody na drogę, nie wiem ile czasu będziemy szli i ile zabrać. Punktualnie o 7:00 wychodzimy ze schroniska. Plecaki i żywność oczywiście ruszają na grzebiecie zwierza.

Od samego początku wieje silny wiatr. Pierwsze 30 min podejścia do ściany wodospadu w miarę spokojnie. Chwila na zdjęcia i zaczynamy mozolne podejście dosyć stromą granią n
a przełęcz Tizi'n'Aguelzim na wysokości 3540m. Wiatr jest na tyle silny, że mając dwa kije trekkingowe, są momenty, że trudno zrobić krok do przodu. Każdy wymaga walki z wiatrem i nachyleniem terenu. W końcu po około 3 godzinach docieramy na przełęcz i po raz pierwszy otwiera się widok na Toubkal. Wielka skalna piramida na horyzoncie, otoczona szczytami o podobnej, ale nieco niższej wysokości. Pogoda, nie licząc wiatru jest idealna. Widoczek powalający. 
 


 
Na przełęczy chwila na posiłek, uzupełnienie poziomu wody i zdjęcia. Teraz już tylko odcinek w dół, około 1,5h - 2h do schroniska Refuge des Mouflons na wysokości 3207 m. Schronisko to główna baza wypadowa na dach Atlasu Wysokiego. Nocują tutaj wszystkie zespoły atakujące szczyt. Jest godzina 13 i moim zdaniem moglibyśmy spróbować wejścia, ale potrzebna jest noc dla aklimatyzacji na tej wysokości.  Dużym plusem jest to, że wpadamy do sali jako pierwsi i możemy zająć sobie dolne prycze, co ma duże znaczenie przy wstawaniu. Resztę dnia spędzamy na leżakownictwie płaskim. Trochę śpimy, trochę słucham audiobooka - trzeba zregenerować siły.  Pobudka jest zaplanowana na godzinę 3:00. 
 

 

Dzień 3 - 8.07 -  Refuge des Mouflons - Dżabal Tubkal 4167 m - Imlil

Pierwsi klienci wstają około 2:30. O 3:00 całe schronisko jest na nogach, każdy pakuje plecak do ataku szczytowego. Na pierwszy rzut oka startujących na szczyt jest ponad sto osób! Jakoś nie mogłem spać w nocy, może to kwestia wysokości i zmiany ciśnienia. Wychodzę na taras, jest ciemno tak, że nie widać nic na dwa kroki. Za to gwiazdy na niebie widoczne są jak nigdy dotąd. Ciemność wprost doskonała, żadnych świateł. Odnoszę wrażenie, że nie jest tak zimno i softshell wystarczy na podejście i atak szczytowy. Co jak się później okazało, było sporym błędem. Do pokonania jest prawie tysiąc metrów w pionie i temperatura znacząco spadnie. Czołówka i kije trekkingowe wprost obowiązkowe. 

Jemy śniadanie, każda grupa ze swoim przewodnikiem. Trochę się nie chce jeść, jest 3 w nocy, ale czas goni. Ubieramy się, zabieramy tylko to co niezbędne i w górę. Jest ciemnio, zimny wiatr daje znać o sobie. Za schroniskiem skręt w lewo i praktycznie ostrym trawersem zaczynamy podejście. Tempo na początek, że ledwo łapię oddech. Przewidywany czas wejścia – około 2 godziny.
Już za schroniskiem widać wysoko w górze, rzędy czołówek powoli zdobywające wysokość. Szlak wiedzie dużymi zakosami, mijamy wielkie skały. Im wyżej tym teren zaczyna się wznosić stromo. Praktycznie widać w świetle czołówek tylko to co przed nami. Mozolnie, krok w krokiem za przewodnikiem, Wysokość i zmiana ciśnienia coraz bardziej dają znać o sobie.  
Około 5:45 zaczyna się nieco rozjaśniać i coś w końcu widać. Wiatr jednak przybiera na sile i im wyżej tym bardziej trzeba z nim walczyć. W końcu docieramy na przedwierzchołek i ostatni odcinek, na szczęście nie sprawia już technicznych problemów. O 6:15 docieram na szczyt 4167 metrów! Trafiliśmy idealnie. Zaczyna się spektakl wschodu słońca – wrażenie wprost kosmiczne. 




Masa ludzi dociera na górę, spora część w kurtkach, czapkach i rękawiczkach. Każdy chce uchwycić ten magiczny moment, gdy mała czerwona kula słońca, pojawia się nad dachem Afryki Północnej. Nie ma już niczego wyżej, wszystkie wierzchołki rysują się tylko poniżej miejsca gdzie stoimy. Widok, który pamięta się do końca życia. Choć jedno miejsce na świecie, gdzie wszyscy bez wyjątku są szczęśliwi w tej samej chwili!  

Na szczycie spędzamy około pół godziny, obserwując kulę słońca, wznoszącą się coraz wyżej i wydobywającą blaski i cienie z okolicznych szczytów i dolin.  Czas powoli zawracać do schroniska. Większość wypadków w górach wysokich ma miejsce podczas zejścia. Szybko mam się o tym przekonać. Na tym etapie podczas zejścia, poślizgnąłem się co najmniej 8 razy, na szczęście, zawsze jakoś wyratowałem się z opresji.  

Około 9:30 docieramy do schroniska. Czas na odpoczynek, szybki przepak do zejścia na dół i około 10:00 dostajemy ostatni obiad. Niby wcześnie, ale od 6 godzin jesteśmy na nogach. Obiad w wersji full opcja, chyba wszystko co zostało, nie jesteśmy tego w stanie przejeść. Około 11:00 zaczynamy zejście doliną do Imilu, które zajmuje około 4 godzin. Dolina w sporych fragmentach zaczyna przypominać nasze Tatry. Powoli i regularnie tracimy wysokość do 1700 metrów. Około 16:00 bus odwozi mnie do Marrakeszu. Cywilizacja.    

 

Popularne posty z tego bloga

2.01 - 5.01.2025 - Babia Góra i Turbacz zimą

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki