6 - 15.08.2012 Sudety i Jeseniki

7 sierpnia – wtorek – Złoty Stok – Kamieniec Ząbkowicki

Wczoraj, jadąc przez Polskę do Stronia słońce paliło niemiłosiernie, dzisiaj od rana pada deszcz. Norma tych wakacji. Jedziemy do dawnej kopalni złota w Złotym Stoku. Gdy docieramy na miejsce, zza chmur na chwilę wygląda słońce. Ludzi cała masa i na parkingu nie za wiele wolnych miejsc. Uderzamy do kasy, bilety na wejście za dopiero za pół godziny. Czekamy na swoją kolej i zaczynamy zwiedzanie korytarzy. Oczywiście złota tam nie znajdziesz, ale za to całą kolekcję tablic przemysłowych z okresu PRL-u, niektóre miały naprawdę odlotowe teksty, no cóż blask minionej epoki. Po przejściu dolnego odcinka wychodzi się z kopalni i idzie do szybu położonego kilka set metrów wyżej. Od razu schodzi się siedem pieter w dół do podziemnego wodospadu. Lekko podświetlony na kolorowo, niestety nie na tyle, aby zrobić dobre zdjęcie światłem zastanym, chyba że nosisz ze sobą statyw do kopalni! Gdy docieramy na dół szybu natykamy się na niewielkie szyny, po których jeździ kolejka wywożąca turystów na zewnątrz. Odcinek może niewielki jakieś 400 może 500 metrów. Pomyka całkiem żwawo i nie radze wystawiać głowy poza wagonik. Do ściany jest kawałek, ale odniosłem wrażenie, ze można sobie nieco czaszkę przytrzeć. W końcu wagonik opuszcza kopalnie i zatrzymuje się na małej prowizorycznej stacji. Obok kopalni atrakcja dla dzieci – płukanie złota. Niewielkie sztuczne bajorko, gdzie można pomerdać w błotnistej wodzie, aby poszukać złota głupców. Pada deszcz, więc możemy tutaj chwilę pokoczować. Gdy przestaje jedziemy do Kamieńca Ząbkowickiego, aby zobaczyć zamek. Na zdjęciach wykonanych z lotu ptaka bryła zamku prezentuje się bardzo okazale. Po kilkunastu kilometrach docieramy na mały parking, a tutaj pustki. Żadnych ludzi, podejście do góry i szybka wyjaśnia się dlaczego – zamek nieczynny! Nie wierzę temu co widzę. Niesamowita budowla, otoczona przysadzistym murem, z widocznymi basztami, w środku letniego sezonu jest nieczynna, cóż.... a oto Polska właśnie – samo ciśnie się na usta!

8 sierpnia – środa – Międzygórze – Igliczna

Pogoda nie zachwyca, ale znośna. Wąskimi górskimi uliczkami docieramy do Międzygórza. Parkingi wszystkie płatne, wszechobecne zdzierstwo dotarło we wszystkie zakątki kraju. Miejscowość, gdzie znajdują się domy w tyrolskim stylu i rzeczywiście jadąc przez miasteczko widać je wokół. Zostawiamy samochód i na początek Wodospad Wilczki. Nie zachwyca ogromem, ale bardzo efektowny. Ponieważ z deko tutaj ciasno, szybko ruszamy szlakiem do schroniska na Iglicznej. Po drodze ludzi nie za dużo, szlak także niezbyt wymagający technicznie i każdy bez problemów poradzi sobie z podejściem. Jedynie w lesie, może nieco nachylony odcinek. Po około godzinie docieramy do schroniska znajdującego się opodal dosyć dużej Kaplicy matki Boskiej Śnieżnej. Schronisko wyremontowane, sprawia bardzo sympatyczne wrażenie. Centy także strawne, więc jemy obiad. Następnie wizyta w kaplicy. Niewielkie muzeum dodatkowo płatne – nic mnie w nim nie zachwyciło, więc myślę, że można spokojnie je sobie darować. Wewnątrz kaplicy trwają jakieś prace remontowe, więc nie można sobie posiedzieć i kontemplować. Wychodzimy na dwór i w pełnym słońcu rozkładamy się na placu opodal budowli. Słońce błogo przypieka, a widoczek na Kotlinę Kłodzką niczego sobie. Po prawej stronie pod górę ciągnie się ciąg stacji drogi krzyżowej. Idę dalej leśną drogą na sama górę , gdzie docieram do ostatniej stacji, ale oprócz tego nic tutaj nie ma. Widoków także brak, to leśne wzgórze. Wracam przed kaplicę i zaczynamy marsz na dół. Po drodze wchodzimy do „Ogrodu bajek” z drewnianymi figurkami z różnych bajek. Jako XIX wieczna atrakcja zapewne był czymś ciekawym, dzisiaj mam wrażenie, że nieco toporne figurki nie zachwycają najmniejszych zwiedzających. Ale jako miejscowy folklor – może być.


 9 sierpnia – czwartek – Twierdza Kłodzka

Pogoda w kratkę, więc dzisiaj Kłodzko. Do miasta docieramy w korku. Znajdujemy wolne miejsce na parkingu i nowym wejściem udajemy się schodami do kasy twierdzy. Kupuje bilet na zwiedzanie tuneli minerskich oraz samej twierdzy. Na początek idą tunele. Z przewodnikiem przemierza się labirynt tuneli ciągnący się wzdłuż murów fortecznych. Łącznie z najniższymi o wysokości 70 cm, którym można przemknąć na drugi koniec. Tunele są oświetlone bladym światłem, ale spokojnie można je przejść bez własnej latarki. Za to wilgoć nawet latem można odczuć, więc przyda się coś ciepłego. Po przejściu tuneli druga część, czyli twierdza, a właściwie to co z niej pozostało po latach użytkowana przez różne podmioty gospodarcze w czasach PRL-u. Sytuacja ulega nieznacznej poprawie, bo powoli odremontowuje się zniszczone pomieszczenia. W niektórych komnatach powstają wystawy, ukazujące życie w twierdzy w różnych epokach. Oczywiście sponsorowane przez hojne fundusze Unii Europejskiej. Pewnie gdyby nie one, twierdza by tak nie wyglądała. Gdy wychodzimy na górny taras, aby podziwiać widok miasta, Właśnie w tym momencie, zaczyna ostro zacinać deszcz i wieje ostro. Nie mam parasola, ale szybko wypadam do góry, aby zrobić kilka fotek. Równie szybko chowam się z powrotem. Po zwiedzeniu budowli jemy obiad i idziemy na kłodzki most, będący kopią praskiego mostu Karola. Zapewne daleko mu do oryginału, ale można poczuć na nim klimat epoki cesarsko-królewskiej Galicji. Szczególnie w takim dniu jak dzisiaj, gdy niebo zasnuły szare obłoki. Zwiedzamy klika kościołów na starówce i wracamy do Stronia Śląskiego.


10 sierpnia – piątek – Jeseniki – Pradziad

Najszybciej w okolice Pradziada można dostać się własnym środkiem transportu. Przekraczamy granicę polsko-czeską w okolicach Lądka Zdroju. Nawet punktów kontrolnych już tam nie ma, wyłącznie tabliczka informująca o wjeździe do Czech. Później kilka kilometrów solidnego zjazdu na dół. Aby znaleźć się w okolicy Pradziada, musisz dotrzeć do miejscowości Karlova Studanka. Początkowo drogą nr 60 mijamy Żulovą i bokiem miasto Jesenik. Dalej kierujemy się na południe tą sama trasą do miejscowości Bela p. Pradedem. Tutaj należy dokładnie szukać znaku na drogę nr 450 do Karlowej Studanki. Drogowskaz znajduje się po lewej stronie, ale łatwo go przeoczyć. Ostatni odcinek to fragment górskiej drogi lokalnej, fragmentami pnącej się ostro w górę, aby później równie ostro skręcać w dół. Droga niestety nie najlepszej jakości i musisz uważać na dosyć liczne dziury w asfalcie. Samochód należy zostawić na dużym parkingu leśnym, tuż przed uzdrowiskiem (bezpłatny). Sporo tam samochodów na polskich blachach, więc zapewne nie pomylisz miejsca. 
 
W całym miasteczku obowiązuje skrupulatny zakaz parkowania, dosłownie wszędzie są znaki. Jak już znajdzie się miejsce do parkowana to jest płatne i to słono. Należy przejść całe miasteczko na dół, do dużego asfaltowego parkingu, który jest jednocześnie przystankiem autobusu jadącego do miejsca, skąd można wyruszyć do Ovcarni pod Pradziadem. Ponieważ jest to teren zamknięty, nie dostaniesz się tam swoim samochodem (szlaban+monitoring wjazdu). Jedynie autobusy w 2012 roku miały prawo wjazdu i to o określonych godzinach. W końcu po przejechaniu około 10 km odcinka, do złudzenia przypominającego drogę do MOka. Docieramy na miejsce czyli parkingu w Ovcarni. Stąd należy zarezerwować sobie ponad godzinę na dojście wieży na Pradziadzie (Vrchol Pradeda 1491m).
 

Jest to jednocześnie najwyższa góra całych Moraw. Budowla wieży TV jest doskonale widoczna z daleka i robiąc dosyć duży łuk docieramy od tyłu do jej wnętrza. Istnieją widoczne warianty na skróty. Można pozwolić sobie na wjazd windą na punkt widokowy, ale cena jest zaporowa za taką przyjemność. Wnioskujemy z tego, ze organizatorom niezbyt zależy, aby tłum szwendał się po tarasie widokowym. W środku jest bar, można odpocząć i coś sobie przekąsić. Przed wieżą, na placu, znajduje się ogromna rzeźba tytułowego pradziada, wiatr mimo ładnej pogody wieje całkiem zdrowo. Ogólnie to dobry punkt widokowy, całkowicie odsłonięty. Bezleśna kopuła porośnięta jest zbiorowiskiem traw i krzewów z epoki lodowcowej. Sympatyczne miejsce. Ruszamy w drogę powrotną tym samym szlakiem. Szlak to górska szosa, którą uczęszczają samochody z obsługi stacji TV i meteorologicznej. W schronisku przy Ovcarni jest bar i nawet Kofolę w nim sprzedają. Wsiadamy do autobusu, który dostajemy się do miejsca zaparkowania samochodu i wracamy do Polski.


11 sierpnia – sobota – Kopalnia Uranu

Będąc w okolicach Kletna nie można przeoczyć trasy turystycznej prowadzącej starą kopalnią uranu. Dla niewtajemniczonych sztolnia jest całkowicie bezpieczna pod wszelkimi względami – promieniotwórczymi także. W niewielkiej budce nad wejściem kupujemy bilet i czekamy na przewodnika, który z całą grupą wchodzi ośrodka. Każdy otrzymuje odpowiedniego rozmiaru kask na głowę i można ruszać. Korytarze są dosyć wysokie i dobrze oświetlone. Oświetlenie jest tutaj bardzo istotne ze względu na koloryt skał znajdujących się w sztolni. Zabarwienie odpowiednimi rudami metali daje im ciekawe kolory, co jest niewątpliwie atrakcją tego miejsca. Wewnątrz jest chłodno i wilgotno, więc warto mieć coś ze sobą do ubrania. Kopalnia uranu jest idealną propozycją na szary i deszczowy dzień jak dzisiaj.

12 sierpnia – niedziela – Czarna Góra – Lądek Zdrój

Od rana pogoda w miarę dopisuje, więc jedziemy na Czarną Górę. Ze względu na deszcz odkładaliśmy ten wyjazd, bo jest to miejsce położone blisko punktu naszego stacjonowania. Po przybyciu na parking okazuje się, ze jeszcze wyciąg nie ruszył. Słońce przebija się przez chmury, ale ostro wieje. Kupujemy bilet w pobliskiej karcmie i w końcu ruszamy. Po minięciu linii lasy wiatr wzmaga się, ale za to otwierają się widoki. Wysiadamy na górnej stacji. Zjazdy odbywają się co pól godziny, więc trzeba pilnować swojej kolejki. Idziemy na wieżę widokową znajdującą się kilkanaście minut stąd, an szczycie. Rzeczywiście po kilkunastu minutach przedzierania się przez kosówkę, widzimy drewnianą wieżę. Po wdrapaniu się na górę, mamy widok na całą Kotlinę Kłodzką z doskonale widoczną Igliczną i Śnieżnikiem, na który zamierzam jutro iść, jeżeli tylko pogoda pozwoli. Coś tego lata szczególnie nie dopisuje....ech nasz badziewny klimat. Siedzimy na małej platformie i chwytamy promienie słońca, wiatr nieco przeszkadza. W końcu nasz godzina zjazdu i lądujemy na dole. Po południu jedziemy do Lądku, aby zaczerpnąć wód. Na przeciwko głównego budynku uzdrowiska znajduje się sanatorium z ogólnie dostępnym basenem, spa i kawiarniami. Wszystko na całkiem dobrym poziomie i za niewygórowaną cenę. Warto tam wdepnąć, gdy nie masz planów na najbliższe godziny. Dobra propozycja nie tylko na letnie popołudnie.

13 sierpnia – poniedziałek – Śnieżnik

Od rana pogoda jest obiecująca, więc wtaczam się samochodem na ostatni parking w Kletnie, aby mieć jak najlepsze wyjście na szlak. Wybrałem podejście żółtym szlakiem przez schronisko pod Śnieżnikiem. Ruszam drogą, ku mojemu zdziwieniu wszystkie budy jarmarczne po drodze zamknięte. Skręcam lekko w las i niezbyt pochyłem fragmentem docieram do Jaskini Niedźwiedziej. Zaryglowane na cztery spusty, wejść można tylko posiadając rezerwację. Wszystkie miejsca z tygodniowym wyprzedzeniem wyprzedano. Do środka się więc nie dostanę i ruszam do góry. Następny etap szlaku, zwany „Gęsia Gardziel”, jest najbardziej wymagającym odcinkiem całego szlaku na Śnieżnik. Zalesiony i bez widoków. Wąskim wąwozem, idącym uparcie w górę muszę dotrzeć do rozwidlenia szlaków. Później już tylko łagodny fragment do schroniska, które jest widoczne od momentu opuszczenia granicy lasu. Nieco się chmurzy, ale wiatr rześko chłodzi. W końcu docieram do budynku schroniska PTTK, gdzie pozwalam sobie na mały odpoczynek i łyk gorącej herbaty.
 

Za schroniskiem zmieniam szlak na zielony, który doprowadza bezpośrednio na szczyt o wysokości 1426 m npm. Znaki pokazują około 0,5h. Docierając na szczyt, mam wrażenie, iż to raczej płaskowyż. Dosyć duża płaska przestrzeń, z widocznymi ruinami dawnej wieży, która zdobiła swoim widokiem szczyt Śnieżnika. Dzisiaj to raczej sterta kamieni. Widok ma m dosyć rozległy zarówno na polską jak i czeską stronę. Mam zamiar znaleźć pomnik małego słonia znajdujący się gdzieś opodal szczytu. Zajmuje mi to nieco czasu, należy zejść na czeską stronę do źródeł Łaby, minąć źródło i udać się w stronę betonowego kloca, do złudzenia przypominającego bunkier - może schron. W końcu jestem przy słoniku. Ku mojemu zdziwieniu chmury odsłaniają widok na Czechy. Daleko na horyzoncie rozpoznaje sylwetkę Pradziada z charakterystyczną wieżą telewizyjną, przy której byliśmy w piątek. Powracam na Śnieżnik i tą samą drogą docieram do schroniska na Hali pod Śnieżnikiem, gdzie odpoczywam. Dalej w dół do Kletna, gdzie zostawiłem samochód. Po południu już wszyscy jedziemy na kąpielisko w Stroniu Śląskim. Bardzo fajnie zrobione miejsce, woda czysta, plac zabaw dla dzieci, wytyczone kąpielisko. Tłumów nie widać, bo pogoda zaczyna się delikatnie psuć. Wieczorem idę do pobliskiej, odkrywkowej kopalni białego marmuru w Stroniu. Nie wiedziałem nawet, ze coś takiego w Polsce istnieje. I tak kończy się nas ostatni dzień w Stroniu.

14 sierpnia – wtorek – Bardo – Henryków

W drogę powrotna wyruszamy rano. Pierwszym miejscem postoju jest Bardo i jego kościół. Wchodząc do środka otrzymujemy mp3 z nagraniem dotyczącym historii i zabytków znajdujących się w świątyni. Słońce przypieka. Spacer po mieście w dół głównej ulicy i jedziemy do opactwa w Henrykowie. Gdy wiejskimi drogami docieramy na miejsce, budowla nie jest zbyt eksponowana, ale przez oznakowaną bramę docieramy do Zespołu klasztornego opactwa cysterskiego w Henrykowie z kościołem Wniebowzięcia N.M.P i św. Jana Chrzciciela. Wyraźnie widać barokowy charakter opactwa i kościoła. W końcu to jedno z najokazalszych i najpiękniejszych założeń barokowych na Śląsku. Zwiedzanie opactw i kościoła tylko z przewodnikiem, cena biletu 10 zł od osoby. Nie ma możliwości wejścia indywidualnego do kościoła, co uważam za dosyć spore przegięcie. Można zobaczyć jedynie kruchtę. Dalej ruszamy do Kalisza, gdzie nocujemy.


15 sierpnia – środa – Tum k/Łęczycy

Szare i stalowe niebo, gdy opuszczamy Kalisz zaczyna ostro padać. Kawałkiem nowej autostrady docieramy do Łęczycy i dalej w stronę wioski Tum. Znajduje się tutaj archikolegiata łęczycka. Kościół znajduje się w pobliżu dawnej lokalizacji wczesnośredniowiecznego grodu. Należy do najlepszych przykładów architektury romańskiej w Polsce. Według badań pochodzi z fundacji Bolesława Chrobrego, z udziałem świętego Wojciecha powstało tu pierwsze w Polsce (997rok) opactwo benedyktynów pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny i św. Aleksego. Budowla jest widoczna już z daleka, pomimo słabej widoczności. Przeszła gruntowną renowację i prezentuje się zarówno wewnątrz jak i wewnątrz bardzo okazale. Myślę, że to dobry przykład mistrzowskiego kunsztu średniowiecznych kamieniarzy i myśli technicznej tamtej epoki. 
 
 
Opuszczamy niewielki Tum i kierujemy się na północ. Wieczorem bez przeszkód docieramy do domu. Podczas tego wyjazdu pokonaliśmy łączny dystans 1840 km.

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt