28.06 - 4.07.2012 Czarnogóra

  Czarnogóra to jedno z tych nielicznych państw Europy, gdzie turysta mający ochotę poszwendać się po kraju nie natkną się jeszcze na wszechobecne skąpstwo i bezczelne zawyżanie cen. Myślę, że niedługo proceder ten dotrze także do Czarnogóry. Kraj ten jak to na Bałkanach ma swoje pewne osobliwości, czasami bardzo przydatne typowemu turyście:
  • dzieci nie płacą nigdzie za wstęp – tak było latem 2012 roku
  • nie musicie płacić za dziecko kupując bilet na autobus, dotyczy to transportu publicznego ja i prywatnego, który jest bardzo dobrze rozbudowany
  • sieć kolejowa nie jest zbyt rozbudowana, autobusy i busy docierają praktycznie wszędzie, jest ich dużo i to za naprawdę rozsądne ceny
  • ich częstotliwość umożliwia swobodne poruszanie się praktycznie po całym wybrzeżu, od granicy z Chorwacją do granicy z Albanią
  • do różnego rodzaju obiektów, dzieci także wchodzą za free
  • istnieją połączenia kolejowe, głównie w stronę Belgradu w Serbii
  • serbska administracja zachowała w Czarnogórze duże wpływy. Gdybyś chciał jechać pociągiem idź na dworzec i upewnij się, o której odjedzie pociąg, bo rozkłady jazdy traktowane są tutaj dosyć frywolnie
  • na przystankach autobusowych nie ma żadnych rozkładów jazdy i autobus jak przyjedzie to będzie 
  • taksówki są tanie, ale należy się uparcie targować. Za 1 euro jadą z jednego do drugiego miasta, 8-10 km 
  • po drodze, taksówkarz zabiera innych pasażerów 
Czarnogóra to naprawdę piękny i niesamowity kraj. Jeżeli zastanawiasz się dokąd jechać na wakacje, będzie to naprawdę trafiony wybór, pod różnymi względami i każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.


 28 czerwca – czwartek – przylot

Lot do Dubrovnika minął spokojnie. Stamtąd autobusem wzdłuż Boki Kotorskiej mamy dotrzeć do Sutomore, gdzie będziemy nocować. Sam przejazd wzdłuż zatoki jest swojego rodzaju atrakcją. Jadąc na południe mija się całą masę zatoczek wbijających się pomiędzy górskie szczyty. Jeden z fragmentów można pokonać wpław, wjeżdżając na prom, który przecina zatokę, na drugą stronę. Lekkim popołudniem mijając Budvę, wyspę Św. Stefana, docieramy do Sutomore, gdzie mamy nocować w Hotelu Corali.
Samo miasteczko jest ładnie położone i stosunkowo niedrogie. Skały niemal dochodzą do brzegu morskiego, nad którym znajduje się masa klimatycznych knajpek i restauracji. Piwo nad samym morzem, siedząc na tarasie wysuniętym nad wodę, dostaniesz za 1 euro. Niestety w góry, nie wychodzą stąd żadne znakowane szlaki, Są one dosyć strome i prezentują się naprawdę okazale. Szkoda bo widoki z góry byłyby naprawdę niesamowite. Ale cóż w tym rejonie kraju nie stawia się na turystykę górską. W dodatku latem wspinaczom temperatura zdrowo dowala, o czym przekonam się wchodząc na twierdzę w Kotorze.


  29 czerwca, piątek – Stary Bar

Ruiny dawnego rzymskiego miasta znajdują się w sąsiednim miasteczku Bar. Swojsko brzmiąca nazwa zaprowadzi Cię do nadmorskiego miasteczka, skąd trzeba się udać nieco wyżej. Można to zrobić bezpośrednio autobusem z Sutomore za cenę około 2,5 – 3 euro od osoby. Stary Bar znajduje się ponad osadą zamieszkałą w dużym stopniu przez Albańczyków, co widać po wyrastających wszędzie wokół meczetach. Islam atakuje nowe terytoria, a tutaj widać to jak na dłoni. Całe rzymskie miasteczko otoczone jest murem obronnym. Ścieżka prowadzi do wejścia, gdzie znajduje się punkt poboru myta. Zabytek jest wpisany na listę UNESCO, co dobitnie świadczy o jego randze. Jest popołudnie i temperatura coraz bardziej daje się we znaki, ale kupujemy bilety i wchodzimy.


Cały teren jest pozostałością miasta, wokół otaczają nas ruiny kościołów, katedry, pałaców, bram i domów zwykłych mieszkańców tego miasta. Drzewa kwitną różnobarwnymi kwiatami. Są tarasy skąd można podziwiać piętrzący się na wschodzie masyw Rumija, lub niewielkie zacienione obszary, aby schować się przed przypiekającym skórę słońcem. Na zwiedzenie miasteczka należy przeznaczyć sobie około 2 godzin. Należy dokładnie spoglądać pod nogi, bo występują tutaj węże. Na jednego, dosyć sporych rozmiarów natknęliśmy się przy ruinach pałacu biskupa. Są to tereny ostro porośnięte krzakami, gdzie tego rodzaju gady lubią się wygrzewać w słońcu. Po zwiedzeniu miasta wracamy autobusem do domu. I tu ciekawostka – przystanki przystankami, ale kierowca zatrzymuje się i wysadza pasażerów, gdzie mu się podoba! To bardzo ciekawe rozwiązanie, postaramy się to wykorzystać następnego dnia.
 
30 czerwca, sobota – Sutomore

Dzisiejszy dzień przeznaczamy na zasłużony odpoczynek, czyli pospolite obijactwo nad morzem. O ile morze nie jest dla nas szczególna atrakcją, to trzeba przyznać, iż w ciągu dnia plaża nagrzewa się do tego stopnia, iż na boso nie da się przejść do brzegu. Wszechobecne są tutaj klapki i wszelkiego rodzaju osłony na nogi, szczególnie, że dno morskie jest tutaj wybitnie kamieniste. Jednym słowem, bez gumowych butów do surfingu, nikt praktycznie nie wchodzi do wody. Po południu idziemy na widoczny po prawej stronie cypel skalny. Przewodniki piszą o znajdujących się tam ruinach niewielkiego zamku. W popołudniowym skwarze podchodzimy jedyna widoczna drogą na skalisty brzeg. Niestety im wyżej tym więcej krzaków i ciężko znaleźć drogę, która ma prowadzić do tych ruin. W końcu docieram na górę, ale to co widzę, to tylko niewielki kamienny murek. Koło ruin, to on nawet nie stał. Wjeżdżając do miasteczka od strony Budvy, widać wysoko umieszczone ruiny zamku. Niestety nie ma realnej możliwości, aby tam dotrzeć. Raz, że jest bardzo stromo, po drugie cały teren porośnięty jest ostrymi krzakami.

1 lipca, niedziela – Budva

Jedziemy do Budvy. Rano bez problemów łapiemy bus i jedziemy do tutejszego centrum turystyki. Miasto z góry wygląda na nieco snobistyczne, port jachtowy, nowe hotelowce, rodem z lazurowego Wybrzeża. Powoli Budva zamienia się w letni kurort podobny do tych Chorwackich. Fura, skóra i komóra – to ten typ. Póki co idziemy w kierunku Starego Miasta, gdzie znajduje się cytadela.


Widać tutaj pozostałości renesansowych budowli, całkiem ładne odnowionych i przygotowanych dla zwiedzających. Oprócz wąskich uliczek, typowych dla tego typu miast, kilku kościołów, uwagę przyciąga Cytadela. Dosyć wysoka i wysunięta w morze budowla. Dzieci tutaj nie płacą za bilet. Od razu przyciąga uwagę ogromna biblioteka z woluminami, nie tylko z rejonu Bałkańskiego, ale także w języku arabskim. Fotele w skórach, mapy na ścianach. Robi bardzo pozytywne wrażenie. Piękny widok rozciąga się z tarasu na wyspę widoczną na morzu. Fajny klimacik. Opuszczamy cytadelę i idziemy nad obiad na promenadę nadmorską. Jedzenie podają naprawdę dobra i w bałkańskim stylu. Wracamy autobusem jednej z prywatnych linii, których tutaj pod dostatkiem. Bus jedzie do Starego Baru i wysadza nas pod bramą hotelu – pomimo braku przystanku. Tutaj kierowca decyduje gdzie się zatrzymuje, a gdzie nie. I to jest piękne!


 2 lipca, poniedziałek – Monastyr Ostrog

Szeroko reklamowanym miejscem tutaj jest Monastyr Ostrog. Postanawiamy wykupić jednodniową wycieczkę do tego miejsca za 10 euro, u jednego z miejscowych naciągaczy, jakich pełno kręci się wokół. Zaryzykujemy, zobaczymy co z tego wyjdzie. O 6 rano ruszamy autobusem w stronę Jeziora Szkoderskiego i Podgoricy. Samo Jezioro, tak zachwalane w przewodnikach niczym mnie nie zaskoczyło. Wprost przeciwnie sprawia wrażenie ogromnego akwenu porośniętego kaczeńcami i innymi wodnymi zaroślami. Chcieliśmy urządzić sobie wyjazd, do Virpazar nad jeziorem, ale widzę, ze kompletnie nie warto – przynajmniej z tej strony. Za duży syf! Może od strony albańskiej jezioro prezentuje się bardziej okazale. Podgoricę mijamy lekko bokiem i startujemy w góry. Robi się coraz cieplej. W pewnym momencie opuszczamy niewielki autobus i przesiadamy się do busa, który ostrymi serpentynami zaczyna piąć się do góry. Po drodze widzę, dlaczego taka zmiana była konieczna. Serpentyny są tak ostre, iż autobus nie ma szansy się na nich złożyć. W końcu docieramy do budowli wysoko wciśniętej w skały. Przypomina nieco greckie Meteory. Monaster został założony w XVII stuleciu przez metropolitę zahumskiego i hercegowińskiego Bazylego Jovanovicia kanonizowanego jako św. Bazyli Ostrogski, który przebywał w nim przez kilka ostatnich lat życia, do śmierci w 1671 roku. Kompleks monasteru położony jest częściowo w skałach wznoszących się ponad Równiną Bjelopavlicką, częściowo u ich podnóża, przy czym zabudowania tzw. dolnego monasteru, z celami dla mnichów, są znacznie młodsze od górnych - powstały po 1820 roku. Klasztor posiada 4 cerkwie. W jednej z nich znajdują się relikwie fundatora monasteru. Wchodzę tam razem ze wszystkimi wiernymi. Przed samym wejściem zatrzymuje mnie jeden z mnichów, rysuje mi na czole znak krzyża i dopiero wtedy mogę wejść do relikwii. Strasznie tutaj duszno. Opuszczam monastyr i wychodzimy na dziedziniec, gdzie w cieniu można chłodzić się i podziwiać widoki na okoliczne góry. Piękny krajobraz wokół. Przed południem bus zabiera na na dół, aby przed największym upałem opuścić górski teren. Tą samą trasą, około 13:30 docieramy do hotelu.
 
3 lipca, wtorek - Kotor

Kolejny dzień poświęcimy na Stare Miasto w Kotorze. Ruszamy jak zwykle rano, przygodnym busem, który podjechał na przystanek. Kolejna firma przewozowa, którą jedziemy w tym kraju. Tym razem bus nieco gorszej jakości, ale za to tańszy, więc jedziemy. Po około godzinie docieramy na miejsce. Upał daje powoli o sobie znać. Już z daleka nad miastem, ukazuje się dosyć pokaźnych rozmiarów twierdza, przyklejona do tutejszych, naprawdę stromych skał. Stojąc na przystanku dworca autobusowego trzeba zdrowo zadzierać głowę do góry, aby zobaczyć gdzie kończy się pas murów obronnych. Podejmuję decyzję, że właśnie dzisiaj wejdę na szczyt - jeszcze nie wiem, ile wysiłku będzie mnie to kosztowało. Na początek, tutejsze stare miasto, wpisane na listę UNESCO. Od początku widać, że zasługuje na to miano. Wąskie uliczki, czasami przypominają mi Wenecję, za to w ich cieniu można znaleźć życiodajny chłód. Robi się coraz cieplej. Docieramy do głównego placu z cerkwiami. Prezentują się okazale wraz ze swoimi ikonostasami wewnątrz. Klasa sama w sobie. Turystów także sporo, w większości z państw wschodnich. Stare miasto posiada kilka bram wyjściowych, jedną z nich wychodzimy szukając miejsca, gdzie można skonsumować obiad. Zgodnie ze starą zasadą - im dalej od centrum tym taniej. Znajdujemy nowoczesny dom towarowy i tutaj zjemy. Ceny także są do strawienia.
Ruszam na podbój twierdzy. Po wyjściu z klimatyzowanego budynku, żar z nieba leje się niesamowity. Mam ponad pół butelki wody, naiwnie sądząc, iż mi to wystarczy. Rzeczywistość szybko zweryfikuje tą optymistyczną tezę. Dochodząc do wejścia okazuje się, że nie zabrałem pieniędzy, więc wracam z powrotem. Pomykam zacienionym fragmentami ulic, upał przypieka niemiłosiernie. W końcu wracam, kupuję bilet i zaczynam mozolne podejście skalną ścieżką.



 Zapewne zbytnio nie przesadzę twierdząc, iż w takim upale jeszcze nie wchodziłem na żaden szczyt. Butelka wody wyparowuje niemal w mgnieniu oka. w połowie drogi znajduje się niewielki budynek kaplicy, odpoczywam w jego cieniu zadzierając głowę do góry - ile jeszcze do szczytu. Widoki za to coraz bardziej okazałe. Na zatokę i szczyty. W końcu po ponad 40 minutach docieram do niewielkiego betonowego schronu. Staję przy małym strzelniczym oknie, starając się złapać choć odrobinę wiatru. Obok stoją Rosjanie i pytają się czy wszystko ze mną w porządku. Cień i nieco odpoczynku robią swoje - odzyskuję siły do końcowego ataku. Po kilku minutach jestem na szczycie twierdzy. Widok nie gorszy od tego na K2 lub Evereście. Ogromne skały (fiordy) schodzące prosto do morza. Dla takiego widoku warto było cierpieć żar i niedostatek kamienistej drogi. Na górze kilka pamiątkowych ujęć i chwila, aby nacieszyć się widokiem, podobno jednym z piękniejszych w Czarnogórze.

W końcu jednak zaczynam zejście. Bez wody to mocno niekomfortowe, ale jakoś daję radę i w miarę sprawnie pokonuję skalne stopnie. Jestem na dole. Twierdza zaliczona w upale ponad 45 stopni, a może nawet wyższej. Teraz kiedy telepałem się na dół, czas aby wskoczyć do morza i popływać. Znajduje się tutaj coś w stylu miejskiej plaży. Wokół palmy, biały piasek i bardzo drobne białe kamyki przy wejściu do wody. Można trochę o chłonąć, po upalnym szlaku. Po kąpieli i plażowaniu nie pozostaje nic innego, jak powrót na dworzec, w celu złapania jakiegoś transportu do Sutomore. Musimy chwilę poczekać, łapiemy niewielkiego busa do naszego miasteczka. Oczywiście bez klimatyzacji, która w środkach prywatnego transportu nadal jest ponadprzeciętnym luksusem.
 
To ostatni dzień naszego pobytu w tym ciekawym kraju. Nie zdeptanym jeszcze przez turystów, ale widać, iż wszechobecne hordy all incluzowców, także tutaj lokują swoje zainteresowania. W ciągu najbliższych lat ceny zapewne wzrosną i kraj upodobni się do turystycznej mekki jaką jest Chorwacja. Szkoda - ale kto może niech korzysta z uroków Czarnogóry - póki czas. O 2:30 w nocy rozpoczynamy powolny odwrót na lotnisko w Dubrovniku. O wschodzie słońca wsiadamy na prom przewożący nas na drugą stronę zatoki, po raz ostatni spoglądając na skalne dziwy Czarnogóry. Teraz już tylko droga do domu.

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt