10.07 - 23.07.2011 Beskid Śląski - Koniaków
Koniaków to górska miejscowość znana wszystkim bywalcom Beskidów. Wraz z Istebną kończą pętlę beskidzką, gdzie z Koczego Zamku można podziwiać nie tylko polską, ale także i czeską oraz słowacką część tego pasma górskiego. Koło Jaworzynki można natknąć się na trójstyk granic Polski Czech oraz Słowacji. To także najwyżej położona miejscowość w Beskidach, oczywiście znaną osobliwością Koniakowa są słynne koronki. Dosyć dużo tutaj przybytków oferujących tego rodzaju sztukę ludową z tym, co najlepiej się dzisiaj sprzedaje czyli stringami. Znawcy tematu będą mogli wprost przebierać w rozmiarach, wzorach i fasonach. Zapewniam wybór jest spory!
14 lipca – czwartek – Tatralandia
Nie należę do wielkich zwolenników tego typu atrakcji w górach, ale postanowiłem zahaczyć się na wyjazd do Tatralandii, czyli parku wodnego opodal Liptowskiego Mikulasza w Słowacji. Ruszyliśmy autobusem około dziesiątej rano w stronę przejścia granicznego i przy pięknej pogodzie, bez większych problemów docieramy na miejsce. Ta szacowna budowla została zmontowana w szczerym polu. Ma to swoje dobre strony, gdyż wokół miejsce otaczają góry i widoczek jest naprawdę sympatyczny. Już z daleka jest widoczny duży parking i cały kompleks. Wstęp w lipcu 2011 roku kosztował od 12 do 14 Euro w zależności czy dziecko czy dorosły. Kompleks bardzo podobny do zachodnich. Jest tam część basenów odkrytych z różnego rodzaju zjeżdżalniami, rurami, pontonami itp., itd. W części zamkniętej mamy spory basen z ciepła wodą i masażami wodnymi, czyli coś dla tych, którzy uwielbiają wodne, bąbelków lenistwo. Dopiero na najwyższym tarasie możemy doszukać się basenu pływackiego z torami oraz części przeznaczonej dla maluszków. Całkiem zresztą dobrze pomyślanej i nieźle wykonanej. Na całym terenie mamy sporą ilość leżaków do zagospodarowania. Wokół rozciągają się widoki na Tary Niskie. Przy ładnej pogodzie, takiej jak dzisiaj całkiem całkiem. Ogólnie mówiąc miejsce nie rzuciło mnie na kolana. Drogę powrotną odbyliśmy przez Korbielów. Niestety szare, ciężkie chmury skutecznie przesłoniły nam widoki na Pilsko.
14 lipca – czwartek – Tatralandia
Nie należę do wielkich zwolenników tego typu atrakcji w górach, ale postanowiłem zahaczyć się na wyjazd do Tatralandii, czyli parku wodnego opodal Liptowskiego Mikulasza w Słowacji. Ruszyliśmy autobusem około dziesiątej rano w stronę przejścia granicznego i przy pięknej pogodzie, bez większych problemów docieramy na miejsce. Ta szacowna budowla została zmontowana w szczerym polu. Ma to swoje dobre strony, gdyż wokół miejsce otaczają góry i widoczek jest naprawdę sympatyczny. Już z daleka jest widoczny duży parking i cały kompleks. Wstęp w lipcu 2011 roku kosztował od 12 do 14 Euro w zależności czy dziecko czy dorosły. Kompleks bardzo podobny do zachodnich. Jest tam część basenów odkrytych z różnego rodzaju zjeżdżalniami, rurami, pontonami itp., itd. W części zamkniętej mamy spory basen z ciepła wodą i masażami wodnymi, czyli coś dla tych, którzy uwielbiają wodne, bąbelków lenistwo. Dopiero na najwyższym tarasie możemy doszukać się basenu pływackiego z torami oraz części przeznaczonej dla maluszków. Całkiem zresztą dobrze pomyślanej i nieźle wykonanej. Na całym terenie mamy sporą ilość leżaków do zagospodarowania. Wokół rozciągają się widoki na Tary Niskie. Przy ładnej pogodzie, takiej jak dzisiaj całkiem całkiem. Ogólnie mówiąc miejsce nie rzuciło mnie na kolana. Drogę powrotną odbyliśmy przez Korbielów. Niestety szare, ciężkie chmury skutecznie przesłoniły nam widoki na Pilsko.
16 lipca – sobota – Ochodzita
Podążający do Koniakowa od strony Wisły, gdy pokonali już podjazd pod Kubalonkę, z daleka mogą zaobserwować pewien wierzchołek górujący nad okolicą już w rejonie Istebnej. Po skręcie na Koniaków widać Ochodzitą, bo o niej mowa, coraz lepiej. Na Ochodzitej o wskości (894m n.p.m.), znajduje się także, nieco szpetny maszt nadawczy, który nie koniecznie dodaje szczytowi uroku. Wejście na tę górę nikomu nie sprawi najmniejszego problemu. Można wybrać podejście bardziej kilerskie, przez miejscowe pola na szago. Aby zabrać się za tę opcję, należy posiadać odpowiedniej jakości buty, bo na trawach jest dosyć stromo i można się poślizgnąć. Sam wybrałem tę opcję jako odwrotną i kilka razy się ślizgnąłem na mokrej trawie, po nocnym deszczu. Jest też wyjście bardzie tradycyjne. Na samą przełęcz oczywiście prowadzi droga asfaltowa. Na przełęczy znajduje się piękna kufloteka w góralskim stylu z wrednie zielonym neonem „Pilsner Urquell”. Naprawdę nie można tego nie zauważyć. Obok góralskiej knajpy znajduje się parking, gdzie zmotoryzowani wczasowicze zostawiają swoje stalowe wehikuły i spokojnym spacerkiem pokonują około 15 minutowy, niezbyt forsowny, odcinek dzielący ich od szczytu. Po wejściu do góry, przy dobrej pogodzie widok jest bardzo ciekawy, zarówno na stronę polską jak i na czeską oraz słowacką. Przy dobrej widoczności kilkadziesiąt kilometrów w każdą stronę – murowane. Schodząc nieco w dół, po lewej stronie możecie natknąć się na niewielką kapliczkę z ławkami, nieco zacienioną. Zapewne sprzyja to odpoczynkowi w upalny dzień, lub można schronić się przed wiatrem w niezbyt gościnny dzień. Wyciąg narciarski na szczycie przypomina, że zimą teren ten opanowują wszechobecni zwolennicy boazerii lub parapetów, aby oddawać się magii białego szaleństwa.
19 lipca – wtorek – Tyniok
Po drugiej stronie Koniakowa rzuca się w oczy dosyć rozległa górka o nazwie Tyniok, mierząca sobie 891 m n.p.m. Aby dostać się na szczyt, będąc centrum Koniakowa, należy koło budynku straży pożarnej skręcić w asfaltową uliczkę, która szybko zacznie opadać w dół doliny. W pewnym momencie spadek będzie dosyć ostry. Gdy między domami dojdziemy na dno doliny miniemy mały mostek. Tutaj należy skręcić w prawo i cały czas trzymać się asfaltowej drogi. Po lewej stronie miniemy niewielki sklepik, a droga będzie się pięła coraz wyżej. Dręczący asfalt kończy się bardzo szybko i powolnymi zakosami zaczynamy zdobywać wysokość. Mijając kolejne domy i przysiółki, rozrzucone jak okiem sięgnąć, dochodzimy do lasu. Tutaj należy uważać i wypatrywać typowego, kamienistego szlaku odchodzącego w las, który doprowadza nas na sama górę. Szczyt do złudzenia przypomina połoninę z morzem falujących traw, i analogia do bieszczadzkich połonin nasunęła się sama, zapewne nie tylko mi. Doskonale stąd widać szczyt Ochodzitej, która rysuje się w całym swoim majestacie.
Podążający do Koniakowa od strony Wisły, gdy pokonali już podjazd pod Kubalonkę, z daleka mogą zaobserwować pewien wierzchołek górujący nad okolicą już w rejonie Istebnej. Po skręcie na Koniaków widać Ochodzitą, bo o niej mowa, coraz lepiej. Na Ochodzitej o wskości (894m n.p.m.), znajduje się także, nieco szpetny maszt nadawczy, który nie koniecznie dodaje szczytowi uroku. Wejście na tę górę nikomu nie sprawi najmniejszego problemu. Można wybrać podejście bardziej kilerskie, przez miejscowe pola na szago. Aby zabrać się za tę opcję, należy posiadać odpowiedniej jakości buty, bo na trawach jest dosyć stromo i można się poślizgnąć. Sam wybrałem tę opcję jako odwrotną i kilka razy się ślizgnąłem na mokrej trawie, po nocnym deszczu. Jest też wyjście bardzie tradycyjne. Na samą przełęcz oczywiście prowadzi droga asfaltowa. Na przełęczy znajduje się piękna kufloteka w góralskim stylu z wrednie zielonym neonem „Pilsner Urquell”. Naprawdę nie można tego nie zauważyć. Obok góralskiej knajpy znajduje się parking, gdzie zmotoryzowani wczasowicze zostawiają swoje stalowe wehikuły i spokojnym spacerkiem pokonują około 15 minutowy, niezbyt forsowny, odcinek dzielący ich od szczytu. Po wejściu do góry, przy dobrej pogodzie widok jest bardzo ciekawy, zarówno na stronę polską jak i na czeską oraz słowacką. Przy dobrej widoczności kilkadziesiąt kilometrów w każdą stronę – murowane. Schodząc nieco w dół, po lewej stronie możecie natknąć się na niewielką kapliczkę z ławkami, nieco zacienioną. Zapewne sprzyja to odpoczynkowi w upalny dzień, lub można schronić się przed wiatrem w niezbyt gościnny dzień. Wyciąg narciarski na szczycie przypomina, że zimą teren ten opanowują wszechobecni zwolennicy boazerii lub parapetów, aby oddawać się magii białego szaleństwa.
19 lipca – wtorek – Tyniok
Po drugiej stronie Koniakowa rzuca się w oczy dosyć rozległa górka o nazwie Tyniok, mierząca sobie 891 m n.p.m. Aby dostać się na szczyt, będąc centrum Koniakowa, należy koło budynku straży pożarnej skręcić w asfaltową uliczkę, która szybko zacznie opadać w dół doliny. W pewnym momencie spadek będzie dosyć ostry. Gdy między domami dojdziemy na dno doliny miniemy mały mostek. Tutaj należy skręcić w prawo i cały czas trzymać się asfaltowej drogi. Po lewej stronie miniemy niewielki sklepik, a droga będzie się pięła coraz wyżej. Dręczący asfalt kończy się bardzo szybko i powolnymi zakosami zaczynamy zdobywać wysokość. Mijając kolejne domy i przysiółki, rozrzucone jak okiem sięgnąć, dochodzimy do lasu. Tutaj należy uważać i wypatrywać typowego, kamienistego szlaku odchodzącego w las, który doprowadza nas na sama górę. Szczyt do złudzenia przypomina połoninę z morzem falujących traw, i analogia do bieszczadzkich połonin nasunęła się sama, zapewne nie tylko mi. Doskonale stąd widać szczyt Ochodzitej, która rysuje się w całym swoim majestacie.
Osobliwością i ciekawostką tego miejsca, jest dosyć spora, góralska, drewniana chata stojąca pośród wysokich traw. Dosyć szczelna, zamykana na skobel, może być pierwszorzędnym miejscem noclegowym dla każdego wędrowca. Stoi na szczycie góry pomimo, iż w tle widać domostwa na innych przysiółkach. Zapewne należałoby odszukać właściciela tego przybytku i zapytać o pozwolenie na nocleg. Osobiście nie nocowałem w chacie i bardzo żałuję, że nie było mi dane, ale na przyszłość wezmę taką opcję realnie pod uwagę. Miejsce jest bardzo klimatyczne i dostępne bezproblemowo dla przeciętnego wędrowcy podążającego szlakiem. Widoki na Beskidy i falujące trawy, tylko dodają urokowi temu miejscu. Wewnątrz chaty jest czysto i schludnie, a pozostawione świeczki, są znakiem bytności górskich traperów. Dopiero takich miejscach można naprawdę posłuchać ciszy oraz szumu gór – czyż nie po to tam jedziemy?!