13 - 15.10.2010 Szwecja - Karlskrona, Kalmar, Olandia
Piątkowe popołudnie wygląda nieciekawie, jest zimno, szaro i obleśnie, zaczyna padać mżawka – a miało być tak pięknie. Mam wrażenie, że ostro będzie huśtało podczas nocnego rejsu, a może będzie jak przed 13 laty sobota była brzydka w niedzielę wyjrzało piękne słońce. O 18: 50 wsiadam w miejski autobus jadący na terminal. Po kilku minutach ocieram na miejsce. Niestety - nie widać promu. Mam niemiłe doświadczenia z rejsu do Kopenhagi, wtedy też nie widzieliśmy promu i mało brakowało abyśmy na niego wcale nie wsiedli. Uratował nas kierowca taksówki, cisnący gaz do samego asfaltu. Teraz pomimo brzydkiej pogody widać, iż prom obraca się przygotowując do cumowania. Skoro TIR-y jeszcze się nie zaczęły wypakowywać mamy około 2h do odpłynięcia.
Odbiór biletów, trochę oczekiwania, brak kontroli i w końcu ogromnym rękawem wchodzimy na pokład promu Stena Baltica z Gdyni do Karlskrony. Spora łajba, już z daleka robi wrażenie. Odległość między dwoma miastami wynosi zaledwie 260 km, prom pokonuje tą odległość w ciągu 11 godzin. Czy rowerem byłoby szybciej? Jadąc 25 km/h – bez wątpienia. W zupełnych ciemnościach odbijamy z Gdyni. Na morzu pogoda nieco się poprawiła, wiatr wieje ale jest stosunkowo ciepło. Stojąc na rufie obserwuję oddalające się światła Helu i jego latarni. Przed nami tylko czarna przestrzeń wód Bałtyku. Tym razem dostaliśmy 4 osobową kabinę z oknem, co za luksus. Noc mija szybko i rano pierwsze promienie słoneczne zaglądają przez bulaj. Niebo jest krystalicznie czyste, czyżby wszystkie prognozy miały się nie sprawdzić i w Szwecji będzie piękny dzień! Wychodzę na pokład 8 piętra promu, aby pstryknąć kilka fotek wschodzącego słońca. Piękny widoczek, psuje go nieco, stojąca obok, polska klasa robotnicza podążająca do pracy, z fajkami w dłoni, głośno popisuje się klasyczną łaciną.
Wysiadamy powoli i bez pośpiechu wsiadając do naszego autobusu. Teraz prom nie wpływa do Karlskrony, jak to bywało kiedyś. Cumuje przy jednej z niewielkich wysepek w pobliżu miasta. Nie ma problemu, aby na własną rękę dostać się do miasta. Opodal przystani promowej jest przystanek autobusowy, skąd autobusem nr 6 można dostać się do centrum. Jazda do miasta trwa góra 10 minut. Już przy samym terminalu promowym znajduje się znak drogowy - uwaga no łosie. Jak się niebawem dowiaduję serwują tutaj także łośburgery!
Wysiadamy powoli i bez pośpiechu wsiadając do naszego autobusu. Teraz prom nie wpływa do Karlskrony, jak to bywało kiedyś. Cumuje przy jednej z niewielkich wysepek w pobliżu miasta. Nie ma problemu, aby na własną rękę dostać się do miasta. Opodal przystani promowej jest przystanek autobusowy, skąd autobusem nr 6 można dostać się do centrum. Jazda do miasta trwa góra 10 minut. Już przy samym terminalu promowym znajduje się znak drogowy - uwaga no łosie. Jak się niebawem dowiaduję serwują tutaj także łośburgery!
Mamy piękną, słoneczną pogodę, na termometrach +3 stopnie. Na początek podjeżdżamy naszym busem, na wejherowskich blachach, na punkt widokowy. Znajdujący się opodal starego, poczciwego, niemieckiego browaru, skąd roztacza się niczego sobie, widok na wyspy i miasto. Kolejny element to zwiedzanie Karlskrony. Mam wrażenie, że miasto kompletnie nie zmieniło się od mojej poprzedniej wizyty. Nawet kolory domów pozostały takie same. Wokół woda i wyspy z małymi domkami i niewielkimi łodziami lub motorówkami zacumowanymi obok na przystaniach. Brak hałasu i wszechobecnego pośpiechu. W takim miejscu można odpocząć.
Zwiedzamy główne i oblegane przez turystów miejsca miasta. Nowością dla mnie jest Muzeum Marynarki Wojennej. Ciekawe i fajnie zrobione, ale nie rzuciło mnie na kolana. Wrażenie robi specjalny korytarz poprowadzony pod budynkiem, nad dnem morza, skąd przez odpowiednie bulaje można obserwować wrak zatopionego okrętu. Jak przystało na stary statek jest obrośnięty zielonymi glonami. Niemniej z okien muzeum rozciągają się ciekawe widoki na okoliczne wyspy.
Zwiedzamy główne i oblegane przez turystów miejsca miasta. Nowością dla mnie jest Muzeum Marynarki Wojennej. Ciekawe i fajnie zrobione, ale nie rzuciło mnie na kolana. Wrażenie robi specjalny korytarz poprowadzony pod budynkiem, nad dnem morza, skąd przez odpowiednie bulaje można obserwować wrak zatopionego okrętu. Jak przystało na stary statek jest obrośnięty zielonymi glonami. Niemniej z okien muzeum rozciągają się ciekawe widoki na okoliczne wyspy.
Czas nagli, wsiadamy do autobusu i po godzinie docieramy do Kalmaru. Niegdyś głównego miasta Szwecji i twierdzy na południowych jej krańcach. Na tutejszym zamku 20 lipca 1397 roku podpisano unię między Danią, Szwecją i Norwegią. Państwa unijne zobowiązały się do wspólnego prowadzenia wojen. Formalnie zachowały niezależność, lecz decydująca rola przypadła Danii. Był to ówcześnie najpotężniejszy sojusz północnej Europy. I rzeczywiście kalmarski zamek robi wrażenie i nieważne z której strony na niego popatrzysz. Dla takiego widoku warto tutaj przypłynąć! Nie licz na to, że zamek można zwiedzać. Jest po sezonie i zamek został już zamknięty. Brzmi to nieco śmiesznie, ale nie ma możliwości, aby się do niego dostać. Podobno wnętrza nie zachwycają niczym szczególnym, a zamkowa kaplica wykorzystywana do udzielania ślubów. I dobrze, bo mamy więcej czasu, aby przejść się po wałach obronnych. Stamtąd rozciągają się niezłe widoczki na zamek i miasto. Ciekawym elementem zamczyska jest studnia znajdująca się na dziedzińcu. Tutaj można bez problemu wejść przez zwodzony most. Opodal zamku znajduje się dosyć klimatyczny cmentarz z celtyckimi krzyżami oraz drugi znajdujący się nieco na uboczu. Należy przejść ulicą od zamku około 200 metrów i skręcić w prawo, aby zobaczyć stare nagrobki.
W mieście znajduje się całkiem sympatyczny stary rynek i niezła bryła tamtejszej katedry, stojąca niemal centralnie na placu. Fasada jak najbardziej barokowa i odrestaurowana, lecz wnętrze niestety niczym nie imponuje. Szwecja to kraj luterański, więc próżno szukać tutaj zdobień czy dzieł sztuki sakralnej. Luteranie tego nie uznawali i nie uznają.
Ostatnim punktem dnia będzie przejazd na Olandię 6 kilometrowym mostem. Już z daleka budowla wygląda imponująco. Jazda nim jest równie sympatyczna. Mam wrażenie, że most łączy dwa zupełnie oddzielne lądy. Olandia jest na tyle dużą wyspą, że jadąc mostem nie widać jej krańców. Most rozciągnięto nad cieśniną, skąd dzisiaj pięknie widać powoli chylące się ku zachodowi słońce. Zatrzymujemy się na punkcie widokowym skąd widać most w całej swoje okazałości i majaczący daleko na horyzoncie Kalmar. To ulubione miejsce letniego wypoczynku Szwedów. Dzisiaj jest tu cicho i spokojnie, nieliczne budki z lodami już pozamykane, place zabaw puste - sezon się skończył. Paradoksalnie dzięki temu możemy w ciszy i spokoju podziwiać to miejsce. Chwila na oglądanie wyspy i Kalmaru z tej perspektywy.
Niestety czas wracać, nie pozostaje nic innego jak powrót tą samą drogą na prom. Ostatnie promienie słońca, przy lekkim powiewie wiatru, żegnają nas nad cieśniną. Korków w Szwecji raczej nie uraczysz, nikt nie szaleje, wszyscy jadą przepisowo i spokojnie. Podobno przy przekroczeniu dowolnej prędkości o 40 km/h trafia się do aresztu i odnoszę wrażenie, że nikt nie chce tego wypróbować na własnej skórze. Droga powrotna mija raczej spokojnie i monotonnie, bez zbędnych niespodzianek. Zanim dojedziemy na terminal zatrzymujemy się przy jednym z supermarketów. Uwaga - w Szwecji piwo ma 3% i w sklepie nie dostaniesz żadnego innego! Punktualnie o 20 odbijamy do Gdyni. Jest cicho i spokojnie, pogoda i tym razem mi dopisała, co przy wyprawach morskich jest niezwykle istotne.