3.07 - 11.07.2009 Alpy - Tyrol

5 lipca - niedziela - Lodowiec Kaunertal

Aby dostać się w okolice lodowca Kunertal najlepiej wyruszyć z okolic miejscowości Landeck i udać się znakowaną drogą przez Entbruck, Prutz, Feichten. Dalej 10 km do niewielkiej wioski Am See, gdzie znajduje się punkt poboru myta za wjazd do tego regionu. Po kilku minutach jazdy dociera się do sztucznego jeziora Gepatsch Stausee.

Poziom wody zależy od ilości opadów, ponieważ od samego rana mamy piękne słońce widać, iż wody jest odrobinę mniej, ale już z zapory roztacza się piękny widok na wyższe partie Alp. Widoczek bardzo sympatyczny. Jezioro można minąć tylko lewą stroną. Prawa strona jest zamknięta dla ruchu kołowego i nie tubylców. Pomimo tego widać tam jakieś dziwnie przemykające cienie wraz ze swoimi blaszanymi kompanami na czterech kołach. Niestety nic na to nie poradzimy, tamta strona przejazdu jest zamknięta. Mijamy jezioro i po kilku minutach jazdy docieramy do niewielkiego mostu, skąd widać sporej wielości bazę dla alpinistów wraz z klasyczną ścianą na której trenuje spora ilość adeptów tej sztuki. Mijając ściankę można zaobserwować masę wiszących lin alpinistycznych, na nich ludzi drapiących się dzielnie wyżej. Temperatura nie jest za wysoka, słońce nie przypala, więc mamy wymarzoną pogodę do wspinaczki. W tym miejscu robimy niewielki postój.


Gdy minęliśmy szkółkę alpinistów ku naszemu zdziwieniu wyłania się kręta, idąca niemal pionowo w górę droga z niezliczoną ilością killer zakrętów. Trzeba otwarcie przyznać, iż droga wymaga umiejętności, ale od kierowców. Największą niespodzianką są tutejsze krowy, które leżą, chodzą i stoją, gdzie im się tylko podoba. Milki sterczą nawet na środku jezdni - za nic mając samochody i ludzi! Pnąc się w górę, z lewej strony widać ogromny jęzor lodowca Kaunertal, a na nim doskonale widoczne z tej odległości seraki.

Widać także szlak, którym można dotrzeć na jego skraj - trudno ocenić ile może to zająć czasu. Niestety trudno tutaj zdobyć dobrą, turystyczną mapę wraz z czasami przejść! Kończąc podjazd drogą docieramy do miejsca, które zapewne jest mekką dla tutejszych narciarzy. Wokół pełno śniegu, słońce odbija się w jego basku, ale jest nieco chłodno. Nic dziwnego to wysokość ponad 2700 m. Stąd można kolejką linową dostać się na wysokość 3108 metrów opodal szczytu Weisseespitze lub jak to woli po włosku Lago Bianco, gdyż znajduje się on na granicy austriacko – włoskiej. Widoczek wokół jest dzisiaj wymarzony, zarówno na stronę austriacką jak i włoską. Na horyzoncie pojawiają się pierwsze chmury, co jest nieodzownym znakiem, aby wycofać się na dół.





6 lipca - poniedziałek - Zamek Neuschwanstein

W odległości ponad 100 km od naszego miejsca postoju znajduje się bajkowy Zamek Neuschwanstein – pierwowzór Disneylandu. Wytwór księcia Fryderyka II, który podobno przyjął zakład, iż wybuduje najpiękniejszy zamek. Trzeba mu przyznać, iż wygrał bezsprzecznie. Od rana pada, więc szybko ruszamy autostradą do Niemiec, droga szybko mija w strugach deszczu i bez problemów docieramy do miasteczka. Bryła zamku jest widoczna już z daleka, choć nie jest tak duży jak wynika ze zdjęć. Życie tutaj jest całkowicie podporządkowane dwóm zamkom znajdującym się wokół. Do zamku Neuschwanstein można dojść szlakiem pieszym, co trwa nieco ponad 30 minut, lub podjechać autobusem.
Jeszcze w miasteczku znajduje się kasa biletowa, gdzie trzeba kupić bilet wstępu na określoną godzinę, dopiero wtedy zdecyduj: iść czy jechać. Przed zamkiem kręcą się nieprzebrane masy niedzielnych turystów z całego świata czekając na swoją godzinę wejścia. Punktualnie, co do minuty wchodzimy z przewodnikiem do zamku. Wnętrza zamkowe przyznaję robią ogromne wrażenie i są niesamowite. Wszystko odrestaurowane, lśni blaskiem minionych epok. Na koniec, po zwiedzeniu zamku, warto udać się na wiszący most, z którego roztacza się widok na bajkową bryłę budowli. Poezja!



 
7 lipca - wtorek - Hexensee

Może wydać się to odrobinę śmieszne, ale w Tyrolu niezwykle trudno znaleźć typowe, górskie schronisko! W dodatku w żadnym ze sklepów lub kiosków nie natknąłem się na turystyczną mapę tych gór! Coś niespotykanego! Wyruszyłem kolejką linową z Serfaus, którą dotarłem do Lazid na wysokość 2346 metrów. Do dyspozycji mam nieco ponad 3 godziny, aby dojść do schroniska opodal Hexensee i wrócić ostatnim wagonikiem o godzinie 16:30 do Serfaus. Jeżeli nie zdążę, zejście od tego punktu zajmuje ponad 3 godziny, co może nie być wcale zabawne. Ruszam w stronę doliny Lader Moos.

Już na początku widzę znak, iż do schroniska idzie się 4 godziny. Informacja wydaje mi się zdrowo przesadzona, ale nie dysponuję żadną mapą, więc nie jestem w stanie dokładnie określić odległości. Szybko ruszam w dół doliny, już po kilkudziesięciu minutach marszu odnajduję wejście na czerwony szlak. Żadnych znaków, nie wiem dokąd prowadzi, ale zaryzykuję. Szlak wiedzie cały czas zboczem góry, nie jest zbyt eksponowany, ale są fragmenty skalne, którym trzeba poświęcić nieco uwagi. W pewnym momencie widzę kilka małych świstaków, które na mój widok szybko pomykają do swoich norek. Z biegiem czasu przekonuję się, że szlak prowadzi wzdłuż głównej drogi idącej dnem doliny – jestem nieco niepocieszony. W końcu wracam na drogę, którą wszedłem do doliny i wychodzę na przełęcz Areezjoch, skąd w oddali widzę mały budynek schroniska. Mam obawy czy tam dotrę, dużo czasu udało mi się nadgonić, ale dużo jeszcze pozostało. Ruszam ostro dalej. Kolejne skalne podejście, robi się naprawdę zimno, chmury na horyzoncie wyglądają coraz bardziej złowieszczo. Mijam rozlewisko, kolejne wzniesienie tym razem popadam w śnieg. Tutaj właśnie dochodzę do wniosku, iż nie zdążę dojść i wrócić pomimo, iż widzę budynek schroniska. Tak blisko, a jednak tak daleko.




Odwrót - minęła właśnie 15:15, czyli krytyczny punkt czasowy, który wyznaczyłem sobie jako ostateczną godzinę, aby zacząć wracać. Zatrzymuję się za osłoniętą od wiatru granią, zjadam resztę jedzenia, pstrykam Kika fotek z widokami i tą samą drogą zaczynam odwrót do górnej stacji kolejki. W pewnym momencie na drogę wyskakują dwa sporej wielkości świstaki, które pociesznie sobie pomykają. Idąc mijam tyko dwóch ludzi, poza tym pusto! Nie licząc krów, które tutaj znajdują się na każdej wysokości. O 16:15, czyli 15 minut przed wyznaczonym czasem docieram na miejsce. Dobrze, bo zrobiło się bardzo zimno i zaczyna padać deszcz. Pod koniec zdrowo przyśpieszam i już w strugach wody wsiadam do wagonika.
 
8 lipca - środa - Zammer Lochputz, Rosengarten w Imst

Od rana w miarę ładna pogoda, ale w nocy sypnęło śniegiem. Szczyty wokół przykryły się białym pióropuszem. Przez chwilę odnoszę wrażenie jakbym przeniósł się przynajmniej w okolice połowy listopada. Jest chłodno, ale z upływem czasu temperatura szybko się podnosi. Pierwszym miejscem do którego dzisiaj się udajemy jest Zammer Lochputz. To coś w stylu małego rezerwatu skalnego z wodospadami. Aby się tam dostać trzeba dojechać do miejscowości Landeck i przy wyjeździe z miasta należy szukać znaków prowadzących do Zammer. Jak się szybko okazuje są, ale szczelnie ukryte między krzakami i trzeba nieco się wysilić, aby ich nie minąć w końcu docieramy na parking. Stąd 20 minut niewyszukanym tempem i jesteśmy przy kasie. Kupując bilet otrzymuje się niebieski kask, ponieważ są eksponowane odcinki, gdzie kamienie mogą lecieć na głowę – na szczęście nic takiego się nie dzieje, a większość odwiedzających dzierży kaski w dłoni zamiast na głowach. Jak się okazuje jest to sporych rozmiarów dolina skalna, bardzo stroma w której znajduje się spory wodospad wciśnięty między skały. Przez co z daleka jest kompletnie niewidoczny, a jedynie słychać ostro spadającą wodę. Na jego szczycie wybudowano niewielką elektrownię wodną i jeżeli wierzyć opisom przetacza się tędy kilkaset tysięcy litrów wody na minutę, w zależności od pory roku i stanu opadów. Oczywiście na miejscu lansuje się odpowiednią legendę, z której wynika, iż jedna ze skał ma głowę byka. Rzeczywiście gdy się jej dokładnie przyjrzałem można odnieść takie wrażenie. Cały odcinek jest solennie zabezpieczony stalowymi mostami i poręczami, co wyklucza praktycznie niebezpieczeństwo wypadku.




Drugim miejscem, jakie dzisiaj odwiedzamy jest Rosengarten w Imst. Imst znajduje się nieco ponad 30 km od Landecku, więc jest to przysłowiowy rzut beretem. Miejsce, które do złudzenia przypomina Słowacki Raj – kto był ten wie co mam na myśli. Problem w tym, że to miniatura pierwowzoru. Owszem znajdziecie tutaj niewielkie wodospady i ostre ściany, ale jedyny szlak górski jest poprowadzony wzdłuż ostro pnącej się doliny w górę. Są odcinki zabezpieczone łańcuchami, ale praktycznie gdy jest sucho nie nastręczają one większego problemu. Dzisiaj jest nieco mokro, więc się przydają na niektórych odcinkach. Podejście od dołu do góry, wraz z przejściem wszystkich mostów zajmuje około 40 minut. Obok doliny prowadzi jezdna droga, którą intensywnie uczęszczają autobusy i inne pojazdy robiąc ostry hałas, co jest raczej mało zabawne. Niestety w Alpach wszędzie można dostać się samochodem, aż do chorych granic przesady!

Na koniec parę słów mojego, subiektywnego podsumowania. Niestety próżno szukać w tej części Alp górskiego klimatu dla wędrowców podążających górskim szlakiem:
  • Tyrol o miejsce totalnie i kompletnie skomercjalizowane.
  • Wszędzie znajdują się kolejki gondolowe, które mogą wywieźć człowieka na dowolną wysokość w ciągu kilkunastu minut.
  • W każdym możliwym miejscu wybudowano, wielkie i irytujące nieraz restauracje, wyłącznie dla czesania kasy i tylko to główny cel. Budynki te, niejednokrotnie kompletnie nie pasują do krajobrazu. Schronisk jest bardzo niewiele, a jeżeli są to raczej zwykły turysta nie znajdzie o nich informacji.
  •  Restauracje zapewne nastawione są na zimowych narciarzy, tłumnie ciągnących z całej Europy, ale czy oto tak naprawdę w górach chodzi?!
  • Widoki jak to w Alpach - niesamowite!

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt