27.12 - 1.01.2007 Karkonosze - Karpacz
27 grudnia - środa - Karpacz
Po całonocnej podróży nieco zatłoczonym pociągiem wysiadamy rano w Jeleniej na dworcu i wita nas piękne zimowe słońce. Jak się okazuje pociąg był opóźniony i autobusy już odjechały. Pozostaje złapanie busa do Karpacza do świątyni Wang, gdzie w pobliżu będziemy mieszkać. Od razu uderza piękny widok z okna na Śnieżkę i zaśnieżony dach zabytkowego kościółka. Chyba to jedno z moich ulubionych miejsc w Polsce i dlatego tak lubię je odwiedzać. Dzisiaj zamiast w góry idziemy na mały spacer do Karpacza. Pogoda przypomina raczej koniec marca niż koniec grudnia. W jednym z biur turystycznych zasięgnąłem informacji dotyczących sztolni w Kowarach oraz załatwiamy sobie na sobotę wyjazd do Drezna. Zarówno na Drezno jak i sztolnie w Kowarach polowałem od dobrych kilku lat, ale jakoś nigdy nie mogłem tam dotrzeć – czyżby tym razem?
28 grudnia - czwartek - Sztolnie w Kowarach
Od rana brzydka i pochmurna pogoda, sino-szare chmurzyska wiszą nad górami. Widocznie wczoraj była wystarczająca ilość słońca i dzisiaj już go nie potrzebujemy, ale z drugiej strony jedziemy dzisiaj do sztolni w Kowarach. Łapiemy najbliższy autobus do Kowar i wysiadamy obok dawnego dworca PKP. Jak to w Polsce bywa linię kolejową zamknięto, a jest to naprawdę piękny widokowo fragment gór i zapewne jazda pociągiem tutaj to czysta przyjemność. Przekonałem się o tym wyżej, gdy mijałem potężne wiadukty kolejowe. Wybudowane jeszcze za czasów niemieckich, bo nie sądzę, aby w Polsce, ktoś budował takie obiekty. Przez stare miasto ruszamy w stronę Kowar Górnych, niebieskim szlakiem do sztolni dawnych kopalni uranowych. Mijamy pięknie położoną na wzgórzu kaplicę św. Anny. Nieco przypomina mi tę położona w pobliżu Karpacza, gdy idzie się w stronę Sosnówki. Ścieżkami mozolnie podchodzimy wyżej. Mijamy potężny wiadukt i powoli wychodzimy z miasteczka. Po prawie godzinnej wędrówce dochodzimy do parkingu, gdzie znajduje się znak do sztolni i cztero gwiazdkowego centrum odnowy Jelenia Struga! W końcu docieramy do kasy, gdzie za bilet trzeba nieco potrząsnąć kiesą i wydać 16 zł, – co jak się później okazało było w pełni adekwatne do rzeczywistości. Wejścia, co pół godziny z przewodnikiem i już od samego początku kopalnia robi miłe wrażenie. Dobrze wykonane i zabezpieczone szyby, powodują zaufanie zwiedzającego. Trasa turystyczna ma ponad km długości, a jej atrakcją nie są jedynie dobrze odrestaurowane kopalniane korytarze. Kopalnia posiada inhalatoria radonowe, które służą leczeniu chyba wszystkich możliwych chorób, jakie człowiek sobie wymyśli. Tak doczytałem się w informatorach. Oprócz tego niewątpliwą ozdobą całego obiektu są liczne wystawy minerałów i kamieni pół szlachetnych, które nawet na takim laiku jak ja zrobiły wrażenie. Piękne okazy dobrze wyeksponowane i oświetlone przypominają czasy walońskich górników, którzy przybywali na te tereny. Oprócz tego można zobaczyć typowy kopalniany przodek, lokomotywę i wagony do transportu skał, a także skalną nitkę z zawartością uranu – niestety jest to tak małą zawartość pierwiastka, że nie nadaje się on do wykorzystania – w jakimkolwiek celu! Zwiedzanie trwa prawie 1,5h i pozostawia niezatarte wrażenie. Miejsce jest bardzo klimatyczne i zachęcam do jego odwiedzenia. Nie polecam natomiast restauracji na rynku, bo jedzenie jest tam dalekie od normalnie przyjętych standardów. Już po zapadnięciu zmroku łapiemy busa i wracamy do Karpacza. Wieczorem widok na Wang.
29 grudnia - piątek - Schronisko pod Łomniczką
Rano, całkowite zdziwienie, spadł śnieg, który jest w tym roku towarem deficytowym nawet w górach. Dotychczas wszystkie wyciągi stoją, ale słychać działanie armatek, więc może uda się pojeździć na nartach. Niestety temperatura rośnie. Dzisiaj idziemy prostym szlakiem, którym szedłem ostatni raz prawie 12 lat temu, do schroniska pod Łomniczką. Trasa niemal spacerowa i w niewielu punktach przypomina szlak górski. Typowa droga na niedzielne popołudnie dla całej rodzinki. Widoki też dzisiaj niespecjalne, bo chmury dookoła. Po niecałej godzince spaceru docieramy na miejsce, ale chyba w nie odpowiednim momencie. Ludzi w środku cała masa i trudno załapać miejsce na ławce. Na szczęście szybko się to zmienia, można spokojnie posiedzieć i popatrzeć za oknem na zimowy pejzaż. Do miasta wracamy szlakiem prowadzącym do Wilczej Poręby. Nie ulega wątpliwości, że technicznie gorszy, więc nie polecam go.
30 grudnia - sobota - Drezno
Wstajemy głuchą nocą, bo o 7 rano mamy wyjazd do Drezna. Pakujemy bagaże i na przystanek. Kilak minut po siódmej wsiadamy do busa i ruszamy w stronę granicy niemieckiej w Zgorzelcu. Słońce wstaje powoli nad Rudawami Janowickimi i zapowiada się piękny słoneczny dzień. Na przejściu granicznym przypominam sobie, że już tutaj kiedyś byłem, gdy jechałem do Strasburga. Szybko i bez problemów docieramy do Drezna i od razu widać urok starej części miasta. Dzisiaj szybko doinwestowanej, gdyż zamek nadal znajduje się w odbudowie. Wszystko z zachowanie należytego stylu architektonicznego. Ciężko to miasto opisywać słowami, trzeba tam pojechać, aby wszystko zobaczyć. Zwiedzanie zaczynamy od spaceru po tarasach Bruhla nad Łabą. Słońce pięknie świeci, ale za to wiatr dokucza. Widok na zakole rzeki przypomina nieco ten w Krakowie nad Wisłą. Następnie przechodzimy do protestanckiego kościoła kobiet, z barokowym wnętrzem i przechodzimy do nadal budowanego zamku. Na placu potężny pomnik Marcina Lutra. Wrażenie robi jedna ze ścian, na której przedstawiono poczet książąt i elektorów saskich. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że ścianka składa się z 30 tysięcy kafelek i rozciąga się na odcinku ponad 100 metrów! Stąd już przy placu z Operą docieramy do głównej atrakcji miasta, czyli starego pałacu min. Króla polskiego Augusta II wraz z galerią Zwinger - starych mistrzów. Dziedziniec pałacu zajmują cztery ogromne fontanny, otoczone zielonym dywanami trawy. Cały efekt widać dopiero, gdy wejdzie się na taras otaczający pałac. Każda cześć pałacu to oddzielne muzeum. W jednej z fasad znajduje się potężna brama wjazdowa, którą wjeżdżali do pałacu elektorzy sascy, a nad nią potężna, pozłacana korona, którą pozostawili po sobie tamtejsi władcy, a pod którą przechodził także nasz August II Mocny. Wychodząc z pałacu widać potężny, barokowy kościół katedralny. Ostatnim elementem architektonicznym, jaki oglądamy jest odbudowany po zniszczeniach wojennych kościół protestancki. Posiada on wieżę, na którą warto wejść. Wstęp po 2 euro, ale za to rozciąga się z niej widok na całe Drezno. Mały spacer po sklepach, coś do zjedzenia i na koniec zostawiliśmy sobie główne danie czyli to, z czego słynie miasto - galerię starych mistrzów – Zwinger. Za wstęp trzeba zapłacić 12 euro, ale to jedno z muzeów posiadających dzieła Rubensa, Rembrandta, Canaletto i Rafaela ze słynną Madonną Sykstyńską. Przyznam, że galeria posiada ogromną kolekcje tych obrazów i praktycznie są one dostępni na każdym piętrze. Przytłacza ilość płócien i ich ogrom. Niektóre są naprawdę potężnych rozmiarów. Na obejrzenie galerii trzeba sobie przeznaczyć minimum 1,5h , aby spokojnie obejrzeć wszystkie dzieła. W środku cała masa ludzi mówiących chyba wszystkimi językami świata. Niestety czas nieubłaganie mija i musimy wracać do naszego busa. Jeszcze łyk gorącej czekolady i niestety około 16:30 opuszczamy Drezno. Kilka minut po 20 lądujemy u podnóża Śnieżki.
31 grudnia - niedziela - Samotnia
Ostatni dzień roku przeznaczyliśmy na wycieczkę do mojego ulubionego schroniska, czyli Samotni. Początkowo miałem zamiar wejść dzisiaj na Śnieżkę, ale w nocy zerwał się bardzo silny i ciepły wiatr, więc doszedłem do wniosku, że za duże ryzyko. Śnieg spływa z gór, więc postanowiliśmy za cel dnia przyjąć po prostu Samotnię. Już na pierwszym podejściu okazało się, że na szlaku mamy całkowitą szklankę i jest problem, aby normalnie stawić kroki. Kije trekkingowe też niewiele pomagają. Powoli, bokiem ścieżki docieramy do Domku Myśliwskiego i dalej do Samotni. Podejście do schroniska zalodzone i łatwiej byłoby zjechać, niż iść. W dodatku potężnie wieje, w pewnych momentach spycha nas z drogi. W końcu docieramy pod drzwi schroniska. W środku , jak się szybko okazuje, masa ludzi a wokół zaczyna padać śnieg. Ponieważ dzisiaj sylwester, jemy obiad i chwilkę siedzimy w schronisku przy kawie. Po dwóch godzinach leniuchowania zaczynamy odwrót do miasta. Niżej zamiast śniegu niestety zaczyna padać deszcz. Wieczorem idziemy do miasta na sylwestrową kolację. Po mieście kręci sie masa ludzi, zaczynają strzelać petardy i wszędzie wokół widać sylwestrowy nastrój. Rozpoczynają się zabawy w hotelach, choć świecą one raczej pustkami! Nowy Rok przywitaliśmy opodal Wangu. Masa ludzi i ciężko uchwycić jakieś miejsce. Po raz pierwszy mieliśmy widok na sztuczne ognie z góry, a nie z dołu jak to normalnie bywa! W dodatku przed nami ogromna przestrzeń ponad 50 km, więc widzimy pokazy ogni z Jeleniej Góry, Kotliny Jeleniogórskiej i częściowo miejscowości koło Szklarskiej Poręby. Wrażenie niesamowite i niezapomniane. Toast za pomyślność w Nowym 2007 Roku - wypijamy szampana i czas zbierać się do Domu, bo rano musimy wracać. 1 styczeń to dzień powrotu. Rano łapiemy busa do Jeleniej, a stamtąd pociąg do Wrocławia. Po chwili wolnego wskakujemy w pociąg do Gdyni i wieczorem około północy, lądujemy w domu.
Po całonocnej podróży nieco zatłoczonym pociągiem wysiadamy rano w Jeleniej na dworcu i wita nas piękne zimowe słońce. Jak się okazuje pociąg był opóźniony i autobusy już odjechały. Pozostaje złapanie busa do Karpacza do świątyni Wang, gdzie w pobliżu będziemy mieszkać. Od razu uderza piękny widok z okna na Śnieżkę i zaśnieżony dach zabytkowego kościółka. Chyba to jedno z moich ulubionych miejsc w Polsce i dlatego tak lubię je odwiedzać. Dzisiaj zamiast w góry idziemy na mały spacer do Karpacza. Pogoda przypomina raczej koniec marca niż koniec grudnia. W jednym z biur turystycznych zasięgnąłem informacji dotyczących sztolni w Kowarach oraz załatwiamy sobie na sobotę wyjazd do Drezna. Zarówno na Drezno jak i sztolnie w Kowarach polowałem od dobrych kilku lat, ale jakoś nigdy nie mogłem tam dotrzeć – czyżby tym razem?
28 grudnia - czwartek - Sztolnie w Kowarach
Od rana brzydka i pochmurna pogoda, sino-szare chmurzyska wiszą nad górami. Widocznie wczoraj była wystarczająca ilość słońca i dzisiaj już go nie potrzebujemy, ale z drugiej strony jedziemy dzisiaj do sztolni w Kowarach. Łapiemy najbliższy autobus do Kowar i wysiadamy obok dawnego dworca PKP. Jak to w Polsce bywa linię kolejową zamknięto, a jest to naprawdę piękny widokowo fragment gór i zapewne jazda pociągiem tutaj to czysta przyjemność. Przekonałem się o tym wyżej, gdy mijałem potężne wiadukty kolejowe. Wybudowane jeszcze za czasów niemieckich, bo nie sądzę, aby w Polsce, ktoś budował takie obiekty. Przez stare miasto ruszamy w stronę Kowar Górnych, niebieskim szlakiem do sztolni dawnych kopalni uranowych. Mijamy pięknie położoną na wzgórzu kaplicę św. Anny. Nieco przypomina mi tę położona w pobliżu Karpacza, gdy idzie się w stronę Sosnówki. Ścieżkami mozolnie podchodzimy wyżej. Mijamy potężny wiadukt i powoli wychodzimy z miasteczka. Po prawie godzinnej wędrówce dochodzimy do parkingu, gdzie znajduje się znak do sztolni i cztero gwiazdkowego centrum odnowy Jelenia Struga! W końcu docieramy do kasy, gdzie za bilet trzeba nieco potrząsnąć kiesą i wydać 16 zł, – co jak się później okazało było w pełni adekwatne do rzeczywistości. Wejścia, co pół godziny z przewodnikiem i już od samego początku kopalnia robi miłe wrażenie. Dobrze wykonane i zabezpieczone szyby, powodują zaufanie zwiedzającego. Trasa turystyczna ma ponad km długości, a jej atrakcją nie są jedynie dobrze odrestaurowane kopalniane korytarze. Kopalnia posiada inhalatoria radonowe, które służą leczeniu chyba wszystkich możliwych chorób, jakie człowiek sobie wymyśli. Tak doczytałem się w informatorach. Oprócz tego niewątpliwą ozdobą całego obiektu są liczne wystawy minerałów i kamieni pół szlachetnych, które nawet na takim laiku jak ja zrobiły wrażenie. Piękne okazy dobrze wyeksponowane i oświetlone przypominają czasy walońskich górników, którzy przybywali na te tereny. Oprócz tego można zobaczyć typowy kopalniany przodek, lokomotywę i wagony do transportu skał, a także skalną nitkę z zawartością uranu – niestety jest to tak małą zawartość pierwiastka, że nie nadaje się on do wykorzystania – w jakimkolwiek celu! Zwiedzanie trwa prawie 1,5h i pozostawia niezatarte wrażenie. Miejsce jest bardzo klimatyczne i zachęcam do jego odwiedzenia. Nie polecam natomiast restauracji na rynku, bo jedzenie jest tam dalekie od normalnie przyjętych standardów. Już po zapadnięciu zmroku łapiemy busa i wracamy do Karpacza. Wieczorem widok na Wang.
29 grudnia - piątek - Schronisko pod Łomniczką
Rano, całkowite zdziwienie, spadł śnieg, który jest w tym roku towarem deficytowym nawet w górach. Dotychczas wszystkie wyciągi stoją, ale słychać działanie armatek, więc może uda się pojeździć na nartach. Niestety temperatura rośnie. Dzisiaj idziemy prostym szlakiem, którym szedłem ostatni raz prawie 12 lat temu, do schroniska pod Łomniczką. Trasa niemal spacerowa i w niewielu punktach przypomina szlak górski. Typowa droga na niedzielne popołudnie dla całej rodzinki. Widoki też dzisiaj niespecjalne, bo chmury dookoła. Po niecałej godzince spaceru docieramy na miejsce, ale chyba w nie odpowiednim momencie. Ludzi w środku cała masa i trudno załapać miejsce na ławce. Na szczęście szybko się to zmienia, można spokojnie posiedzieć i popatrzeć za oknem na zimowy pejzaż. Do miasta wracamy szlakiem prowadzącym do Wilczej Poręby. Nie ulega wątpliwości, że technicznie gorszy, więc nie polecam go.
30 grudnia - sobota - Drezno
Wstajemy głuchą nocą, bo o 7 rano mamy wyjazd do Drezna. Pakujemy bagaże i na przystanek. Kilak minut po siódmej wsiadamy do busa i ruszamy w stronę granicy niemieckiej w Zgorzelcu. Słońce wstaje powoli nad Rudawami Janowickimi i zapowiada się piękny słoneczny dzień. Na przejściu granicznym przypominam sobie, że już tutaj kiedyś byłem, gdy jechałem do Strasburga. Szybko i bez problemów docieramy do Drezna i od razu widać urok starej części miasta. Dzisiaj szybko doinwestowanej, gdyż zamek nadal znajduje się w odbudowie. Wszystko z zachowanie należytego stylu architektonicznego. Ciężko to miasto opisywać słowami, trzeba tam pojechać, aby wszystko zobaczyć. Zwiedzanie zaczynamy od spaceru po tarasach Bruhla nad Łabą. Słońce pięknie świeci, ale za to wiatr dokucza. Widok na zakole rzeki przypomina nieco ten w Krakowie nad Wisłą. Następnie przechodzimy do protestanckiego kościoła kobiet, z barokowym wnętrzem i przechodzimy do nadal budowanego zamku. Na placu potężny pomnik Marcina Lutra. Wrażenie robi jedna ze ścian, na której przedstawiono poczet książąt i elektorów saskich. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że ścianka składa się z 30 tysięcy kafelek i rozciąga się na odcinku ponad 100 metrów! Stąd już przy placu z Operą docieramy do głównej atrakcji miasta, czyli starego pałacu min. Króla polskiego Augusta II wraz z galerią Zwinger - starych mistrzów. Dziedziniec pałacu zajmują cztery ogromne fontanny, otoczone zielonym dywanami trawy. Cały efekt widać dopiero, gdy wejdzie się na taras otaczający pałac. Każda cześć pałacu to oddzielne muzeum. W jednej z fasad znajduje się potężna brama wjazdowa, którą wjeżdżali do pałacu elektorzy sascy, a nad nią potężna, pozłacana korona, którą pozostawili po sobie tamtejsi władcy, a pod którą przechodził także nasz August II Mocny. Wychodząc z pałacu widać potężny, barokowy kościół katedralny. Ostatnim elementem architektonicznym, jaki oglądamy jest odbudowany po zniszczeniach wojennych kościół protestancki. Posiada on wieżę, na którą warto wejść. Wstęp po 2 euro, ale za to rozciąga się z niej widok na całe Drezno. Mały spacer po sklepach, coś do zjedzenia i na koniec zostawiliśmy sobie główne danie czyli to, z czego słynie miasto - galerię starych mistrzów – Zwinger. Za wstęp trzeba zapłacić 12 euro, ale to jedno z muzeów posiadających dzieła Rubensa, Rembrandta, Canaletto i Rafaela ze słynną Madonną Sykstyńską. Przyznam, że galeria posiada ogromną kolekcje tych obrazów i praktycznie są one dostępni na każdym piętrze. Przytłacza ilość płócien i ich ogrom. Niektóre są naprawdę potężnych rozmiarów. Na obejrzenie galerii trzeba sobie przeznaczyć minimum 1,5h , aby spokojnie obejrzeć wszystkie dzieła. W środku cała masa ludzi mówiących chyba wszystkimi językami świata. Niestety czas nieubłaganie mija i musimy wracać do naszego busa. Jeszcze łyk gorącej czekolady i niestety około 16:30 opuszczamy Drezno. Kilka minut po 20 lądujemy u podnóża Śnieżki.
31 grudnia - niedziela - Samotnia
Ostatni dzień roku przeznaczyliśmy na wycieczkę do mojego ulubionego schroniska, czyli Samotni. Początkowo miałem zamiar wejść dzisiaj na Śnieżkę, ale w nocy zerwał się bardzo silny i ciepły wiatr, więc doszedłem do wniosku, że za duże ryzyko. Śnieg spływa z gór, więc postanowiliśmy za cel dnia przyjąć po prostu Samotnię. Już na pierwszym podejściu okazało się, że na szlaku mamy całkowitą szklankę i jest problem, aby normalnie stawić kroki. Kije trekkingowe też niewiele pomagają. Powoli, bokiem ścieżki docieramy do Domku Myśliwskiego i dalej do Samotni. Podejście do schroniska zalodzone i łatwiej byłoby zjechać, niż iść. W dodatku potężnie wieje, w pewnych momentach spycha nas z drogi. W końcu docieramy pod drzwi schroniska. W środku , jak się szybko okazuje, masa ludzi a wokół zaczyna padać śnieg. Ponieważ dzisiaj sylwester, jemy obiad i chwilkę siedzimy w schronisku przy kawie. Po dwóch godzinach leniuchowania zaczynamy odwrót do miasta. Niżej zamiast śniegu niestety zaczyna padać deszcz. Wieczorem idziemy do miasta na sylwestrową kolację. Po mieście kręci sie masa ludzi, zaczynają strzelać petardy i wszędzie wokół widać sylwestrowy nastrój. Rozpoczynają się zabawy w hotelach, choć świecą one raczej pustkami! Nowy Rok przywitaliśmy opodal Wangu. Masa ludzi i ciężko uchwycić jakieś miejsce. Po raz pierwszy mieliśmy widok na sztuczne ognie z góry, a nie z dołu jak to normalnie bywa! W dodatku przed nami ogromna przestrzeń ponad 50 km, więc widzimy pokazy ogni z Jeleniej Góry, Kotliny Jeleniogórskiej i częściowo miejscowości koło Szklarskiej Poręby. Wrażenie niesamowite i niezapomniane. Toast za pomyślność w Nowym 2007 Roku - wypijamy szampana i czas zbierać się do Domu, bo rano musimy wracać. 1 styczeń to dzień powrotu. Rano łapiemy busa do Jeleniej, a stamtąd pociąg do Wrocławia. Po chwili wolnego wskakujemy w pociąg do Gdyni i wieczorem około północy, lądujemy w domu.