29.04 - 2.05.2006 Tatry - Zakopane


 29.04. - sobota - Dolina Małej Łąki

W piątek wieczorem wsiadamy do pociągu jadącego w Tatry. Od lat powtarza się ten sam scenariusz jaki fundują nam zakute łby pracujące na PKP, którzy nadal maję głęboko gdzieś pasażerów, którzy chcą spokojnie dotrzeć do celu. Z łaski PKP na uciechę podróżnych podstawiono dodatkowy pociąg do Zakopanego liczący 5 wagonów. Przypomnę tylko, że pół godziny wcześniej odjechał pociąg z wyłącznie rezerwowanymi miejscami, liczący 17 wagonów. Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o forsę. Idiotyzm PKP jest godny pożałowania! Oczywiście po kilku minutach od podstawienia pociągu nie było ani jednego wolnego miejsca, a co dopiero gdy pociąg pokazywał się w innych miastach – Sajgon i Wietnam w jednym wydaniu. Ludzie podobno spali po 4 w kiblu, nie wiem, bo sam do niego przez całą noc nie dotarłem, a jechałem 1 klasą. Jak za czasów najgłębszego PRL-u. Moje gratulację dla PKP. Rano wysiadamy na peronie, ludzi tyle, że nie dało się spokojnie przejść do wyjścia. Docieramy do domu, chwila na śniadanie i ruszamy na pierwszy szlak. Podczas tego wyjazdu, założyliśmy sobie, że odwiedzamy szlaki lub miejsca, w których dotychczas nie byliśmy, bez powtarzania tych dobrze znanych. Bardzo dawno temu byłem w Dolinie Małej Łąki i pamiętam, że miejsce bardzo mi się podobało, więc dzisiaj je powtórzymy, w nieco innej, bo wiosennej scenerii. Pogoda dopisuje, miejscami wygląda słoneczko. Nieco wyżej zaczyna się śnieg, mokry ale ubity, więc nie jest tak najgorzej. Jesteśmy na polanie, widoczek na Czerwone Wierchy klasyczny i praktycznie taki jakim go zapamiętałem z lata. Dalej przez przełęcz pod Grzybowem przechodzimy do Doliny Strążyskiej. Po drodze mokro, w lesie zalegają płaty śniegu i trzeba się nieco nakombinować, aby spokojnie przejść. Kamienie mokre i nieco zdradliwe, ale w blasku zachodzącego słońca docieramy do Herbaciarni w Strążyskiej. Mały posiłek i ruszamy na dół. Pech chciał, że zaczyna mi nawalać aparat, choć zawsze dzielnie znosił moje górskie eskapady.

30.04. - niedziela - Hala Gąsienicowa

Od rana nie najgorsza pogoda, ruszamy na Halę Gąsienicową, w śniegu zawsze można tam podziwiać niesamowite widoczki, pod warunkiem oczywiście, że pozwolą na to wszechpotężne tutaj chmury. Powoli docieramy w okolice skoczni, stamtąd lecimy do Kuźnic i zaczynamy podejście niebieskim szlakiem przez Boczań. Wiele razy szedłem na Gąsienicową, ale zawsze przez Dolinę Jaworzynki, tym razem czas przejść drugi ze szlaków.

Początkowo przez las, spokojnie i bez śniegu, później wychodzimy na długi grzbiet ciągnący się w stronę hali. Od czasu do czasu przez las przebijają się widoczki na Giewont. W końcu dochodzimy na przełęcz. Tutaj masy niedzielnych turystów. Część z nich, zachowuje się jak typowe buraki, co to nie mają pojęcia gdzie w ogóle się znajdują i co tak właściwie tutaj robią. Białe adidaski i strój rodem z wiejskich uliczek. I później ludzie się dziwią, że w Tatrach jest tyle wypadków, skoro sami się o to proszą!! Z przełęczy mamy już piękny widoczek na całą główną grań Tatr przysypaną śniegiem. Pogoda jest dla nas łaskawa i mamy przed sobą całą panoramę. Docieramy do Murowańca. Jak zwykle full ludzi, ale można dostać miejsce przy stole. Jemy obiad i tym samym szlakiem zaczynamy powolny i spokojny odwrót do Zakopca.


1.05. - poniedziałek - Słowacja

Pogoda nieco się popsuła, szare i tępe chmury wiszą nad Tatrami. Wsiadamy do jakiegoś busa i przez Poronin i Bukowinę jedziemy na przejście graniczne na Łysej. Tłumy walą dzisiaj na Morskie Oko. To co zobaczyłem po drodze, świadczy o całkowitym lenistwie i totalnej głupocie części niedzielnych wycieczkowiczów w Tatry. Znakomita większość z nich musi cisnąć na Morskie samochodem, i co się okazuje? Samochody stoją na poboczu już od Bukowiny Tatrzańskiej, czyli dobre 10 km od wejścia do Parku Narodowego. Moje gratulacje dla myślących inaczej, mają dwa razy więcej dreptania z buta - ale skoro to lubią, kto im zabroni!

Wysiadamy z Iwoną na przejściu, szybko przez granicę i ruszamy niebieskim szlakiem wzdłuż Doliny Białej Wody. Szlak idzie równolegle do asfaltu na Morskie. Tam ciągną tłumy, tutaj zupełnie spokojnie i rozpoczyna się inny świat, mijamy po drodze zaledwie kilka osób. Typowa szutrowa droga, widać, że czasami coś tędy jedzie, ale dzisiaj idzie się nieporównanie lepiej niż asfaltem. Zaczynają się wyłaniać skałki niewidoczne po polskiej stronie i rysuje się zupełnie inny obraz doliny. Po prawie pół godziny marszu docieramy do niewielkiej polany z przytulną chatą. Zaczyna kropić. Docieramy do szlabanu, z którego wynika, że dalsza część szlaku zamknięta do 15 czerwca. Oczywiście nie ma żywej duszy, więc idziemy dalej. Na początku dnem doliny z ładnymi widokami, następnie zaczyna się drobne podejście i pojawia się śnieg. Leży go dosyć dużo, szlak nieprzetarty widocznie nikt tedy nie chodził zimą. Podejście robi się coraz gorsze, więc dochodzimy do wniosku, iż najlepszym wyjściem w tej sytuacji będzie spokojny odwrót. Latem szlak musi być bardzo ładny i bez wątpienia przy najbliższej okazji tutaj wrócę.

2.05. - wtorek - Zakopane

Ostatni dzień naszego wyjazdu poświęcamy na drobny spacer po mieście. Ponieważ nie mamy zbyt wiele wolnego czasu, na początek idziemy do sanktuarium na Krzeptówkach. Piękne miejsce, wiele razy tutaj bywałem, praktycznie podczas każdej mojej wizyty w Tatrach i uważam, że to piękne miejsce. Teraz po śmierci Jana Pawła II, kult osoby papieża jest widoczny na każdym kroku.

Mamy jeszcze chwilkę czasu wjeżdżamy na Gubałówkę, aby ostatni raz zerknąć na Taterki. Widoczek niczego sobie, panorama od Tatr Zachodnich aż po Wysokie. Przyznam, że to co tym razem zobaczyłem na Gubałówce przerosło moje najśmielsze oczekiwania w odniesieniu do totalnej i kichowatej komercji. To co zrobiono z tym miejscem przypomina badziewiacki lunapark, ze śmierdzącym zewsząd popcornem i plastikowymi zabawkami. Równie dobrze tak właśnie może wyglądać tandetne i podrzędne wesołe miasteczko w jakimkolwiek miejscu w Polsce, a nie miejsce z punktem widokowym na Tatry. Chyba Bóg tych ludzi opuścił, albo dzika i nienasycona chęć zysku przesłania im kompletnie wszystko. Powoli lasem schodzimy na dół. Zabieramy plecaki i na dworzec. Tym razem pociąg nie jest tak zapakowany i zupełnie spokojnie docieramy do domu.

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt