29.10 - 31.10.2005 Karkonosze - Karpacz


29 października - sobota - Samotnia - Strzecha

Pewnym rytuałem lub nawet coroczną tradycją stał się dla mnie jesienny wyjazd w góry. Tak się składa, że przez ostatnie 3 lata są to Karkonosze, więc może nieco postaram się ograniczyć to, co jest niezmienne, a skoncentrować się na nowościach.


Wyjechaliśmy z Iwoną 28 października z Gdyni pociągiem do Wrocławia. Jak się okazało kilka dni przed wyjazdem nasza wspaniała kolej zlikwidowała pociąg do Szklarskiej Poręby, który jeździł na tej trasie od ubiegłego tysiąclecia – tzn. od początku mojej kadencji, gdy po raz pierwszy nim jechałem pod koniec liceum. W zamian za to czekała nas przesiadka o 5 rano we Wrocławiu. Stojąc na peronie w Gdyni stwierdziliśmy, że będzie zimno, bo wiało niemiłosiernie, i jak się niebawem okazało bardzo, ale to bardzo się myliliśmy! Pociąg tradycyjnie nabity, przesiadka we Wrocławiu minęła spokojnie i nawet dostaliśmy miejsce. 

Masa ludzi z plecakami i widać było, że wszyscy ciągną w góry. Nic dziwnego, zbliża się długi weekend! Rano okazało się, że wstaje piękne słońce i tak było przez 3 dni! Pogoda to przecież sprawa pierwszorzędnej wagi w górach! Na dworcu łapiemy busa do Karpacza i po 30 minutach byliśmy już w pensjonacie. Pensjonat niemal pusty, obok nas pokój zajmowali ludzie z Tczewa. Przebieramy się i pierwszego dnia, standardowa pętelka – Domek Myśliwski, Samotnia, Strzecha Akademicka i spokojnie odwrót do miasta. Przyznam, że bardzo lubię ten szlak i należy do moich ulubionych w polskich górach, bez względu na porę roku, bo szedłem już chyba o każdej. Jak rzadko, kiedy mieliśmy tego dnia piękne słońce i było ciepło nawet do tego stopnia, iż szedłem sobie na krótkim rękawku. W dolinie nad samym stawem nieco wiało, ale to miejsce, z tego, co pamiętam, ma to do siebie, że zawsze wieje. Szliśmy powoli, bardzo podobał mi się zachód słońca nad Małym Stawem, tym razem był on zupełnie inny i to z wielu powodów. Jeden i najważniejszy - zaręczyliśmy się stojąc na małym pagórku opodal Samotni! Piękny, niezapomniany dzień. Słońce jak na życzenie, najwidoczniej tak miało być!

30 października - niedziela - Śnieżka

O tej porze roku wschody słońca w Karkonoszach należą do bajkowych i taki też oglądamy w niedzielę rano. Zbieramy się i dzisiaj spacer na Śnieżkę. Początek trasy taki sam jak wczoraj. Świeci piękne słońce i koło południa temperatura przekracza pewnie z 28 stopni, co w naszym klimacie jest nieco zadziwiające. Na rozdrożu full ludu, łyk herbaty i lecimy wyżej. Przy spalonej strażnicy, czy na głównej grani ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nie ma śniegu. Odkąd tylko pamiętam zawsze o tej porze roku tutaj był. Idziemu w stronę Śnieżki. Już z daleka widać, że na szczycie nie ma śniegu ani odrobiny, za to widoczność idealna. Tutaj dopiero widać zjawisko inwersji, gdy poniżej nad kotliną czają się jakieś białe chmurki. Dochodzimy do Domu Śląskiego i tutaj pewna nowość. Pod koniec września zapowiadano już, że Straż Graniczna odda część budynku i będą tam miejsca noclegowe. Po cichu liczyłem, że być może będą czynne już na początku listopada, ale jak teraz widzę większość materacy leży obok, co jest dobrym znakiem, że coś z tego będzie i być może następnym razem będzie można bez problemu zanocować na Równi pod Śnieżką. Ale na to trzeba jeszcze chwilę zaczekać. Tłumy niesamowite, część ludzi leży wprost pod schroniskiem i się opala. Temperatura około 26 stopni. Duża część z nich to szmalowni emeryci z Niemiec, a niemiecki słychać wszędzie dookoła! Idziemy na szczyt szlak zdrowo zatłoczony, część wchodzi, część schodzi na dół. Tutaj dobijają ze swojego szlaku Czesi i wszyscy lecą na górę. Przed schroniskiem na ławkach bawi spora część niemieckich staruszków, leniwie wygrzewających się w słońcu z kuflem piwa w ręku. Po raz pierwszy widzimy, że działa wyciąg po czeskiej stronie i czynny jest budynek poczty na szczycie – coś się u Czechów odmieniło! Widoczność sięgająca powyżej 50 km – pogoda wprost bajeczna, o 16:10 na szczycie są 22 stopnie! Powoli i bez pośpiechu tym samym szlakiem wracamy do Karpacza. Przyznam, że było to jedno z najprzyjemniejszych moich wejść na Śnieżkę.

31 października - poniedziałek - Schronisko Odrodzenie

Ostatni dzień naszego wyjazdu i od rana znowu piękne niczym, niezmącone słońce! Rozpoczynamy od podejścia na Pielgrzymy. Nigdy to miejsce nie wyglądało tak ładnie jak dzisiaj, wiatru prawie wcale nie ma widoczność dookoła wprost klasyczna. Kręci się tutaj nieco osób, ale nie przeszkadza to zbytnio w pstrykaniu fotek. Widoczek na Śnieżkę, też zachwycający. Zaczynamy podejście w górę w stronę Słonecznika. Zawsze pamiętam, że schodziłem tędy w dół. Wiosną czy jesienią zawsze brnąłem w śniegu, w maju w błocie pośniegowym, dzisiaj sucho i przyjemnie. Docieramy do Słonecznika. Nieco ludzi siedzi pod skałą opalając się, inni usilnie starają się dostać na jej szczyt. Już tam kiedyś byłem, więc nie będę się drapał. Ruszamy głównym szlakiem w stronę schroniska „Odrodzenie” a następnie do Spindlerowej Boudy, która niegdyś bardzo mi się podobała. Droga prawie cały czas prowadzi grzbietem, więc idzie się sympatycznie. Docieramy na Przełęcz Karkonoską i tutaj zaczyna zdrowo wiać! 


"Odrodzenie" jak na mój gust to miejsce dosyć obleśne i takim pozostaje nadal. Gdy wchodzimy do środka, pomimo pewnych zmian nie robi na nas jakiegoś szczególnie miłego wrażenia. Po krótkim odpoczynku idziemy do Spindlerowej Boudy a tutaj zonk – budynek w totalnej przebudowie. Wszędzie biegają robotnicy, pełno materiałów budowlanych i z dzisiejszych knedlików i wyprażanego sera nici! Musimy wrócić do mało przyjemnego „Odrodzenia”, w dodatku ceny jakby z księżyca. Nie wiem, dlaczego, ale to schronisko jakoś mi nie leży! Jemy coś na ciepło i zaczynamy się wycofywać. Iwona wybiera szlak idący w poprzek głównej grani. Jak się szybko okazuje jest całkiem fajny, przechodzący przez torfowiska i różnego rodzaju rezerwaty roślinne. Można wędrować sobie specjalnie przygotowanymi mostkami. Polecam wszystkim ten odcinek szlaku zielonego z "Odrodzenia" do Pielgrzymów jako ciekawą alternatywę na powrót. Do Pielgrzymów docieramy, gdy słońce zaczyna chylić się ku zachodowi. Stąd już tylko kawałek i jesteśmy w Karpaczu. 

Zabieramy swoje plecaki i jako ostatni wychodzimy z ośrodka, który całkowicie opustoszał. PKS-em do Jeleniej Góry, dalej pociągiem do Wrocławia, mając świadomość, że znowu musimy we Wrocławiu wyskoczyć. Z przesiadką nie ma większych problemów, pociagi zatrzymują się blisko siebie i nie trzeba za bardzo biegać z plecakami po peronach - chociaż tyle. Rano bez problemów wysiadamy w Gdyni. A tutaj wita nas piękne słońce! 


Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt