30.04 - 3.05.2005 Góry Izerskie - Świeradów Zdrój
30 kwietnia - sobota - Stog Izerski
Chyba pierwszy raz jadę w góry samochodem, nie pociągiem. Godzina 4 rano – ruszamy z Gdyni. Początkowo mały ruch na drodze i po około 3 godzinach mijamy Poznań. Z biegiem czasu samochodów przybywa i we Wrocławiu wpadamy w zdrowy korek przedzierając się przez miasto. Dalej już w stronę Jeleniej Góry, gdzie na horyzoncie pojawiły się ośnieżone Karkonosze. Samochody jadą już sznurkami, ale powoli docieramy do Szklarskiej Poręby a następnie do Świeradowa Zdroju w Izerskich. Na pozór nieduże miasteczko, za to wszędzie i na każdym kroku widać niemieckich kuracjuszy, którzy przyjechali do uzdrowiska. Ponieważ jesteśmy lekko zmęczeni, na dzisiaj zaplanowałem tylko dojście do schroniska na Stogu Izerskim. Od samego początku szlak jest właściwie dosyć prosty, co jakiś czas prowadzi przez asfaltową drogę, aby następnie zanurzyć się w las. Spore grupki ludzi wędrują w tą stronę pomimo niewczesnej już pory dnia. W końcu docieramy do dosyć dużego budynku schroniska. Jemy obiad i przed budynkiem siadamy, aby nieco popatrzeć na widoki w blasku zachodzącego słońca i popstrykać trochę fotek. Ponieważ na szczyt ze schroniska idzie się kilka minut, bez pośpiechu wchodzimy na górę, aby podziwiać panoramę Karkonoszy. Cisza i spokój – nie ma żywej duszy w zasięgu wzroku. Ponieważ minęła 19 zaczynamy powolny odwrót do miasteczka.
Chyba pierwszy raz jadę w góry samochodem, nie pociągiem. Godzina 4 rano – ruszamy z Gdyni. Początkowo mały ruch na drodze i po około 3 godzinach mijamy Poznań. Z biegiem czasu samochodów przybywa i we Wrocławiu wpadamy w zdrowy korek przedzierając się przez miasto. Dalej już w stronę Jeleniej Góry, gdzie na horyzoncie pojawiły się ośnieżone Karkonosze. Samochody jadą już sznurkami, ale powoli docieramy do Szklarskiej Poręby a następnie do Świeradowa Zdroju w Izerskich. Na pozór nieduże miasteczko, za to wszędzie i na każdym kroku widać niemieckich kuracjuszy, którzy przyjechali do uzdrowiska. Ponieważ jesteśmy lekko zmęczeni, na dzisiaj zaplanowałem tylko dojście do schroniska na Stogu Izerskim. Od samego początku szlak jest właściwie dosyć prosty, co jakiś czas prowadzi przez asfaltową drogę, aby następnie zanurzyć się w las. Spore grupki ludzi wędrują w tą stronę pomimo niewczesnej już pory dnia. W końcu docieramy do dosyć dużego budynku schroniska. Jemy obiad i przed budynkiem siadamy, aby nieco popatrzeć na widoki w blasku zachodzącego słońca i popstrykać trochę fotek. Ponieważ na szczyt ze schroniska idzie się kilka minut, bez pośpiechu wchodzimy na górę, aby podziwiać panoramę Karkonoszy. Cisza i spokój – nie ma żywej duszy w zasięgu wzroku. Ponieważ minęła 19 zaczynamy powolny odwrót do miasteczka.
1 maja - niedziela - Szrenica
Od samego rana świeci słońce, dochodzimy z Iwoną do wniosku, że to właśnie dzisiaj jedziemy w Karkonosze aby podejść na Szrenicę. Nasz dzień rozpoczyna się od oczekiwania na autobus do Szklarskiej, który zgodnie z rozkładem miał przyjechać, a nie przyjechał i to niewiadomo z jakiego powodu. Czekamy na następny, w końcu jest - jedziemy. Ostatnio zawsze wchodziłem na ten szczyt zimą, tym razem prawie letnie podejście słońce przypieka dosyć sympatycznie, więc naszym pierwszym postojem jest Wodospad Kamieńczyka. Dzisiaj ludzi na full i trzeba nieco poczekać na kask. Oczekiwanie się opłaciło, bo widok jaki ukazał sie naszym oczom jest wprost bajkowy. Woda przelewa się wielkimi kaskadami, a potok został zasilony roztapiającym śniegiem spływającym z gór. Po krótkim odpoczynku ruszmy dalej na Halę Szrenicką. Podejście przypomina mi typową cepostradę z tłumami niedzielnych turystów w spodniach prasowanych na kancik, klapkach i adidaskach, szorujących zapamiętale do schroniska. Niektórzy stanowią widok doprawdy rubaszny. Środkowy odcinek mija stosunkowo szybko, mały postój po drodze na łyk wody i jesteśmy w schronisku na Hali Szrenickiej. W środku pełno ludzi, zamawiamy pierogi, na które przychodzi mi bardzo długo czekać, ale w końcu opuszczamy mury schroniska i spokojnie na szczyt. Po drodze zaczynają się dosyć spore i urokliwe poletka śnieżne. Warstwa śniegu dochodzi nawet do 2 metrów, co jest doskonałym plenerem do popstrykania kilku fotek. Pogoda dopisuje i słońce świeci. Docieramy do charakterystycznej bryły schroniska na Szrenicy. Znajdujemy sobie mały, kamienny tarasik, aby poobserwować Karkonosze ze Śnieżnymi Kotłami w tle. Ponieważ dobrze stoimy z czasem, pozwalamy sobie na przejście czeskiej granicy do schroniska, Vosecka Bouda. Oczywiście jak na Czechów przystało, pomimo pięknej pogody jest ono zaryglowane na cztery spusty. Zawsze, ile razy jestem w górach, przeraża mnie głupota i bezmyślność Czechów. Powoli i bez pośpiechu ruszamy spacerkiem na dół do Szklarskiej i około 19 zabieramy się z właścicielką naszego domu do Świeradowa.
2 maja - poniedziałek - Praga
Kolejny piękny i słoneczny dzień, już wcześniej zaplanowaliśmy wyjazd do Pragi. Pomimo, ze byłem tam już kilka razy, miasto zawsze wydaje mi się inne i odmienne od tego, gdy widziałem je ostatnio. Tym razem jedziemy sami, więc będziemy mogli spacerować, gdzie będziemy mieli ochotę. Jest słonecznie, ani jednej chmurki na horyzoncie, robi się bardzo ciepło. Na przejściu w Jakuszycach tylko jeden autobus, ale to bardzo mylące, bo w takim dniu jak dzisiaj w Pradze, będą nieprzebrane tłumy turystów. Po przejechaniu granicy staramy się gdzieś kupić winietę na autostradę, co wcale nie jest taką prostą sprawą. Na którejś stacji z kolei dostajemy w końcu wymaganą naklejkę na szybę. Droga mija bardzo szybko, po wjeździe do miasta, wbijamy się na jeden z parkingów na Hradczanach, skąd rozpoczniemy naszą wędrówkę. Oczywiście na początek zamek i Katedra św.Wita. Jak zwykle monumentalna katedra pełna ludzi kręcących się we wszystkie możliwe strony. Ponieważ pogoda dopisuje, zanim ruszymy w dalszą drogę, na chwilę przysiadamy w Ogrodach Królewskich, które prezentują się niesamowicie wczesną wiosną, wraz z nieodpartą panoramą na Stare Miasto. Piękne słońce i zapachy ogrodu powodują, że człowiek nie ma wielkiej ochoty się stąd ruszać! Następnie przez Złotą Uliczkę schodzimy na dół i udajemy się w stronę najsłynniejszego praskiego mostu – XIV wiecznego Mostu Karola. Ponieważ słońce zdrowo przypieka, zachodzimy do niewielkiej, ale bardzo stylowej knajpki na jedno małe piwo, które nawiasem mówiąc wcale nie okazało się takie małe. Miejsce miało klimacik dopóki nie wpadła tam jakaś wycieczka naszych rodaków, typowych buraków, którzy notorycznie darli swoje paszcze, obwieszczając wszem i wokół swoją obecność. Działało nam to do tego stopnia na nerwy, że przesiedliśmy się w inne miejsce. Most Karola jak zwykle oblegany przez tłumy, pstrykamy kilka zdjęć i pędzimy na Stare Miasto pod Orloya. Tutaj tłum zgęstniał już wyraźnie i mamy drobne problemy z przeciskaniem się przez wąskie uliczki. W końcu docieramy i udaje się nam zobaczyć pokaz odbywający się, na słynnym astronomicznym zegarze. Charakterystycznie, po skończeniu pokazu niemal błyskawicznie, turyści rozbiegają się we wszystkie możliwe strony i plac pozostaje niemal pusty. Ostatnim punktem dnia jest Plac Wacława, typowe, nowoczesne europejskie centrum handlowe, ze sklepami największych światowych marek. Jemy mały obiad, spoglądając na gwar wielkiego miasta. Przy Placu Wacława montujemy się do metra i wracamy na Hradczany. Po kilku minutach jesteśmy, przy naszym parkingu, skąd rozpoczynamy powolny odwrót do Świeradowa.
3 maja - wtorek - Chatka Górzystów
Ostatni dzień naszego wyjazdu, pogoda za oknem nieco się popsuła, ale postanawiamy dzisiaj odkryć coś nowego dla nas i wybieramy miejsce o wdzięcznej nazwie „Chatka Górzystów”. Niedługi i nie meczący szlak, idealny na dzień dzisiejszy. Ruszamy, początkowo przez las, ścieżka łagodnie pnie się w górę. Po drodze mijamy raczej niewielu turystów i to głównie schodzących w dół. Z minuty na minutę otwierają się za nami coraz szersze widoczki i panoramy. Niestety jak to w górach często bywa zaczyna siąpić drobny deszczyk. Początkowo jest on mało dokuczliwy, szczególnie, że jest ciepło, bezwietrznie i idzie sie bardzo przyjemnie. Wychodzimy z lasu i znowu trafiamy na asfaltową drogę, niestety tutaj opady deszczu są już wyraźnie odczuwalne. Ze znaków napotkanych przy drodze wynika, że do schroniska już bliżej niż dalej, więc delikatnie przyśpieszamy nasz krok. Mijamy Rozdroże Izerskie, gdzie pod deszczochronem siedzi jakaś grupka ludzi i wchodzimy do Doliny Izery. Teren zamienił się w wyraźne widać typowe wejście do płaskiej doliny, bokami spływają potoki topniejącego śniegu. Schronisko a raczej domek jest początkowo niewidoczny, ale wędrując w dół nagle wyłania się po naszej lewej stronie. Sporej wielkości chata, która niegdyś była szkołą, dzisiaj służy za schronienie dla turystów. Przyjazne ciepełko w środku rozleniwia, co jakiś czas wchodzą do środka następne grupki przemoczonych wędrowców. Na obiad jemy naleśniki i gdy deszcz nieco przestaje zaczynamy myśleć o odwrocie. Na pożegnanie jeszcze zdjęcie na tle schroniska i wolnym krokiem ruszamy na dół. Szybko i bezproblemowo docieramy do miasteczka. Po 17 pakujemy się do samochodu i ruszamy w drogę powrotną do szarej rzeczywistości. Samochodów zaczyna przybywać, bo kończy się długi weekend, ale na szczęście omijamy większość korków. Po drodze zawijamy do Lubomierza, czyli miasta gdzie kręcono Kargula i Pawlaka. Na mój gust nic się tutaj nie zmieniło od epoki słynnego filmu i czas jakby stanął w miejscu. Dalej przez Polskę jedzie się w miarę szybko i o 2:10 jestem w domu.