14 - 21.08.2004 Chorwacja
5 sierpnia - niedziela - Jeziora Plitvickie
Katowice przywitały nas deszczem i chłodem. Brzydka i ponura pogoda, a my czekamy na autobus. Przybywa z pewnym opóźnieniem, ale jest. Znowu "Neoplan" i to z siedzeniami, za którymi nie przepadam. Nocny przejazd do Chorwacji mija szybko i spokojnie. Około 8 rano jesteśmy przy Parku Narodowym Jezior Plitvickich. Czas na mały posiłek i wchodzimy do środka. Od samego początku widać, że miejsce jest nieprzeciętnej klasy. Z góry widać pierwsze tarasowe jeziora, o lazurowej wodzie, nad którymi przechodzi się specjalnymi mostkami. Na początek „Velky Slap”, czyli największy wodospad. Przyznam piękny, tylko wody jakoś w nim nie za wiele. Wysokość za to imponująca. Ruszamy do przodu. Przechodząc kolejnymi mostami mijamy następne jeziora, różniące się od siebie wielkością i kolorytem. W końcu leśną ścieżynką docieramy do wielkiego jeziora – gdzie wsiadamy na pokład niewielkiego statku płynącego na drugi koniec największego jeziora. Płynie wolno i przyjemnie tak, że idealnie widać niewielkie wodospady spadające do tafli jeziora. Po drugiej stronie klimacik przypomina nieco małą dżunglę, idzie się ścieżkami mijając kolejne wodospady. Zadziwia ich wielkość i ilość przepływającej wody. Na koniec wracamy małym busem do punktu wyjścia, wsiadamy do autobusu i dalej w drogę. Mijamy środkową Chorwację, masyw górski Biokovo i już przed nami Riviera Kasztelańska. Na kilka dni zamieszkamy w małym Kasztelu Stafilic. Obiekt średniej klasy, za to z balkonu mam widoczek na morze. Jedzenie też niczego sobie, restauracja przy tarasie z widokiem na zachodzące słońce!
Katowice przywitały nas deszczem i chłodem. Brzydka i ponura pogoda, a my czekamy na autobus. Przybywa z pewnym opóźnieniem, ale jest. Znowu "Neoplan" i to z siedzeniami, za którymi nie przepadam. Nocny przejazd do Chorwacji mija szybko i spokojnie. Około 8 rano jesteśmy przy Parku Narodowym Jezior Plitvickich. Czas na mały posiłek i wchodzimy do środka. Od samego początku widać, że miejsce jest nieprzeciętnej klasy. Z góry widać pierwsze tarasowe jeziora, o lazurowej wodzie, nad którymi przechodzi się specjalnymi mostkami. Na początek „Velky Slap”, czyli największy wodospad. Przyznam piękny, tylko wody jakoś w nim nie za wiele. Wysokość za to imponująca. Ruszamy do przodu. Przechodząc kolejnymi mostami mijamy następne jeziora, różniące się od siebie wielkością i kolorytem. W końcu leśną ścieżynką docieramy do wielkiego jeziora – gdzie wsiadamy na pokład niewielkiego statku płynącego na drugi koniec największego jeziora. Płynie wolno i przyjemnie tak, że idealnie widać niewielkie wodospady spadające do tafli jeziora. Po drugiej stronie klimacik przypomina nieco małą dżunglę, idzie się ścieżkami mijając kolejne wodospady. Zadziwia ich wielkość i ilość przepływającej wody. Na koniec wracamy małym busem do punktu wyjścia, wsiadamy do autobusu i dalej w drogę. Mijamy środkową Chorwację, masyw górski Biokovo i już przed nami Riviera Kasztelańska. Na kilka dni zamieszkamy w małym Kasztelu Stafilic. Obiekt średniej klasy, za to z balkonu mam widoczek na morze. Jedzenie też niczego sobie, restauracja przy tarasie z widokiem na zachodzące słońce!
16 sierpnia - poniedziałek - Trogir - Split
Zaczyna się upał! Rano jeszcze w miarę i do wytrzymania – w południe daje na maxa! Dzisiaj dwa miasta Trogir i Split. Do każdego z nich mamy tylko kilka kilometrów, bo mieszkamy prawie po środku. Trogir – niewielkie miasteczko wybudowane na typowy rzymski styl, jak większość tutaj. Leżące na niewielkiej wyspie z murami obronnymi i basztami. Na środku miasta rynek ze średniowieczną mroczną katedrą. Przechadzając się wąskimi uliczkami można znaleźć trochę cienia. Przy nabrzeżu cumują jachty niemal z całej Europy. Jeszcze raz wszedłem do katedry, aby pstryknąć kilka ujęć wnętrz i jedziemy do Splitu. Niecała godzina jazdy, po drodze mijamy stadion Hajduka Split, w charakterystycznym kształcie muszli. Miasto dużo większe od Trogiru, a jego centralny punkt stanowi Pałac Dioklecjana. Ogromna budowla z dobrze zachowanymi murami obronnymi i podziemiami, którą rozkazał wybudować cesarz, aby w niej spędzić starość. Z pochodzenia był Chorwatem i gdy znudziło mu się siedzenie na tronie w koronie zamieszkał w Splicie. Tłumy turystów i każdy szuka jakiegoś przyjaznego cienia. Znalazłem go siadając opodal kolumn przy jednym z tarasów. Nad budynkiem góruje potężna, kilkustopniowa wieża kościoła. Trzeba się trochę natrudzić, aby wejść, po wąskich i ciasnych stopniach, ale widok z niej na Split, okoliczne wzgórza, wyspy i Adriatyk – nieprzejednany. W dodatku przy takiej widoczności jak dzisiaj. Na koniec jeszcze spacer po nadmorskiej promenadzie. Polecam gorąco wizytę w mieście oczywiście i na wieży!
17 sierpnia - wtorek - Szybenik - Wodospady Krka
Dzisiaj nieco odmienności – miasto i przyroda, czyli Szybenik i wodospady rzeki Krka. Szybenik w pewnym stopniu podobny do pozostałych chorwackich miast, posiadający swoją twierdzę na wzgórzu, skąd roztacza się widok na okoliczne wyspy. Wcale nie trzeba wchodzić na samą górę i płacić za bilet. Wystarczy odwiedzić cmentarz znajdujący się nieco niżej, a widok prawie identyczny. Szczególnie, że jakiekolwiek ceny biletów wstępu - zwalają tutaj z nóg! Nie mam pojęcia, jakim rachunkiem ekonomicznym tłumaczą taką drożyznę. Centralnym punktem zainteresowania jest "biała" katedra wybudowana w stylu gotyckim. Majstersztykiem architektonicznym jest kopuła wieńcząca jej dach. Piękna budowla, którą najlepiej oglądać ze schodów znajdujących się opodal niej. Stara katedra już z zewnątrz wygląda nieźle, ale dopiero jej wnętrze przyciąga swoimi osobliwościami. Chwilę wolnego czasu poświęcamy na zakupy i jakieś owoce i kolejnym punktem dnia są wodospady Krka. Leżą zaledwie kilka kilometrów od Szybenika, więc autobus dociera w kilka minut. Na początku dosyć ostry zjazd w dół, ale już w tym miejscu zaczynają roztaczać się szerokie panoramy na jeziora. Samych wodospadów jeszcze nie widać, ale jak się za chwile okaże są schowane. Przechodzimy ścieżką obok zabytkowych chat, gdzie siłę wody wykorzystywano do napędzania wodnych młynów i idziemy na most, z którego roztacza się widok na wodospady kaskadowe.
Przyznam, że są piękne i zrobiły na mnie wrażenie. Oczywiście cały efekt psuje tłum turystów notorycznie gramolących się na moście. Chyba bez przesady napiszę, że tylu ludzie mnie ma nawet nad snobistycznym Morskim Okiem. Ludzi do oporu, w dodatku dowalający upał. Zaczęło mnie to trochę denerwować i wybrałem się na pół godzinny pieszy szlak górami. Widoków zachwycających nie było, ale za to cała masa mniejszych wodospadów i strumyków tworzących swojego rodzaju sieć wodną. Jest to jedyne miejsce w parku narodowym, gdzie można się kąpać i cała masa ludzi tłoczy się w wodzie. Dno jest kamieniste i trzeba uważać, aby nie poobijać sobie gnatów. Przyjemnie się pływa, ale niestety trzeba się zwijać.Wieczorem postanawiamy udać się na nocny wypadzik do Trogiru. W jedną stronę jedziemy autobusem, natomiast po północy, ponieważ nic już nie jedzie wracamy do domu z buta. Przy okazji przechodząc koło lotniska Split - Trogir możemy podziwiać lądowanie samolotów nocą. Super widowisko - polecam!
19 sierpnia - czwartek - Medugorje - Podgora
Dzisiaj są moje urodziny! W ubiegłym roku obchodziłem je w Egipcie na rejsie po Nilu, tym razem jestem w Chorwacji. Po wczorajszym relsksowo-obijackim dniu dzisiaj udajemy się do słynnego już Medugorje, czyli miejsca objawień. Zobaczymy jak to miejsce wygląda naprawdę. Ruszamy w stronę granicy Chorwacji z Bośnią i Hercegowiną. Po monotonnym telepaniu się przez góry, po niecałych dwóch godzinach jesteśmy na przejściu. Po wręczeniu drobnego prezentu odprawa przebiega bez problemów i po kilkudziesięciu minutach jesteśmy na miejscu. Widać, że okoliczni ludzie na pielgrzymach pędzą totalnie niezły biznes. Handlują wszędzie gdzie się tylko da i czym się da. Upał zaczyna przypiekać niemiłosiernie. Na początek wchodzimy na górę objawień, czyli miejsce, gdzie ludziom ukazała się Matka Boska. Idzie się bardzo ciężko po kamienistej drodze, bez wytyczonej ścieżki cały czas w górę. W końcu jesteśmy obok figury. Na tle błękitnego nieba prezentuje się bajkowo i lśni jakimś swoim, nieziemskim pięknem. Miejsce ma coś w sobie i zmusza, do chwilowej zadumy. W dodatku dokoła pełno tabliczek wotywnych w najróżniejszych językach świata. Schodzimy na dół i idziemy do kaplicy objawień, a następnie do nowej bazyliki. Ludzi modlących jakoś nie za wiele, pomimo tego, że wewnątrz jest klimatyzacja. Za to w prawej nawie stoi figura, przy której znajduje się chyba setka róż. Godzinę poświęcamy na to, aby pokręcić się po sklepach, kupić coś zimnego do picia i wracamy do Chorwacji. Upał jakby nieco zelżał i jedziemy prosto do Podgory na Riwierze Makarskiej, gdzie będziemy mieszkać przez najbliższe 3 dni. Tym razem piękny hotel z widokiem na morze i wyspy z piątego pietra.
20 sierpnia - piątek - Dubrovnik
Chyba moje najbardziej oczekiwane miasto – Dubrovnik! W dodatku najbardziej wysunięte na południe miasto. Jak się niedługo okaże upał dzisiaj sięgnie zenitu. Mijamy Neum w Bośni i kierujemy się na południe. Już z daleka widać charakterystyczne czerwone dachy twierdzy nad Adriatykiem. Na samym początku postanawiamy obejść ponad 2 km mury obronne. Stojąc na górze widać, jak trwają prace przy odbudowie miasta, po walkach z ostatniej wojny z Bośniakami. Z góry miasto sprawia wrażenie jednego czerwonego dachu, wokół domy wybudowane na wzgórzach i ruiny wyciągu, który przed wojną zabierał ludzi na szczyt, aby z jego tarasów podziwiać piękno tego niesamowitego miasta. Na drugim końcu centralnie rysuje się widok na Przeklętą Wyspę, podobno nikt na niej nie mieszka, bo wszyscy właściciele kończyli smutno w dziwnych i niezrozumiałych okolicznościach. Gdy mam już dosyć żaru z nieba, schodzimy na dół, aby schować się w cieniach uliczek. Główna ulica miasta – Stradun – zapchana maksymalnie przez turystów. Gdzie się człowiek nie obróci tam wszędzie pełno Polaków. Spokojnie przemierzyliśmy wąskie uliczki, zobaczyliśmy pierwszą w Europie aptekę, wnętrza klasztoru, obowiązkowo napiliśmy się wody z dubrovnickiej fontanny. No i oczywiście nie mogło się obejść bez próby „ściany”. Należało wskoczyć na mały, krzywy cypel przy ścianie i utrzymać się na niej w formie krzyża. No i udało mi się – nawet zebrałem oklaski od ludzi! Miasto może się podobać, uważam iż jest jednym z najpiękniejszych miast chorwackich i bez wątpienia zasługuje na swoje miano „perły Adriatyku”.
Dzisiaj są moje urodziny! W ubiegłym roku obchodziłem je w Egipcie na rejsie po Nilu, tym razem jestem w Chorwacji. Po wczorajszym relsksowo-obijackim dniu dzisiaj udajemy się do słynnego już Medugorje, czyli miejsca objawień. Zobaczymy jak to miejsce wygląda naprawdę. Ruszamy w stronę granicy Chorwacji z Bośnią i Hercegowiną. Po monotonnym telepaniu się przez góry, po niecałych dwóch godzinach jesteśmy na przejściu. Po wręczeniu drobnego prezentu odprawa przebiega bez problemów i po kilkudziesięciu minutach jesteśmy na miejscu. Widać, że okoliczni ludzie na pielgrzymach pędzą totalnie niezły biznes. Handlują wszędzie gdzie się tylko da i czym się da. Upał zaczyna przypiekać niemiłosiernie. Na początek wchodzimy na górę objawień, czyli miejsce, gdzie ludziom ukazała się Matka Boska. Idzie się bardzo ciężko po kamienistej drodze, bez wytyczonej ścieżki cały czas w górę. W końcu jesteśmy obok figury. Na tle błękitnego nieba prezentuje się bajkowo i lśni jakimś swoim, nieziemskim pięknem. Miejsce ma coś w sobie i zmusza, do chwilowej zadumy. W dodatku dokoła pełno tabliczek wotywnych w najróżniejszych językach świata. Schodzimy na dół i idziemy do kaplicy objawień, a następnie do nowej bazyliki. Ludzi modlących jakoś nie za wiele, pomimo tego, że wewnątrz jest klimatyzacja. Za to w prawej nawie stoi figura, przy której znajduje się chyba setka róż. Godzinę poświęcamy na to, aby pokręcić się po sklepach, kupić coś zimnego do picia i wracamy do Chorwacji. Upał jakby nieco zelżał i jedziemy prosto do Podgory na Riwierze Makarskiej, gdzie będziemy mieszkać przez najbliższe 3 dni. Tym razem piękny hotel z widokiem na morze i wyspy z piątego pietra.
20 sierpnia - piątek - Dubrovnik
Chyba moje najbardziej oczekiwane miasto – Dubrovnik! W dodatku najbardziej wysunięte na południe miasto. Jak się niedługo okaże upał dzisiaj sięgnie zenitu. Mijamy Neum w Bośni i kierujemy się na południe. Już z daleka widać charakterystyczne czerwone dachy twierdzy nad Adriatykiem. Na samym początku postanawiamy obejść ponad 2 km mury obronne. Stojąc na górze widać, jak trwają prace przy odbudowie miasta, po walkach z ostatniej wojny z Bośniakami. Z góry miasto sprawia wrażenie jednego czerwonego dachu, wokół domy wybudowane na wzgórzach i ruiny wyciągu, który przed wojną zabierał ludzi na szczyt, aby z jego tarasów podziwiać piękno tego niesamowitego miasta. Na drugim końcu centralnie rysuje się widok na Przeklętą Wyspę, podobno nikt na niej nie mieszka, bo wszyscy właściciele kończyli smutno w dziwnych i niezrozumiałych okolicznościach. Gdy mam już dosyć żaru z nieba, schodzimy na dół, aby schować się w cieniach uliczek. Główna ulica miasta – Stradun – zapchana maksymalnie przez turystów. Gdzie się człowiek nie obróci tam wszędzie pełno Polaków. Spokojnie przemierzyliśmy wąskie uliczki, zobaczyliśmy pierwszą w Europie aptekę, wnętrza klasztoru, obowiązkowo napiliśmy się wody z dubrovnickiej fontanny. No i oczywiście nie mogło się obejść bez próby „ściany”. Należało wskoczyć na mały, krzywy cypel przy ścianie i utrzymać się na niej w formie krzyża. No i udało mi się – nawet zebrałem oklaski od ludzi! Miasto może się podobać, uważam iż jest jednym z najpiękniejszych miast chorwackich i bez wątpienia zasługuje na swoje miano „perły Adriatyku”.
21 sierpnia - sobota - Zagrzeb
Rano opuszczamy hotel w Podgorze i Riwierę Makarską, bo niestety trzeba zwijać się do domu. W drodze powrotnej odwiedziny w stolicy, czyli wieczór w Zagrzebiu. Według planu powinniśmy być na miejscu, o 16, ale korek przed wjazdem do miasta przystopował nas na godzinę i jesteśmy dopiero o 17. Na początku oglądamy miasto z przewodnikiem, następnie nieco czasu w centrum, aby samemu pokręcić się po uliczkach. Zagrzeb przypomina mi w pewnym stopniu połączenie Budapesztu i Bratysławy. W wielu miejscach można doszukać się podobieństw, ale co się dziwić wszystkie należały niegdyś do Królewsko-Cesarskiej Monarchii Austriackiej. Ładny widok na miasto rozciąga się z górnego tarasu i jak na dłoni widać jego najstarszą część oraz nowsze dzielnice. Katedra niestety jest w remoncie, co oznacza, że całą jej frontową fasadę szpecą rusztowania. Zagrzeb opuszczamy po godzinie 19:10 i dobrze, bo z okien autobusu obserwujemy totalną ulewę. Ale to już nie ma znaczenia, bo jedziemy w stronę granicy słoweńskiej. O siódmej rano wracamy do szarej rzeczywistości i lądujemy na dworcu w Katowicach.
Rano opuszczamy hotel w Podgorze i Riwierę Makarską, bo niestety trzeba zwijać się do domu. W drodze powrotnej odwiedziny w stolicy, czyli wieczór w Zagrzebiu. Według planu powinniśmy być na miejscu, o 16, ale korek przed wjazdem do miasta przystopował nas na godzinę i jesteśmy dopiero o 17. Na początku oglądamy miasto z przewodnikiem, następnie nieco czasu w centrum, aby samemu pokręcić się po uliczkach. Zagrzeb przypomina mi w pewnym stopniu połączenie Budapesztu i Bratysławy. W wielu miejscach można doszukać się podobieństw, ale co się dziwić wszystkie należały niegdyś do Królewsko-Cesarskiej Monarchii Austriackiej. Ładny widok na miasto rozciąga się z górnego tarasu i jak na dłoni widać jego najstarszą część oraz nowsze dzielnice. Katedra niestety jest w remoncie, co oznacza, że całą jej frontową fasadę szpecą rusztowania. Zagrzeb opuszczamy po godzinie 19:10 i dobrze, bo z okien autobusu obserwujemy totalną ulewę. Ale to już nie ma znaczenia, bo jedziemy w stronę granicy słoweńskiej. O siódmej rano wracamy do szarej rzeczywistości i lądujemy na dworcu w Katowicach.