6.07.2004 Ukraina - Lwów

 Od tak dawna chciałem zobaczyć to miasto, a teraz nie za bardzo dociera do mnie, iż tam jadę! Mieszkam w ośrodku w Myczkowcach opodal Soliny, godzina 4 rano trzeba zrywać sę na równe nogi, za oknem jakoś szaro, ale to normalny widok o tej godzinie w Bieszczadach. Być może za kilka godzin podniesie sie zasłona mgły. Idziemy nad zaporę i czekamy na autobus. Punktualnie co do minuty podjechał na przystanek. Wsiadamy i w drogę. Po drodze zabiera ludzi z kolejnych wiosek. Korzystając z okazji, że jest względny spokój uderzam w kimono. Mozolnie i powoli tłukąc się bieszczadzkimi drogami przesuwamy się do granicy w Medyce. Nad Górami Słonnymi mamy piękny spektakl podnoszących się mgieł, znad których wyłania się tarcza słońca. Jak się później okazało towarzyszyła nam przez większość pobytu we Lwowie. 

Mijamy Przemyśl i powoli dotaczamy się do przejścia. To jedno z tych, gdzie kończy się cywilizowany świat z zaczyna to niewiadome "coś", gdzie bez łapówy się nic nie załatwi. Celnicy dostają w łapę i po niecałych 2h ruszamy przez bezkresne stepy Ukrainy do Lwowa. Od razu widać, że władza sowiecka odcisnęła swoje niezatarte piętno na tym kraju. Jadąc wśród zielonych łąk docieramy do przedmieść aglomeracji jaką jest Lwów. Charakterystyczne zdezelowane ciężarówki, zardzewiałe samochody i autobusy na gaz z butlami na dachu panują niepodzielnie na tutejszych drogach. Ciekawostką jest, że Lwów nie posiada asfaltu, tylko czarną, bazaltową kostkę, która niezwykle dobrze sprawuje się w tym klimacie. Na początek dzisiejszej wędrówki poszły cmentarze. Łyczakowski przyznam bardzo ładny, z nagrobkami Marii Konopnickiej, Ordona i innych naszych wielkich. Zaraz po nim Orląt Lwowskich, którego do dzisiaj nie udało się otworzyć chociaż jest całkowicie wykończony. Pomimo potwornego upału miejsce powoduje, że człowiek musi tutaj na chwilę zatrzymać się i popatrzeć na te wszystkie krzyże! 

Po wizycie na cmentarzu mała chwilka na zakup „książek”, które przyznam tutaj są po wyjątkowo atrakcyjnej cenie i dalej na miasto! Kolejnym elementem jest wysoki zamek lub, jak kto woli wzgórze zamkowe, z którego rozciąga się widok na cały Lwów. Odnoszę wrażenie, że miasto rozbija się na dwie wyraźne części starą i nową oddzielone pasem parków miejskich, wzorem innych wielkich miast Europy. Po chwili napawania się widokami jedziemy do samego centrum i tutaj po kolei: Katedra Łacińska, Katedra Ormiańska, Katedra Św. Jura, Stary Rynek, Wały Hetmańskie, pomnik naszego wieszcza Adama Mickiewicza, Uniwersytet Jana Kazimierza. Przyznam, że wygląd świątyń, szczególnie ich wnętrza zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Pięknie zachowane ikonostasy w nieco przyćmionym świetle są odpowiednią ozdobą dla tych świątyń. W każdej z nich spotyka się jakieś kroki polskości – historia, nazwiska, tablice. Świadczą one niezbicie, że miasto był polskie, ale także było stykiem kultur wschodu i zachodu. Na dodatek apteka gdzie pracował Łukasiewicz i uruchomił pierwszą na świecie lampę naftową. Na koniec Opera Lwowska. Piękny budynek, tylko akurat w tym momencie zaczyna padać. 

Pogoda dzisiaj w całej rozpiętości od upału do deszczu! Mając chwilę wolnego pochodziłem sobie po tutejszych zakamarkach, podglądając jak naprawdę tutaj żyją ludzie. Czas zwijać się do Polski. Klucząc uliczkami Lwowa wyskakujemy poza miasto i ulicą wiodącą przez typowe ukraińskie pola, ciągnące się po horyzont docieramy do granicy. Tutaj oczywiście kolejny rozdział przepraw granicznych i bez łapówy się nie obędzie, dzięki czemu po dwóch godzinach stania jesteśmy w kraju. W drodze nad Zalew Soliński zatrzymujemy się jeszcze na mały spacer po parku w Krasiczynie, skąd można podziwiać pałac w całym swoim uroku. Do ośrodka docieramy około 23:00.


Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt