1.05 - 3.05.2004 Beskidy - Rycerka Górna
30 kwietnia - piątek
Piątek godzina 20 z minutami, jak co roku lądujemy na peronie w Gdyni w oczekiwaniu na pociąg do Bielska Białej. Przy kasach nie za dużo ludzi, więc szybko uwijamy się z biletami i na peron. Nie szczególnie zapchany, ale jak uczy doświadczenie poprzednich lat – to tylko pozory, pociąg będzie nabity do granic możliwości !! Jest ciepły kwietniowy wieczór i teraz dopiero odczuwam klimacik zbliżającego się, już ósmego, majowego wyjazdu w góry!!! Przyznam, że stał sie dla mnie swojego rodzaju tradycją. W końcu pociąg leniwie zaczyna toczyć się po torach. W Gdańsku jest już praktycznie komplecik pasażerów, ale na kolejnych stacjach dosiadają następni. W efekcie nie da się spokojnie przejść korytarzem, wagon zapchany po same drzwi. Naszym małym problemem jest tym razem przesiadka. Planowo powinniśmy przyjechać do Katowic o 6:08, a pociąg do Rajczy mamy o 6:15. Wystarczy kilka minut spóźnienia i siedzimy na dworcu czekając na kolejny za dwie godziny! Ale od samego początku jestem dobrej myśli. Szlaki górskie czekają !!!
1 maja - sobota - Wielka Racza
Jazda z 8 osobami w przedziale nie należy do wielkich przyjemności, ale budzę się przed 5 rano. Za oknem zaczyna wschodzić niczym nie przesłonięte słońce, a to dobry znak, że będzie ładna pogoda. Na peron w Katowicach pociąg wtacza się punktualnie i na peronie obok stoi już nasz kolejny, tym razem do Rajczy. Po dwóch minutach siedzimy już w środku i niebawem ruszamy na ostatni już etap podróży. Pociąg nieco się wlecze na górskich serpentynach, ale przed 10 rano wysiadamy na małym peronie w Rajczy. PKS-u do Rycerki oczywiście nie ma, ale bardzo szybko znajduje się bus jadący w tamtą stronę. Jeszcze kilka minut i wysiadamy w małej beskidzkiej wiosce. Chwilę zajmuje nam odszukanie domu, w którym zarezerwowałem nocleg i jesteśmy na miejscu. Za oknem piękne słońce, ale na horyzoncie zaczynają zbierać się chmury. Wspólnie z Dorotą ustaliliśmy, że dzisiaj zrobimy rekonesansowy szlak na Wielką Raczę. Łapiemy autobus do Kolonii i zaczynamy podejście żółtym szlakiem w kierunku schroniska. Stok powoli i dosyć stromo zaczyna przez las piąć się w górę. To jeden z tych szlaków, które pozornie wyglądają spokojnie i bez problemowo, ale rzeczywistość okazuje się nieco odmienna. Przez praktycznie cały czas szlak wiedzie pod górę lasem, dopiero przy rozwidleniu z czerwonym szlakiem pojawiają się małe poletka śnieżne i pokazuje się nieco panoramy. Z tego miejsca jeszcze 5 minut i widzimy przed sobą schronisko na Wielkiej Raczy. Średnich rozmiarów ładny, przytulny budynek, trochę ludzi szwenda się na placu przed schroniskiem. Na wzgórzu mała platforma obserwacyjna wybudowana przez Słowaków. Pomimo tego, że dzisiaj dzień wejścia Polski do Unii Europejskiej, kilku strażników siedzi na szczycie w budce. Chyba im się nudzi i przyszli na mały spacer. Widok jest ładny, ale chmur robi się coraz więcej i przesłaniają część panoramy. Postanawiamy na chwilę przejść się słowacką stroną szlaku. Po kilkunastu minutach jesteśmy z powrotem, bo powoli zaczyna kropić, a gdzieś w oddali słychać odgłosy burzy! Gdy dochodzimy do schroniska zaczyna zdrowo padać. Przyjmujemy najpopularniejszą taktykę w górach czyli – przeczekanie! Zjedliśmy obiad, ale deszcz nie za bardzo ma ochotę przestać, w dodatku grzmi i błyskawice latają wokół. Po małej naradzie dochodzimy do wniosku, że bez względu na opady o 15:00 ruszamy na dół. W tym momencie przestało nieco padać, więc szybkim krokiem ruszamy. Będąc w lesie dopada nas już zdrowa burza, ale cóż trzeba iść. Wychodzimy na asfalt, nadal pada. Autobusu nie ma pozostaje, więc stara metoda – złapanie stopa. Po kilku minutach zatrzymują się dwie dziewczyny z Bielska Białej, które podwożą nas niemal pod sam dom. Pierwszy szlak w deszczu zaliczony!
2 maja - niedziela - Przegibek - Wielka Rycerzowa
Pierwsze moje spojrzenie kieruję za okno – nie pada! W nocy dudniło o dach i to zdrowo. Na dzisiaj zaplanowaliśmy sobie pętlę z Rycerki Górnej na Przegibek, skąd małe odbicie w stronę jubileuszowego krzyża Ziemi Żywieckiej następnie szlakiem granicznym w stronę Wielkiej Rycerzowej do schroniska na polanie pod Wielką Rycerzową i przez Mladą Horę i Rycerki do domu. Początek tak samo jak wczoraj, autobusem do Rycerki Kolonii i przy moście tym razem skręcamy w lewo. Szlak dosyć szeroką, leśną droga prowadzi niezbyt stromo, ale regularnie pod górę! Drzewa do dokoła, więc nie mamy za pięknych widoczków. Po ponad godzinie marszu wychodzimy na ładną przytulną polankę, gdzie znajduje się schronisko – słynny Przegibek. Ku mojemu drobnemu zdziwieniu, na polu obok schroniska wyrosło miasto namiotów i pełno ludzi kręci się na placu.
Po chwili odpoczynku kierujemy się nieco do lasu, aby zobaczyć jubileuszowy krzyż Ziemi Żywieckiej na Bendoszce Wielkiej. Miejsce nie zapowiadało się jakoś szczególnie, ale jak się okazało krzyż jest potężną konstrukcją a panorama na całe Beskidy wprost niesamowita. Słońce świeci i jest bajkowo. Po pstryknięciu kilku fotek i obserwacji okolicy przez lornetkę ruszamy w stronę Wielkiej Rycerzowej. Zgodnie ustaliliśmy, że wybieramy szlak czerwony idący wzdłuż granicy, co jak się za chwilę okazało było dobrym wyborem. Po wejściu na górę w okolicy Majcherowej ukazał się naszym oczom widok na słowacką stronę i jej najważniejszy element, czyli Tatry Wysokie przykryte jeszcze śniegiem. Widoczność całkiem dobra i nic dziwnego, że w ciągu kilku minut polanka zapełniła się ludźmi. Po małym postoju ruszamy bezpośrednio na Wielką Rycerzową. W lesie zrobiło się nieco chłodniej i coraz częściej pojawia się śnieg. Mijamy kilka poletek śnieżnych, które o tej porze roku nie są niczym nadzwyczajnym w Beskidach. Mozolne podejście prowadzi coraz wyżej, nagle wyrastają skałki i trzeba po nich drapać się do góry! W końcu drepcząc leśną ścieżynką docieramy na niepozorny punkcik, który jest kulminacyjnym miejscem na Wielkiej Rycerzowej. Jesteśmy na szczycie, teraz szlak będzie prowadził już tylko w dół. Po kilku minutach zejścia wychodzimy na pięknie oświetloną słońcem polanę, gdzie na jej dolnym krańcu widnieje mała bacówka, czyli schronisko PTTK pod Wielką Rycerzową. Docieramy tam po paru minutach i w końcu zasłużony odpoczynek. Błogie lenistwo nie trwa długo, bo nagle z nieba zaczynają spadać krople deszczu, który niebywale szybko przybiera na sile. Kto żywy ciśnie do schroniska. W środku zrobiło się jakoś ciasno i duszno! Deszcz nie pada długo i po kilku minutach przestaje.
Ruszamy dalej, teraz kierujemy się w stronę Mladej Hory, gdzie znajduje się mała, pocieszna chatka o nazwie „Hyz u Bacy” Miejsce naprawdę maxowe i ciężko je opisać w kilku słowach. Przed schroniskiem wisi tablica z przystanku tramwajowego – czyli charakterystyczne „T” na dodatek z dopiskiem „na (po)żądanie”. Jak informują znaki na Everest – 2h! Wchodząc do środka na drzwiach swojski napis: „nie pukaj i tak nikt nie usłyszy – właź!” Wewnątrz charakterystyczny, przytulny klimat. Chciałoby się posiedzieć dłużej, ale czas nagli i trzeba zwijać się na dół. Po kilkunastu minutach marszu, wychodzimy z lasu i docieramy do asfaltowej drogi, prowadzącej bezpośrednio do domu. Jeszcze tylko parę kilometrów po płaskim i jesteśmy we wsi.
3 maja - poniedziałek
Dzień odjazdu. Nie mamy za bardzo czasu, aby pozwolić sobie chociaż na najmniejszy szlak. Idziemy do sklepu po chleb, niestety nie ma! Ostanie zakupy na drogę i powoli zaczynamy zwijać się. Przed 14 wychodzimy na przystanek, aby złapać autobus. Z góry jedzie jakiś bus, praktycznie pusty, zatrzymuje się na przystanku. Ostatni widok na Beskidy i jedziemy do Rajczy. Po kilku minutach jesteśmy na miejscu, pociąg do Katowic odjeżdża o 16:10. Mamy chwilę czasu, oglądamy kościół, kupujemy chleb w sklepie i na peron. Czeka już tutaj mała wataha ludzi, część z nich nieco podchmielona. Na stację wtacza się elektryczny „żółtek” i mozolnym tempem pociągu osobowego powracamy do cywilizacji. Po drodze okazuje się, że dzisiaj pociąg do Gdyni jedzie z Bielska-Białej, co jest nam bardzo na rękę. Wysiadamy w Bielsku i ponieważ mamy sporo czasu do podstawienia pociągu udajemy się na mały ryneczek, gdzie odbywa się przegląd teatrów ulicznych. Ciekawa impreza tylko nie za bardzo rozumiem, o co w tym chodzi, ale nie istotne jest bardzo ciepło, około 20 stopni. W powietrzu czuć już lato. Wracamy na dworzec. Na kolację jemy hamburgera i pół godziny przed odjazdem nasz pociąg wtacza się na peron. W miarę pusty był do Katowic, tam napchał się maksymalnie i tak było praktycznie do rana. Z ponad pół godzinnym opóźnieniem o 8:30 wylądowaliśmy w Gdyni. Dobiegła końca kolejna majowa wyprawa, która jak zwykle miała swój jedyny i niepowtarzalny klimacik!
Piątek godzina 20 z minutami, jak co roku lądujemy na peronie w Gdyni w oczekiwaniu na pociąg do Bielska Białej. Przy kasach nie za dużo ludzi, więc szybko uwijamy się z biletami i na peron. Nie szczególnie zapchany, ale jak uczy doświadczenie poprzednich lat – to tylko pozory, pociąg będzie nabity do granic możliwości !! Jest ciepły kwietniowy wieczór i teraz dopiero odczuwam klimacik zbliżającego się, już ósmego, majowego wyjazdu w góry!!! Przyznam, że stał sie dla mnie swojego rodzaju tradycją. W końcu pociąg leniwie zaczyna toczyć się po torach. W Gdańsku jest już praktycznie komplecik pasażerów, ale na kolejnych stacjach dosiadają następni. W efekcie nie da się spokojnie przejść korytarzem, wagon zapchany po same drzwi. Naszym małym problemem jest tym razem przesiadka. Planowo powinniśmy przyjechać do Katowic o 6:08, a pociąg do Rajczy mamy o 6:15. Wystarczy kilka minut spóźnienia i siedzimy na dworcu czekając na kolejny za dwie godziny! Ale od samego początku jestem dobrej myśli. Szlaki górskie czekają !!!
1 maja - sobota - Wielka Racza
Jazda z 8 osobami w przedziale nie należy do wielkich przyjemności, ale budzę się przed 5 rano. Za oknem zaczyna wschodzić niczym nie przesłonięte słońce, a to dobry znak, że będzie ładna pogoda. Na peron w Katowicach pociąg wtacza się punktualnie i na peronie obok stoi już nasz kolejny, tym razem do Rajczy. Po dwóch minutach siedzimy już w środku i niebawem ruszamy na ostatni już etap podróży. Pociąg nieco się wlecze na górskich serpentynach, ale przed 10 rano wysiadamy na małym peronie w Rajczy. PKS-u do Rycerki oczywiście nie ma, ale bardzo szybko znajduje się bus jadący w tamtą stronę. Jeszcze kilka minut i wysiadamy w małej beskidzkiej wiosce. Chwilę zajmuje nam odszukanie domu, w którym zarezerwowałem nocleg i jesteśmy na miejscu. Za oknem piękne słońce, ale na horyzoncie zaczynają zbierać się chmury. Wspólnie z Dorotą ustaliliśmy, że dzisiaj zrobimy rekonesansowy szlak na Wielką Raczę. Łapiemy autobus do Kolonii i zaczynamy podejście żółtym szlakiem w kierunku schroniska. Stok powoli i dosyć stromo zaczyna przez las piąć się w górę. To jeden z tych szlaków, które pozornie wyglądają spokojnie i bez problemowo, ale rzeczywistość okazuje się nieco odmienna. Przez praktycznie cały czas szlak wiedzie pod górę lasem, dopiero przy rozwidleniu z czerwonym szlakiem pojawiają się małe poletka śnieżne i pokazuje się nieco panoramy. Z tego miejsca jeszcze 5 minut i widzimy przed sobą schronisko na Wielkiej Raczy. Średnich rozmiarów ładny, przytulny budynek, trochę ludzi szwenda się na placu przed schroniskiem. Na wzgórzu mała platforma obserwacyjna wybudowana przez Słowaków. Pomimo tego, że dzisiaj dzień wejścia Polski do Unii Europejskiej, kilku strażników siedzi na szczycie w budce. Chyba im się nudzi i przyszli na mały spacer. Widok jest ładny, ale chmur robi się coraz więcej i przesłaniają część panoramy. Postanawiamy na chwilę przejść się słowacką stroną szlaku. Po kilkunastu minutach jesteśmy z powrotem, bo powoli zaczyna kropić, a gdzieś w oddali słychać odgłosy burzy! Gdy dochodzimy do schroniska zaczyna zdrowo padać. Przyjmujemy najpopularniejszą taktykę w górach czyli – przeczekanie! Zjedliśmy obiad, ale deszcz nie za bardzo ma ochotę przestać, w dodatku grzmi i błyskawice latają wokół. Po małej naradzie dochodzimy do wniosku, że bez względu na opady o 15:00 ruszamy na dół. W tym momencie przestało nieco padać, więc szybkim krokiem ruszamy. Będąc w lesie dopada nas już zdrowa burza, ale cóż trzeba iść. Wychodzimy na asfalt, nadal pada. Autobusu nie ma pozostaje, więc stara metoda – złapanie stopa. Po kilku minutach zatrzymują się dwie dziewczyny z Bielska Białej, które podwożą nas niemal pod sam dom. Pierwszy szlak w deszczu zaliczony!
2 maja - niedziela - Przegibek - Wielka Rycerzowa
Pierwsze moje spojrzenie kieruję za okno – nie pada! W nocy dudniło o dach i to zdrowo. Na dzisiaj zaplanowaliśmy sobie pętlę z Rycerki Górnej na Przegibek, skąd małe odbicie w stronę jubileuszowego krzyża Ziemi Żywieckiej następnie szlakiem granicznym w stronę Wielkiej Rycerzowej do schroniska na polanie pod Wielką Rycerzową i przez Mladą Horę i Rycerki do domu. Początek tak samo jak wczoraj, autobusem do Rycerki Kolonii i przy moście tym razem skręcamy w lewo. Szlak dosyć szeroką, leśną droga prowadzi niezbyt stromo, ale regularnie pod górę! Drzewa do dokoła, więc nie mamy za pięknych widoczków. Po ponad godzinie marszu wychodzimy na ładną przytulną polankę, gdzie znajduje się schronisko – słynny Przegibek. Ku mojemu drobnemu zdziwieniu, na polu obok schroniska wyrosło miasto namiotów i pełno ludzi kręci się na placu.
Po chwili odpoczynku kierujemy się nieco do lasu, aby zobaczyć jubileuszowy krzyż Ziemi Żywieckiej na Bendoszce Wielkiej. Miejsce nie zapowiadało się jakoś szczególnie, ale jak się okazało krzyż jest potężną konstrukcją a panorama na całe Beskidy wprost niesamowita. Słońce świeci i jest bajkowo. Po pstryknięciu kilku fotek i obserwacji okolicy przez lornetkę ruszamy w stronę Wielkiej Rycerzowej. Zgodnie ustaliliśmy, że wybieramy szlak czerwony idący wzdłuż granicy, co jak się za chwilę okazało było dobrym wyborem. Po wejściu na górę w okolicy Majcherowej ukazał się naszym oczom widok na słowacką stronę i jej najważniejszy element, czyli Tatry Wysokie przykryte jeszcze śniegiem. Widoczność całkiem dobra i nic dziwnego, że w ciągu kilku minut polanka zapełniła się ludźmi. Po małym postoju ruszamy bezpośrednio na Wielką Rycerzową. W lesie zrobiło się nieco chłodniej i coraz częściej pojawia się śnieg. Mijamy kilka poletek śnieżnych, które o tej porze roku nie są niczym nadzwyczajnym w Beskidach. Mozolne podejście prowadzi coraz wyżej, nagle wyrastają skałki i trzeba po nich drapać się do góry! W końcu drepcząc leśną ścieżynką docieramy na niepozorny punkcik, który jest kulminacyjnym miejscem na Wielkiej Rycerzowej. Jesteśmy na szczycie, teraz szlak będzie prowadził już tylko w dół. Po kilku minutach zejścia wychodzimy na pięknie oświetloną słońcem polanę, gdzie na jej dolnym krańcu widnieje mała bacówka, czyli schronisko PTTK pod Wielką Rycerzową. Docieramy tam po paru minutach i w końcu zasłużony odpoczynek. Błogie lenistwo nie trwa długo, bo nagle z nieba zaczynają spadać krople deszczu, który niebywale szybko przybiera na sile. Kto żywy ciśnie do schroniska. W środku zrobiło się jakoś ciasno i duszno! Deszcz nie pada długo i po kilku minutach przestaje.
Ruszamy dalej, teraz kierujemy się w stronę Mladej Hory, gdzie znajduje się mała, pocieszna chatka o nazwie „Hyz u Bacy” Miejsce naprawdę maxowe i ciężko je opisać w kilku słowach. Przed schroniskiem wisi tablica z przystanku tramwajowego – czyli charakterystyczne „T” na dodatek z dopiskiem „na (po)żądanie”. Jak informują znaki na Everest – 2h! Wchodząc do środka na drzwiach swojski napis: „nie pukaj i tak nikt nie usłyszy – właź!” Wewnątrz charakterystyczny, przytulny klimat. Chciałoby się posiedzieć dłużej, ale czas nagli i trzeba zwijać się na dół. Po kilkunastu minutach marszu, wychodzimy z lasu i docieramy do asfaltowej drogi, prowadzącej bezpośrednio do domu. Jeszcze tylko parę kilometrów po płaskim i jesteśmy we wsi.
3 maja - poniedziałek
Dzień odjazdu. Nie mamy za bardzo czasu, aby pozwolić sobie chociaż na najmniejszy szlak. Idziemy do sklepu po chleb, niestety nie ma! Ostanie zakupy na drogę i powoli zaczynamy zwijać się. Przed 14 wychodzimy na przystanek, aby złapać autobus. Z góry jedzie jakiś bus, praktycznie pusty, zatrzymuje się na przystanku. Ostatni widok na Beskidy i jedziemy do Rajczy. Po kilku minutach jesteśmy na miejscu, pociąg do Katowic odjeżdża o 16:10. Mamy chwilę czasu, oglądamy kościół, kupujemy chleb w sklepie i na peron. Czeka już tutaj mała wataha ludzi, część z nich nieco podchmielona. Na stację wtacza się elektryczny „żółtek” i mozolnym tempem pociągu osobowego powracamy do cywilizacji. Po drodze okazuje się, że dzisiaj pociąg do Gdyni jedzie z Bielska-Białej, co jest nam bardzo na rękę. Wysiadamy w Bielsku i ponieważ mamy sporo czasu do podstawienia pociągu udajemy się na mały ryneczek, gdzie odbywa się przegląd teatrów ulicznych. Ciekawa impreza tylko nie za bardzo rozumiem, o co w tym chodzi, ale nie istotne jest bardzo ciepło, około 20 stopni. W powietrzu czuć już lato. Wracamy na dworzec. Na kolację jemy hamburgera i pół godziny przed odjazdem nasz pociąg wtacza się na peron. W miarę pusty był do Katowic, tam napchał się maksymalnie i tak było praktycznie do rana. Z ponad pół godzinnym opóźnieniem o 8:30 wylądowaliśmy w Gdyni. Dobiegła końca kolejna majowa wyprawa, która jak zwykle miała swój jedyny i niepowtarzalny klimacik!