12.08 - 26.08.2003 Egipt
12 sierpnia - wtorek - wylot
O 16 z minutami pod mój blok podjechała Mirka siostra, a to znak, że zabieramy się na lotnisko do Gdańska. Odprawa paszportowa na lotnisku prawie z biegu i czekamy na samolot. Czekanie na lot trochę się ciągnie. W końcu jest Boeing 737! 18:50 - pakujemy się na pokład i zaczyna się kołowanie. Po kilku minutach wznoszenia się jesteśmy w przestworzach, wtaczają jedzenie, za oknem powoli zapada zmierzch. O 23 z minutami naszego czasu zaczynamy lądowanie. Gdy stanąłem na schodach, uderza gorące powietrze jak z piekarnika pomimo tego, że tutaj pół godziny temu minęła północ. Przedostajemy się przez odprawę i ruszamy na poszukiwanie autobusu. Ciemno i gorąco. Jedziemy do Hotelu Regina Style.
13 sierpnia środa - 16 sierpnia sobota - Hurghada
Tych kilka dni spędziliśmy w hotelu Regina Style. Czterogwiazdkowy hotel, muszę przyznać, robił wrażenie porządnego. Były oczywiście drobne(!) problemy. Wyleciały nam drzwi od lodówki! Jakoś nikt nie kwapił się, aby je naprawić. Większość czasu spędziliśmy na opalaniu i pływaniu w morzu. Mieliśmy swój własny cypel na plaży i nie wiele ludzi się tam szwędało. Rafy przy brzegu nie były może za okazałe, ale była to tylko niewielka część tego co kryło w sobie Morze Czerwone. Przez większość dnia upał panował niesamowity i tylko zastanawiałem się jaka będzie temperatura na południu Egiptu koło Zwrotnika Raka! Oczywiście hotel miał swój basen i w przypadku, gdy słona woda za bardzo dogryzła mi w oczy przenosiłem się na ten akwen. Posiłki w hotelu o tych samych godzinach, kelnerzy biegali wokół, jedzenia dużo, zarówno w europejskim wydaniu jak i potrawy egzotyczne. Ze względów bezpieczeństwa raczej stroniłem od dziwnie wyglądających.
Hurghada - jednym słowem ciekawe miasto. Piękne hotele z własnymi plażami, z drugiej typowy brud i syf arabskiego miasta, jaki bardzo często możemy podziwiać oglądając relacje z Afryki lub Iraku. Egipt to podobno państwo kontrastów i w tym przypadku było to najbardziej widoczne. Wszędzie Arabowie szukający frajerów, aby w ich sklepie kupili towar. Oczywiście targowanie na porządku dziennym, aczkolwiek czasami odnosiłem nieodparte ważnie, że ludzi z Europy mają za idiotów. Do tego wszystkiego jeszcze dzieci biegające po ulicach i proszące o pieniądze każdego białego człowieka. No cóż Czarny Ląd! Popołudniu z reguły spaliśmy po to, aby wieczorem pokręcić się nieco po mieście. Wybraliśmy się nawet na Dahar. Stara targowa dzielnica. Taksówka kosztowała 1 funta od osoby, więc dlaczego nie! W momencie, gdy wysiadłem z wozu zobaczyłem jak naprawdę wygląda, stara, muzułmańska dzielnica. Obeszliśmy kilka ulic i po pół godzinie doszedłem do wniosku, że najbezpieczniej będzie spływać do hotelu - co też uczyniliśmy. Po kilku dniach pływania i kąpania zacząłem okazywać pierwsze oznaki lekkiego znudzenia sytuacją co oznaczało, że czas na jakieś zdecydowane działania. Pierwsza okazję jaką wybraliśmy, to całodniowy rejsik statkiem na rafy. Nurkowanie - ależ oczywiście! Początkowo, mieliśmy płynąć w sobotę, ale z dziwnych i nie za bardzo zrozumiałych dla nas przyczyn przesunięto rejs na niedzielę.
17 sierpnia - niedziela - nurkowanie na rafach Morza Czerwonego
Zrywamy się przed ósmą rano, szybko na śniadanie i na przystań. Słońce jeszcze tak nie pali, więc można wytrzymać. Przychodzimy na miejsce - a tu prawie pusto. Po chwili wyskoczył jakiś koleś i stwierdził, abyśmy sobie spokojnie usiedli i zaczekali. W tym kraju ludziom się nigdy nie śpieszy! W końcu podjechał jakiś bus, z którego wysypała się cała gromadka ludzi, zaczęto załadowywać prowiant na statek. Jest szansa, że dzisiaj wypłyniemy! Około 9-ej wpuszczono ludzi na pokład i nasza karawela o nazwie "Aloha" ruszyła na podbój raf Morza Czerwonego. Zamontowaliśmy się na górnym pokładzie i w drogę.
Wypłynęliśmy z zatoki i jak się okazało pierwsze atrakcje. Jeden chętny wyskoczył z liną w ręku za burtę i unosząc się na falach płynął za statkiem. Oczywiście od razu znaleźli sie następni chętni czyli Mirek i ja. Wrażenie niesamowite gdy człowiek płynie za statkiem, przyczepiony na linie! Nieco tylko przeszkadzały fale i strasznie słona woda. Pierwszy postój: nieduża rafa koło typowo pustynnej wyspy. Niewielka, ale ciekawa. Po godzince nurkowania ruszamy dalej - do głównej atrakcji dnia.
O mało nie zostałem tam, bo odpłynąłem za daleko i nie zauważyłem, że już ruszają. Ale to detal. Gdzieś po środku morza stało kilka stateczków, nasz documował jako kolejny i facet stwierdził, że mamy popłynąć sobie w tamtą stronę. Obok cała masa nurków z kompletnym sprzętem. Było coś widać z daleka, ale fale były bardzo wysokie i dopiero, gdy przypłynąłem nad rafę zobaczyłem całą jej urodę. Piękna, potężna i ryby we wszystkich kolorach. Opłynięcie jej zajęło mi chyba godzinę i przy okazji kilka razy przygrzmociłem o skały, bo myślałem, że się zmieszczę, a tutaj nic z tego. Po godzinie zdrowo zmęczony i głodny wróciłem na pokład. Mały obiad i ruszyliśmy do kolejnej wysepki.
Prawdę mówiąc rafa w tym miejscu w niczym nie umywała się do poprzedniej. Ale dla samej zasady wyskoczyliśmy, aby ją zobaczyć. Później już w linii prostej popłynęliśmy w stronę brzegu i późnym popołudniem zawitaliśmy na stały ląd. Ponieważ był to nasz ostatni dzień tutaj, w nocy na pożegnanie zrobiliśmy sobie mała nasiadówę na plaży z buteleczką Whisky i o 3 zdrowo osłabieni poszliśmy w kimono, mając w perspektywie myśl, że o 5 rano jedziemy do Luksoru!
18 sierpnia - poniedziałek - Dolina królów, Luksor, Karnak
4:40 wstajemy! Zabieramy swoje graty i do autobusu. Mirek nie mógł wydostać się o czasie z pokoju i nieco musieliśmy na niego zaczekać. Gdy tylko ruszyliśmy, każdy zapadł w słodki sen. Po drodze był jeszcze jakiś przystanek i na horyzoncie pokazał się Luksor! Na pierwszy rzut oka doszedłem do wniosku, że to jakaś zapomniana dziura. Ale szybko okazało się, że funkcjonuje tutaj cywilizacja. Pierwszym miejscem była oczywiście słynna Dolina Królów.
Potworny upał, ponieważ to dolina, wiec żadnego wiatru. Przy wejściu zabierano kamery, ale mojej nikt nie zauważył. Mój od lat stosowany patent okazał się niezawodny. Każdy mógł wybrać sobie 3 grobowce, więc w drogę. Oczywiście były lepsze i gorsze, ale do każdego wchodziło się korytarzem pod ziemię, gdzie automatycznie robiło się duszno i o wiele cieplej. Nieco malowideł na ścianach i gdzie nie gdzie sarkofagi. Fajne miejsce, ale stanowczo za gorąco, grubo ponad 50 stopni!
Nie tracąc czasu z buta do autobusu i do Świątyni Hatszepsut. Po drodze jakaś dziwna manufaktura, gdzie panowie iście starożytnymi metodami, dłubiąc w kamieniu wytwarzali pamiątki. Przed Świątynią Hatszepsut temperaturka podskoczyła do 60 stopni. Nie ma jak to lato w Afryce!? Ruszyliśmy do świątyni. Kawałek drogi do przejścia piechotą. Tutaj dopiero upał dał mi popalić. Budowla o ogromnym rozmachu, ale inskrypcji raczej nie za wiele. Kolejno obiad w restauracji nad Nilem i na koniec dnia największa świątynia Egiptu czyli Karnak. Przy okazji kierowca nieco stuknął autobusem w drugi i połamał sobie lusterka.
Świątynia w Karnaku robi wrażenie niepowtarzalne, szczególnie kolumny z pylonami. Dawniej jej potęga była niepodważalna, dzisiaj pozostały zaledwie resztki świetności.
Po przejściu tej budowli byłem zdrowo wymęczony upałem i interesował mnie tylko powrót na statek. Wszystkie stały w Luksorze, więc po kilku minutach byliśmy na miejscu. Od razu widać, że statek w rzeczywistości ma 5 gwiazdek! Szkło i marmury. Restauracje w dobrym kolonialnym stylu, ogromne przyciemniane szyby i działająca klimatyzacja sprawiały, że człowiek czuł się normalnie. Dostałem całkiem ładny pokoik z widokiem na Nil. Od jutra ruszamy na pięciodniowy rejs po Nilu przez Esnę, Edfu, Kom Ombo do Asuanu. Razem z przystankami 5 dni.
Po kilku godzinach zmęczenie minęło i po kolacji doszliśmy do wniosku, że ruszymy na małą przechadzkę zobaczyć jak wygląda świątynia luksorska nocą. Widoczek niesamowity i doszedłem do wniosku, że przyjdę tutaj jutro rano. Pokręciłem się jeszcze nieco po ulicach, pstryknęliśmy kilka fotek i totalnie już osłabiony wróciłem na statek spać!
19 sierpnia - wtorek - Rejs po Nilu, Luksor, Edfu
O północy pierwszy sms z życzeniami - a to znaczy, że już dzisiaj są moje urodziny !!! Co za jazda w Egipcie i na rejsie po Nilu. Wstałem rano i ledwo zdążyłem na śniadanie. Po śniadaniu część uderzyła wielbłądami na wieś, ja natomiast poszedłem do Świątyni Luksorskiej. W dzień wyglądała nieco inaczej niż wieczorem i chyba nieco straciła na swojej tajemniczości. Za to jakie posągi faraonów, szczególnie Ramzesa II.
Dużo mniejsza od Karnaku, ale bardziej mi się podobała. Wygląd, styl, reliefy nie do porównania no i aleja sfinksów lepiej zachowana. Jednym słowem rewelacja, Będąc tam musisz koniecznie odwiedzić to miejsce!
Około południa upał zaczyna przypiekać nieznośnie, a to znak, że trzeba zwijać się na statek. Po drodze wszedłem jeszcze do banku wymienić forsę i o 13:00 wypływamy do Edfu. Statek ruszył i dopiero teraz widać prawdziwe kolory Egiptu. Woda, zielone palmy i piasek pustyni, zmieniający się w zależności od pory dnia i kąta padania promieni słonecznych. Prawdziwy spektakl przyrody na zamówienie.
No i zachody słońca nad Nilem nie do porównania z żadnymi innymi. W tym momencie odczuwałem, że jestem na innym kontynencie. O 17:00 starym, angielskim zwyczajem "tee time" czyli coś w stylu podwieczorku. Każdy dostaje kawę lub herbatę i do tego kawałek ciasta - co za wielkopańskie obyczaje! Wieczorem dopływamy do śluzy na Eśnie. Ponieważ statków jest ponad 20 trochę poczekamy sobie zanim nas wpuszczą i to dobre kilkanaście godzin. Gdy statki cumują zaraz na starych krypach podpływają handlarze z zamiarem sprzedania turystom swojego towaru. Jeden wielki wrzask i bałagan. Dzień powoli chyli się ku końcowi i kula słońca chowa się za horyzont.
Muszę przyznać, że miło i spokojnie minęły mi urodziny, ale jak się okazało to jeszcze nie był koniec. Idziemy na kolację. Cała restauracja pełna ludzi: Polacy, Włosi, Hiszpanie, i Amerykanie. Słowem międzynarodowe towarzystwo. Pod koniec nagle na środek wyskakuje kilku gości. Ubrani w czarne fraki z bębnami i zaczyna się koncert. Nikt nie wie co jest grane, ale wygląda super. Za chwilę pojawia się kelner z wielkim tortem i podchodzi do wszystkich stolików, pokazując ludziom. Obchodząc dookoła zbliża się do naszego. W tym momencie czuję na ramieniu rękę Imada, naszego arabskiego przewodnika, który mówi: "dzisiaj są Twoje urodziny" !!??
Nie wiem co powiedzieć, ale na torcie oprócz świeczki widnieje moje imię. Po zdmuchnięciu świeczki musiałem wyjść na środek, nasi rodacy odśpiewali mi "sto lat", przy akompaniamencie afrykańskich bębnów! Jazda na maxa i byłem totalnie zaskoczony. Życzenia od wszystkich, kilka pamiątkowych fotek i brawa dla całego zespołu. Była to jedna z tych niezapomnianych chwil, które człowiek pamięta do końca życia! Oczywiście całą imprezę już rano nagrał Mirek, za co chylę czoła i serdecznie dziękuję. Wieczorkiem dla godnego zakończenia dnia zrobiliśmy sobie jeszcze małą bibkę z buteleczką Whisky i późno w nocy wylądowaliśmy w swoich kajutach. Bez cienia wątpliwości moje najbardziej egzotyczne, niesamowite i niezapomniane urodziny!
20 sierpnia - środa - Edfu, Kom Ombo
Od rana jak zwykle piękna słoneczna pogoda. Około piątej rano przepłynęliśmy przez śluzę i płyniemy do Edfu. Po drodze z górnego pokładu zwinięto dach nad restauracją, bo nie mieścił się pod mostem. Już z daleka widać potężne mury świątyni. Statek dobija do brzegu. Za Imadem wysiadamy na ląd i czekamy na naszą dorożkę. Arabowie wrzeszczą jak opętani. W końcu jest, jeszcze nigdy nie widziałem takiej szkapy, w dodatku woźnica macha mi batem nad głową lejąc, ledwo zipiącego z upału konia! Utykamy w korku gdzieś w środku miasta. Wszyscy trąbią klaksonami i krzyczą, jeden wielki bajzel.
W końcu piechotką dochodzimy do świątyni. Upał niesamowity! Już na przedniej fasadzie widnieją wyryte, ogromne, kilkunastometrowe posągi ludzi, wysokie mury prowadzące na dziedziniec świątyni. Wchodzimy na dziedziniec, na wszystkich ścianach dookoła duże, dobrze zachowane reliefy. W środku nieco chłodniej i czuje się klimat starożytnego Egiptu.
Po zwiedzaniu poszliśmy jeszcze chwilę na bazar, gdzie natręctwo Arabów przechodziło wszelkie normy. Tą samą dorożką, zdrowo wymęczeni upałem wrodziliśmy na statek i to w dodatku na styk. Problemem był nasz rumak, który zastrajkował na środku ronda i nie ruszył się ani o krok. Nawet w pewnym momencie miałem cykora, że nie zdążymy wrócić o czasie na pokład! Ale po 13-ej jesteśmy na miejscu i odpływamy dalej do Kom Ombo. Na miejsce docieramy około 19:15 w momencie zachodu słońca, chyba najpiękniejszego w całym Egipcie. Szybko zeskakujemy na ląd i do świątyni.
Nie taka potężna jak przednie, za to po raz pierwszy jesteśmy po zapadnięciu zmroku i cała budowla jest podświetlona. Iluminacja robi szokujące wrażenie. No i jeszcze jeden dodatkowy atut, temperatura po zmierzchu spadła do znośnego poziomu. Jest to jedyne miejsce, gdzie mam czas, aby spokojnie usiąść i popatrzeć na potęgę budowli. Obok świątyni obowiązkowo bazar, gdzie reszta zaopatrzyła się galabije.
Dzisiaj wieczorem na górnym pokładzie - galabija party! Cyrk przebierańców rozpoczął się już podczas kolacji. Każdy z gości miał suknię innego koloru i o innych wzorach. Wyglądało naprawdę sympatycznie. Cała bibka rozpoczęła się około 21:00 i trwała prawie do pierwszej w nocy, kiedy to zawitaliśmy do Asuanu czyli ostatniego miasta naszego rejsu. Oczywiście dla mnie była to dobra pora, aby z góry popatrzeć na miasto nocą!
21, 22 sierpnia - czwartek, piątek - Asuan, Wysoka Tama Asuańska
Dwa dni spędzamy w Asuanie. Pierwszego dnia chcemy załatwić samolot do Abu Simbel, ale nic z tego, żadna linia lotnicza nie leci w tamtą stronę, albo jest już za późno, aby sprawę załatwić. Wieczorem załatwiamy rejs feluką po Nilu. Znalazło się trochę chętnych, więc Mirek wytargował cenę zadowalającą wszystkich. Tradycyjnie płyniemy o zmierzchu. Pustynia dotyka praktycznie brzegów Nilu, zachód słońca wygląda więc nieco inaczej, ale też pięknie i nietypowo. Opływamy Wyspę Słoni i angielski ogród botaniczny i wieczorem wracamy na pokład. Nocą jeszcze wyprawa na targ, aby kupić prezenty dla wszystkich. Można nieco zbić ceny, ale trzeba się ostro targować, wracamy grubo po północy! Następnego dnia wyruszamy już o 8 rano. Celem dzisiejszej wyprawy jest Wysoka Tama Asuańska.
Na początku zakręcamy do kamieniołomu, aby zobaczyć niedokończony, granitowy obelisk. Następnie jedziemy przez Niską Tamę, obok pierwszej katarkty na Nilu i docieramy do Wysokiej Tamy, którą budowali nasi bracia ze wschodu, czyli ruscy! Z jednej strony widać potęgę liczącej sobie 3830 metrów długości i 980 metrów szerokości u podstawy, tamy, a z drugiej wielkie, błękitne, sztuczne Jezioro Nasera. Ciągnie się ono do Zwrotnika Raka i dalej do granicy z Sudanem - razem około 500 km długości.
Po powrocie idę do księgarni. Ubzdurałem sobie, że na pamiątkę zafunduję sobie oryginalne, arabskie wydanie koranu! Po drodze widziałem czynną księgarnię, więc póki temperatura jeszcze pozwala biegnę, aby go kupić. Dostaję ładne, zdobione wydanie średniej wielkości i cały happy, w palącym słońcu wracam na statek. Po południu zbieramy swoje graty, opuszczamy statek i jedziemy na dworzec kolejowy. W nocy jedziemy pociągiem do Kairu. Na dworcu standardowy bajzel, nikt nie wie co jest tutaj grane. Wszędzie dookoła wojsko z karabinami, nawet wieżyczki strzelnicze obstawione uzbrojonymi ludźmi.
Widok dworca robi raczej szokująco-przygnębiające wrażenie, a pociągi nie wyglądają nic lepiej. Na szczęście, gdy podstawia się pociąg do Kairu wygląda w miarę ludzko. Jedziemy pierwszą klasą, zaskakuje mnie klimatyzacja i stosunkowo szerokie, wygodne fotele oraz telewizory, które nie działają! Ledwo ruszamy Mirek rozkręca bibkę i po chwili na tyłach wagonu mamy całą ekipę! Pociąg spokojnie toczy się do przodu, za oknami ciemno, tylko od czasu do czasu pojawiają się jakieś osady. To dobrze jest mało przystanków i podróż mija bardzo przyjemnie.
23 sierpnia - sobota - Kair, Giza, Sfinks, Piramidy nocą
Budzę się rano, gdy za oknami wstało już słońce i widać przedmieścia Kairu. Muszę przyznać, że jestem wyspany i dobrze odpocząłem tej nocy. Bardziej jestem zmęczony jadąc polskim pociągiem do Zakopanego! Około 8 rano pociąg wtoczył się na stację Kair-Giza. Jesteśmy na miejscu. Arabowie zabierają nasze bagaże do autobusu i jedziemy do hotelu Oasis. W linii prostej 5 km od piramid. Już po drodze, po raz pierwszy widzę piramidki. Jeszcze nieco za mgłą, ale widać, że są potężne. Lokujemy się w pokojach, jemy śniadanie i o 11:00 wyjazd pod piramidy. Tutaj na północy upał jakby mniejszy i aura całkowicie do strawienia. No i w końcu są:
Obeszliśmy je z każdej możliwej strony. Dochodzę do wniosku, że całkiem niezłym pomysłem jest wejście do środka piramidy Hefrena. Muszę odczekać w kolejce po bilet, a następnie w kolejce do środka grobowca. W dodatku nie chcą mnie wpuścić, bo mam kamerę i aparat. Tłumaczenie, że wyjąłem baterie ze środka nic nie pomaga. Jestem tutaj sam i nie mam komu zostawić sprzętu, więc muszę zdać się na ich łaskę, że je przechowają. Za bardzo nie dowierzam brudasom, ale wokół jest pełno policji, więc mam nadzieję, że mi nikt tego nie podprowadzi! Wchodzę do środka niski, wąski korytarz, gorąco i brakuje powietrza. W dodatku cała masa ludzi przeciskających się przez korytarz. Po kilkudziesięciu minutach wydostaję się na zewnątrz i pierwsze moje kroki to odzyskanie aparatu i kamery. Wszystko jest w porządku, więc cały happy wracam do autobusu. Po drodze jeszcze kilka fotek z widoczkiem na piramidy. Kolejny punkt dnia to Sfinks.
Wygląda pięknie, chociaż zawsze w TV wydawał mi się nieco większy. Cała masa ludzi i każdy chce uwiecznić tą chwilę swoim aparatem. Ciężko choć na sekundę uchwycić budowlę bez ludzi, ale jak widać udaje się - nawet z piaramidą Heopsa w tle!
Po odwiedzeniu płaskowyżu w Gizie jedziemy do fabryki perfum. W końcu klimatyzacja i można nieco odpocząć. Korzystam z okazji i wyskakuję do sklepu obok, kupić wodę mineralną. Odwiedzamy świątynię żydowską i kościół koptyjski oraz miejsce gdzie schroniła się Święta Rodzina z małym Chrystusem. Na koniec dzisiejszego zwiedzania jedziemy jeszcze na największy kairski bazar i punktualnie o 18:00 odjazd do hotelu. Tutaj czas na kolację i kąpiel po całym dniu biegania. Zapada zmierzch, ponieważ pod piramidy mamy całkiem niedaleko, dochodzimy do wniosku, że albo dzisiaj zobaczymy je nocą, albo nigdy!
Około 21:00 zrywamy się z Mirkiem z hotelu i bierzemy taksówkę pod piramidy! Kierowca początkowo targuje się o cenę, ale w końcu jedziemy. Twierdzi, że musi jechać dookoła, bo inaczej się nie da. Niech sobie jedzie którędy mu się podoba, mamy wylądować pod piramidami i nie dostanie ani funta więcej! Jesteśmy na miejscu i jestem nieco zdziwiony - nic nie widać. Jakieś dzieciaki wrzeszczą, że tam kupuje się bilety.
Podchodzimy i czytamy na ogłoszeniu - światło i dźwięk, pokaz w języku hiszpańskim. Są jeszcze miejsca, kupujemy bilety i do środka. Na początku rewizja, mojej kamery jak zwykle nie znaleźli. Widowisko pierwszej klasy. Świtała, muzyka i lasery nie do opisania słowami! Trzeba tam być, usiąść i popatrzeć!!! Trwa około godziny. Ponieważ podobało mi się bardzo, a nikt nas nie wyrzucił zostajemy jeszcze raz. Tym razem po włosku, ale też ładnie. W końcu grubo po północy wychodzimy z pokazu, łapiemy jakiegoś lewego taksówkarza, który zawozi nas do hotelu.
24 sierpnia - niedziela - Kair, Hurghada
Wczoraj wieczorem odpadłem za to dzisiaj czuję się całkiem dobrze. Klimatyzacja w tym hotelu ma chyba agregat od Tir-a, bo dosłownie wieje mrozem, ale po wyjściu na zewnątrz nie mam już wątpliwości, gdzie jestem. Na początek dnia Muzeum Kairskie ze złotą maską Tutenchamona. Przyznam piękna i niesamowita.
Kolejny i ostatni punkt zwiedzania Kairu to Cytadela Salah od-Dina i Meczet Muhammoda Allego Paszy czyli innymi słowy Alabastrowy. Przyznam, że potężna budowla z ogromnym dziedzińcem wykonanym z alabastru. Wnętrze w bardzo ciepłym i orientalnym stylu. Dużo świateł w środku.
Z zewnątrz widoczny Meczet Sułtana Hasana, budowla też niczego sobie. Patrząc na całe miasto z góry widać brud i nędzę niektórych dzielnic i odnoszę wrażenie, że cywilizacja tutaj zatrzymała się bardzo, bardzo dawno temu.
Jemy obiad i o 14:15 ruszmy w drogę powrotną do Hurghady. Jedziemy wzdłuż Suezu. Widać zasieki otaczające kanał i patrole wojska stacjonujące w tym terenie. Dookoła pustynia i wzgórza. Około 21-ej docieramy do Hurghady i meldujemy się w naszym hotelu. Cały następny dzień spędziłem na pływaniu w Morzu Czerwonym. Wieczorkiem jeszcze małe party na plaży do świtu i jutro do domu.
26 sierpnia - wtorek - powrót
Czas pobytu w Egipcie minął i musimy zwijać się do domu. Rano jeszcze ostatni spacer nad morze. W południe zjawia się autobus, który zabiera nas na lotnisko. Odlot do Gdańska o 14:00. Na lotnisku jak zwykle jeden wielki młyn. Przechodzimy odprawę. Upał na zewnątrz niesamowity, ale wsiadam do samolotu, a tutaj już klimatyzacja i normalna, ludzka temperatura. Punktualnie o 14:00 rozpoczynamy kołowanie. Po starcie mały obiad. Przelatując nad Kairem ładnie widać piramidy i całą deltę Nilu. Lot przebiega spokojnie i bez problemów, od czasu do czasu tylko jakieś turbulencje. Około 17-ej wlatujemy nad polską przestrzeń powietrzną i jesteśmy nad Bieszczadami. O 17:40 nasz Boeing 737 wylądował na płycie lotniska Trójmiasto - jesteśmy w Polsce.
O 16 z minutami pod mój blok podjechała Mirka siostra, a to znak, że zabieramy się na lotnisko do Gdańska. Odprawa paszportowa na lotnisku prawie z biegu i czekamy na samolot. Czekanie na lot trochę się ciągnie. W końcu jest Boeing 737! 18:50 - pakujemy się na pokład i zaczyna się kołowanie. Po kilku minutach wznoszenia się jesteśmy w przestworzach, wtaczają jedzenie, za oknem powoli zapada zmierzch. O 23 z minutami naszego czasu zaczynamy lądowanie. Gdy stanąłem na schodach, uderza gorące powietrze jak z piekarnika pomimo tego, że tutaj pół godziny temu minęła północ. Przedostajemy się przez odprawę i ruszamy na poszukiwanie autobusu. Ciemno i gorąco. Jedziemy do Hotelu Regina Style.
13 sierpnia środa - 16 sierpnia sobota - Hurghada
Tych kilka dni spędziliśmy w hotelu Regina Style. Czterogwiazdkowy hotel, muszę przyznać, robił wrażenie porządnego. Były oczywiście drobne(!) problemy. Wyleciały nam drzwi od lodówki! Jakoś nikt nie kwapił się, aby je naprawić. Większość czasu spędziliśmy na opalaniu i pływaniu w morzu. Mieliśmy swój własny cypel na plaży i nie wiele ludzi się tam szwędało. Rafy przy brzegu nie były może za okazałe, ale była to tylko niewielka część tego co kryło w sobie Morze Czerwone. Przez większość dnia upał panował niesamowity i tylko zastanawiałem się jaka będzie temperatura na południu Egiptu koło Zwrotnika Raka! Oczywiście hotel miał swój basen i w przypadku, gdy słona woda za bardzo dogryzła mi w oczy przenosiłem się na ten akwen. Posiłki w hotelu o tych samych godzinach, kelnerzy biegali wokół, jedzenia dużo, zarówno w europejskim wydaniu jak i potrawy egzotyczne. Ze względów bezpieczeństwa raczej stroniłem od dziwnie wyglądających.
Hurghada - jednym słowem ciekawe miasto. Piękne hotele z własnymi plażami, z drugiej typowy brud i syf arabskiego miasta, jaki bardzo często możemy podziwiać oglądając relacje z Afryki lub Iraku. Egipt to podobno państwo kontrastów i w tym przypadku było to najbardziej widoczne. Wszędzie Arabowie szukający frajerów, aby w ich sklepie kupili towar. Oczywiście targowanie na porządku dziennym, aczkolwiek czasami odnosiłem nieodparte ważnie, że ludzi z Europy mają za idiotów. Do tego wszystkiego jeszcze dzieci biegające po ulicach i proszące o pieniądze każdego białego człowieka. No cóż Czarny Ląd! Popołudniu z reguły spaliśmy po to, aby wieczorem pokręcić się nieco po mieście. Wybraliśmy się nawet na Dahar. Stara targowa dzielnica. Taksówka kosztowała 1 funta od osoby, więc dlaczego nie! W momencie, gdy wysiadłem z wozu zobaczyłem jak naprawdę wygląda, stara, muzułmańska dzielnica. Obeszliśmy kilka ulic i po pół godzinie doszedłem do wniosku, że najbezpieczniej będzie spływać do hotelu - co też uczyniliśmy. Po kilku dniach pływania i kąpania zacząłem okazywać pierwsze oznaki lekkiego znudzenia sytuacją co oznaczało, że czas na jakieś zdecydowane działania. Pierwsza okazję jaką wybraliśmy, to całodniowy rejsik statkiem na rafy. Nurkowanie - ależ oczywiście! Początkowo, mieliśmy płynąć w sobotę, ale z dziwnych i nie za bardzo zrozumiałych dla nas przyczyn przesunięto rejs na niedzielę.
17 sierpnia - niedziela - nurkowanie na rafach Morza Czerwonego
Zrywamy się przed ósmą rano, szybko na śniadanie i na przystań. Słońce jeszcze tak nie pali, więc można wytrzymać. Przychodzimy na miejsce - a tu prawie pusto. Po chwili wyskoczył jakiś koleś i stwierdził, abyśmy sobie spokojnie usiedli i zaczekali. W tym kraju ludziom się nigdy nie śpieszy! W końcu podjechał jakiś bus, z którego wysypała się cała gromadka ludzi, zaczęto załadowywać prowiant na statek. Jest szansa, że dzisiaj wypłyniemy! Około 9-ej wpuszczono ludzi na pokład i nasza karawela o nazwie "Aloha" ruszyła na podbój raf Morza Czerwonego. Zamontowaliśmy się na górnym pokładzie i w drogę.
Wypłynęliśmy z zatoki i jak się okazało pierwsze atrakcje. Jeden chętny wyskoczył z liną w ręku za burtę i unosząc się na falach płynął za statkiem. Oczywiście od razu znaleźli sie następni chętni czyli Mirek i ja. Wrażenie niesamowite gdy człowiek płynie za statkiem, przyczepiony na linie! Nieco tylko przeszkadzały fale i strasznie słona woda. Pierwszy postój: nieduża rafa koło typowo pustynnej wyspy. Niewielka, ale ciekawa. Po godzince nurkowania ruszamy dalej - do głównej atrakcji dnia.
O mało nie zostałem tam, bo odpłynąłem za daleko i nie zauważyłem, że już ruszają. Ale to detal. Gdzieś po środku morza stało kilka stateczków, nasz documował jako kolejny i facet stwierdził, że mamy popłynąć sobie w tamtą stronę. Obok cała masa nurków z kompletnym sprzętem. Było coś widać z daleka, ale fale były bardzo wysokie i dopiero, gdy przypłynąłem nad rafę zobaczyłem całą jej urodę. Piękna, potężna i ryby we wszystkich kolorach. Opłynięcie jej zajęło mi chyba godzinę i przy okazji kilka razy przygrzmociłem o skały, bo myślałem, że się zmieszczę, a tutaj nic z tego. Po godzinie zdrowo zmęczony i głodny wróciłem na pokład. Mały obiad i ruszyliśmy do kolejnej wysepki.
Prawdę mówiąc rafa w tym miejscu w niczym nie umywała się do poprzedniej. Ale dla samej zasady wyskoczyliśmy, aby ją zobaczyć. Później już w linii prostej popłynęliśmy w stronę brzegu i późnym popołudniem zawitaliśmy na stały ląd. Ponieważ był to nasz ostatni dzień tutaj, w nocy na pożegnanie zrobiliśmy sobie mała nasiadówę na plaży z buteleczką Whisky i o 3 zdrowo osłabieni poszliśmy w kimono, mając w perspektywie myśl, że o 5 rano jedziemy do Luksoru!
18 sierpnia - poniedziałek - Dolina królów, Luksor, Karnak
4:40 wstajemy! Zabieramy swoje graty i do autobusu. Mirek nie mógł wydostać się o czasie z pokoju i nieco musieliśmy na niego zaczekać. Gdy tylko ruszyliśmy, każdy zapadł w słodki sen. Po drodze był jeszcze jakiś przystanek i na horyzoncie pokazał się Luksor! Na pierwszy rzut oka doszedłem do wniosku, że to jakaś zapomniana dziura. Ale szybko okazało się, że funkcjonuje tutaj cywilizacja. Pierwszym miejscem była oczywiście słynna Dolina Królów.
Potworny upał, ponieważ to dolina, wiec żadnego wiatru. Przy wejściu zabierano kamery, ale mojej nikt nie zauważył. Mój od lat stosowany patent okazał się niezawodny. Każdy mógł wybrać sobie 3 grobowce, więc w drogę. Oczywiście były lepsze i gorsze, ale do każdego wchodziło się korytarzem pod ziemię, gdzie automatycznie robiło się duszno i o wiele cieplej. Nieco malowideł na ścianach i gdzie nie gdzie sarkofagi. Fajne miejsce, ale stanowczo za gorąco, grubo ponad 50 stopni!
Nie tracąc czasu z buta do autobusu i do Świątyni Hatszepsut. Po drodze jakaś dziwna manufaktura, gdzie panowie iście starożytnymi metodami, dłubiąc w kamieniu wytwarzali pamiątki. Przed Świątynią Hatszepsut temperaturka podskoczyła do 60 stopni. Nie ma jak to lato w Afryce!? Ruszyliśmy do świątyni. Kawałek drogi do przejścia piechotą. Tutaj dopiero upał dał mi popalić. Budowla o ogromnym rozmachu, ale inskrypcji raczej nie za wiele. Kolejno obiad w restauracji nad Nilem i na koniec dnia największa świątynia Egiptu czyli Karnak. Przy okazji kierowca nieco stuknął autobusem w drugi i połamał sobie lusterka.
Świątynia w Karnaku robi wrażenie niepowtarzalne, szczególnie kolumny z pylonami. Dawniej jej potęga była niepodważalna, dzisiaj pozostały zaledwie resztki świetności.
Po przejściu tej budowli byłem zdrowo wymęczony upałem i interesował mnie tylko powrót na statek. Wszystkie stały w Luksorze, więc po kilku minutach byliśmy na miejscu. Od razu widać, że statek w rzeczywistości ma 5 gwiazdek! Szkło i marmury. Restauracje w dobrym kolonialnym stylu, ogromne przyciemniane szyby i działająca klimatyzacja sprawiały, że człowiek czuł się normalnie. Dostałem całkiem ładny pokoik z widokiem na Nil. Od jutra ruszamy na pięciodniowy rejs po Nilu przez Esnę, Edfu, Kom Ombo do Asuanu. Razem z przystankami 5 dni.
Po kilku godzinach zmęczenie minęło i po kolacji doszliśmy do wniosku, że ruszymy na małą przechadzkę zobaczyć jak wygląda świątynia luksorska nocą. Widoczek niesamowity i doszedłem do wniosku, że przyjdę tutaj jutro rano. Pokręciłem się jeszcze nieco po ulicach, pstryknęliśmy kilka fotek i totalnie już osłabiony wróciłem na statek spać!
19 sierpnia - wtorek - Rejs po Nilu, Luksor, Edfu
O północy pierwszy sms z życzeniami - a to znaczy, że już dzisiaj są moje urodziny !!! Co za jazda w Egipcie i na rejsie po Nilu. Wstałem rano i ledwo zdążyłem na śniadanie. Po śniadaniu część uderzyła wielbłądami na wieś, ja natomiast poszedłem do Świątyni Luksorskiej. W dzień wyglądała nieco inaczej niż wieczorem i chyba nieco straciła na swojej tajemniczości. Za to jakie posągi faraonów, szczególnie Ramzesa II.
Dużo mniejsza od Karnaku, ale bardziej mi się podobała. Wygląd, styl, reliefy nie do porównania no i aleja sfinksów lepiej zachowana. Jednym słowem rewelacja, Będąc tam musisz koniecznie odwiedzić to miejsce!
Około południa upał zaczyna przypiekać nieznośnie, a to znak, że trzeba zwijać się na statek. Po drodze wszedłem jeszcze do banku wymienić forsę i o 13:00 wypływamy do Edfu. Statek ruszył i dopiero teraz widać prawdziwe kolory Egiptu. Woda, zielone palmy i piasek pustyni, zmieniający się w zależności od pory dnia i kąta padania promieni słonecznych. Prawdziwy spektakl przyrody na zamówienie.
No i zachody słońca nad Nilem nie do porównania z żadnymi innymi. W tym momencie odczuwałem, że jestem na innym kontynencie. O 17:00 starym, angielskim zwyczajem "tee time" czyli coś w stylu podwieczorku. Każdy dostaje kawę lub herbatę i do tego kawałek ciasta - co za wielkopańskie obyczaje! Wieczorem dopływamy do śluzy na Eśnie. Ponieważ statków jest ponad 20 trochę poczekamy sobie zanim nas wpuszczą i to dobre kilkanaście godzin. Gdy statki cumują zaraz na starych krypach podpływają handlarze z zamiarem sprzedania turystom swojego towaru. Jeden wielki wrzask i bałagan. Dzień powoli chyli się ku końcowi i kula słońca chowa się za horyzont.
Muszę przyznać, że miło i spokojnie minęły mi urodziny, ale jak się okazało to jeszcze nie był koniec. Idziemy na kolację. Cała restauracja pełna ludzi: Polacy, Włosi, Hiszpanie, i Amerykanie. Słowem międzynarodowe towarzystwo. Pod koniec nagle na środek wyskakuje kilku gości. Ubrani w czarne fraki z bębnami i zaczyna się koncert. Nikt nie wie co jest grane, ale wygląda super. Za chwilę pojawia się kelner z wielkim tortem i podchodzi do wszystkich stolików, pokazując ludziom. Obchodząc dookoła zbliża się do naszego. W tym momencie czuję na ramieniu rękę Imada, naszego arabskiego przewodnika, który mówi: "dzisiaj są Twoje urodziny" !!??
Nie wiem co powiedzieć, ale na torcie oprócz świeczki widnieje moje imię. Po zdmuchnięciu świeczki musiałem wyjść na środek, nasi rodacy odśpiewali mi "sto lat", przy akompaniamencie afrykańskich bębnów! Jazda na maxa i byłem totalnie zaskoczony. Życzenia od wszystkich, kilka pamiątkowych fotek i brawa dla całego zespołu. Była to jedna z tych niezapomnianych chwil, które człowiek pamięta do końca życia! Oczywiście całą imprezę już rano nagrał Mirek, za co chylę czoła i serdecznie dziękuję. Wieczorkiem dla godnego zakończenia dnia zrobiliśmy sobie jeszcze małą bibkę z buteleczką Whisky i późno w nocy wylądowaliśmy w swoich kajutach. Bez cienia wątpliwości moje najbardziej egzotyczne, niesamowite i niezapomniane urodziny!
20 sierpnia - środa - Edfu, Kom Ombo
Od rana jak zwykle piękna słoneczna pogoda. Około piątej rano przepłynęliśmy przez śluzę i płyniemy do Edfu. Po drodze z górnego pokładu zwinięto dach nad restauracją, bo nie mieścił się pod mostem. Już z daleka widać potężne mury świątyni. Statek dobija do brzegu. Za Imadem wysiadamy na ląd i czekamy na naszą dorożkę. Arabowie wrzeszczą jak opętani. W końcu jest, jeszcze nigdy nie widziałem takiej szkapy, w dodatku woźnica macha mi batem nad głową lejąc, ledwo zipiącego z upału konia! Utykamy w korku gdzieś w środku miasta. Wszyscy trąbią klaksonami i krzyczą, jeden wielki bajzel.
W końcu piechotką dochodzimy do świątyni. Upał niesamowity! Już na przedniej fasadzie widnieją wyryte, ogromne, kilkunastometrowe posągi ludzi, wysokie mury prowadzące na dziedziniec świątyni. Wchodzimy na dziedziniec, na wszystkich ścianach dookoła duże, dobrze zachowane reliefy. W środku nieco chłodniej i czuje się klimat starożytnego Egiptu.
Po zwiedzaniu poszliśmy jeszcze chwilę na bazar, gdzie natręctwo Arabów przechodziło wszelkie normy. Tą samą dorożką, zdrowo wymęczeni upałem wrodziliśmy na statek i to w dodatku na styk. Problemem był nasz rumak, który zastrajkował na środku ronda i nie ruszył się ani o krok. Nawet w pewnym momencie miałem cykora, że nie zdążymy wrócić o czasie na pokład! Ale po 13-ej jesteśmy na miejscu i odpływamy dalej do Kom Ombo. Na miejsce docieramy około 19:15 w momencie zachodu słońca, chyba najpiękniejszego w całym Egipcie. Szybko zeskakujemy na ląd i do świątyni.
Nie taka potężna jak przednie, za to po raz pierwszy jesteśmy po zapadnięciu zmroku i cała budowla jest podświetlona. Iluminacja robi szokujące wrażenie. No i jeszcze jeden dodatkowy atut, temperatura po zmierzchu spadła do znośnego poziomu. Jest to jedyne miejsce, gdzie mam czas, aby spokojnie usiąść i popatrzeć na potęgę budowli. Obok świątyni obowiązkowo bazar, gdzie reszta zaopatrzyła się galabije.
Dzisiaj wieczorem na górnym pokładzie - galabija party! Cyrk przebierańców rozpoczął się już podczas kolacji. Każdy z gości miał suknię innego koloru i o innych wzorach. Wyglądało naprawdę sympatycznie. Cała bibka rozpoczęła się około 21:00 i trwała prawie do pierwszej w nocy, kiedy to zawitaliśmy do Asuanu czyli ostatniego miasta naszego rejsu. Oczywiście dla mnie była to dobra pora, aby z góry popatrzeć na miasto nocą!
21, 22 sierpnia - czwartek, piątek - Asuan, Wysoka Tama Asuańska
Dwa dni spędzamy w Asuanie. Pierwszego dnia chcemy załatwić samolot do Abu Simbel, ale nic z tego, żadna linia lotnicza nie leci w tamtą stronę, albo jest już za późno, aby sprawę załatwić. Wieczorem załatwiamy rejs feluką po Nilu. Znalazło się trochę chętnych, więc Mirek wytargował cenę zadowalającą wszystkich. Tradycyjnie płyniemy o zmierzchu. Pustynia dotyka praktycznie brzegów Nilu, zachód słońca wygląda więc nieco inaczej, ale też pięknie i nietypowo. Opływamy Wyspę Słoni i angielski ogród botaniczny i wieczorem wracamy na pokład. Nocą jeszcze wyprawa na targ, aby kupić prezenty dla wszystkich. Można nieco zbić ceny, ale trzeba się ostro targować, wracamy grubo po północy! Następnego dnia wyruszamy już o 8 rano. Celem dzisiejszej wyprawy jest Wysoka Tama Asuańska.
Na początku zakręcamy do kamieniołomu, aby zobaczyć niedokończony, granitowy obelisk. Następnie jedziemy przez Niską Tamę, obok pierwszej katarkty na Nilu i docieramy do Wysokiej Tamy, którą budowali nasi bracia ze wschodu, czyli ruscy! Z jednej strony widać potęgę liczącej sobie 3830 metrów długości i 980 metrów szerokości u podstawy, tamy, a z drugiej wielkie, błękitne, sztuczne Jezioro Nasera. Ciągnie się ono do Zwrotnika Raka i dalej do granicy z Sudanem - razem około 500 km długości.
Po powrocie idę do księgarni. Ubzdurałem sobie, że na pamiątkę zafunduję sobie oryginalne, arabskie wydanie koranu! Po drodze widziałem czynną księgarnię, więc póki temperatura jeszcze pozwala biegnę, aby go kupić. Dostaję ładne, zdobione wydanie średniej wielkości i cały happy, w palącym słońcu wracam na statek. Po południu zbieramy swoje graty, opuszczamy statek i jedziemy na dworzec kolejowy. W nocy jedziemy pociągiem do Kairu. Na dworcu standardowy bajzel, nikt nie wie co jest tutaj grane. Wszędzie dookoła wojsko z karabinami, nawet wieżyczki strzelnicze obstawione uzbrojonymi ludźmi.
Widok dworca robi raczej szokująco-przygnębiające wrażenie, a pociągi nie wyglądają nic lepiej. Na szczęście, gdy podstawia się pociąg do Kairu wygląda w miarę ludzko. Jedziemy pierwszą klasą, zaskakuje mnie klimatyzacja i stosunkowo szerokie, wygodne fotele oraz telewizory, które nie działają! Ledwo ruszamy Mirek rozkręca bibkę i po chwili na tyłach wagonu mamy całą ekipę! Pociąg spokojnie toczy się do przodu, za oknami ciemno, tylko od czasu do czasu pojawiają się jakieś osady. To dobrze jest mało przystanków i podróż mija bardzo przyjemnie.
23 sierpnia - sobota - Kair, Giza, Sfinks, Piramidy nocą
Budzę się rano, gdy za oknami wstało już słońce i widać przedmieścia Kairu. Muszę przyznać, że jestem wyspany i dobrze odpocząłem tej nocy. Bardziej jestem zmęczony jadąc polskim pociągiem do Zakopanego! Około 8 rano pociąg wtoczył się na stację Kair-Giza. Jesteśmy na miejscu. Arabowie zabierają nasze bagaże do autobusu i jedziemy do hotelu Oasis. W linii prostej 5 km od piramid. Już po drodze, po raz pierwszy widzę piramidki. Jeszcze nieco za mgłą, ale widać, że są potężne. Lokujemy się w pokojach, jemy śniadanie i o 11:00 wyjazd pod piramidy. Tutaj na północy upał jakby mniejszy i aura całkowicie do strawienia. No i w końcu są:
Obeszliśmy je z każdej możliwej strony. Dochodzę do wniosku, że całkiem niezłym pomysłem jest wejście do środka piramidy Hefrena. Muszę odczekać w kolejce po bilet, a następnie w kolejce do środka grobowca. W dodatku nie chcą mnie wpuścić, bo mam kamerę i aparat. Tłumaczenie, że wyjąłem baterie ze środka nic nie pomaga. Jestem tutaj sam i nie mam komu zostawić sprzętu, więc muszę zdać się na ich łaskę, że je przechowają. Za bardzo nie dowierzam brudasom, ale wokół jest pełno policji, więc mam nadzieję, że mi nikt tego nie podprowadzi! Wchodzę do środka niski, wąski korytarz, gorąco i brakuje powietrza. W dodatku cała masa ludzi przeciskających się przez korytarz. Po kilkudziesięciu minutach wydostaję się na zewnątrz i pierwsze moje kroki to odzyskanie aparatu i kamery. Wszystko jest w porządku, więc cały happy wracam do autobusu. Po drodze jeszcze kilka fotek z widoczkiem na piramidy. Kolejny punkt dnia to Sfinks.
Wygląda pięknie, chociaż zawsze w TV wydawał mi się nieco większy. Cała masa ludzi i każdy chce uwiecznić tą chwilę swoim aparatem. Ciężko choć na sekundę uchwycić budowlę bez ludzi, ale jak widać udaje się - nawet z piaramidą Heopsa w tle!
Po odwiedzeniu płaskowyżu w Gizie jedziemy do fabryki perfum. W końcu klimatyzacja i można nieco odpocząć. Korzystam z okazji i wyskakuję do sklepu obok, kupić wodę mineralną. Odwiedzamy świątynię żydowską i kościół koptyjski oraz miejsce gdzie schroniła się Święta Rodzina z małym Chrystusem. Na koniec dzisiejszego zwiedzania jedziemy jeszcze na największy kairski bazar i punktualnie o 18:00 odjazd do hotelu. Tutaj czas na kolację i kąpiel po całym dniu biegania. Zapada zmierzch, ponieważ pod piramidy mamy całkiem niedaleko, dochodzimy do wniosku, że albo dzisiaj zobaczymy je nocą, albo nigdy!
Około 21:00 zrywamy się z Mirkiem z hotelu i bierzemy taksówkę pod piramidy! Kierowca początkowo targuje się o cenę, ale w końcu jedziemy. Twierdzi, że musi jechać dookoła, bo inaczej się nie da. Niech sobie jedzie którędy mu się podoba, mamy wylądować pod piramidami i nie dostanie ani funta więcej! Jesteśmy na miejscu i jestem nieco zdziwiony - nic nie widać. Jakieś dzieciaki wrzeszczą, że tam kupuje się bilety.
Podchodzimy i czytamy na ogłoszeniu - światło i dźwięk, pokaz w języku hiszpańskim. Są jeszcze miejsca, kupujemy bilety i do środka. Na początku rewizja, mojej kamery jak zwykle nie znaleźli. Widowisko pierwszej klasy. Świtała, muzyka i lasery nie do opisania słowami! Trzeba tam być, usiąść i popatrzeć!!! Trwa około godziny. Ponieważ podobało mi się bardzo, a nikt nas nie wyrzucił zostajemy jeszcze raz. Tym razem po włosku, ale też ładnie. W końcu grubo po północy wychodzimy z pokazu, łapiemy jakiegoś lewego taksówkarza, który zawozi nas do hotelu.
24 sierpnia - niedziela - Kair, Hurghada
Wczoraj wieczorem odpadłem za to dzisiaj czuję się całkiem dobrze. Klimatyzacja w tym hotelu ma chyba agregat od Tir-a, bo dosłownie wieje mrozem, ale po wyjściu na zewnątrz nie mam już wątpliwości, gdzie jestem. Na początek dnia Muzeum Kairskie ze złotą maską Tutenchamona. Przyznam piękna i niesamowita.
Kolejny i ostatni punkt zwiedzania Kairu to Cytadela Salah od-Dina i Meczet Muhammoda Allego Paszy czyli innymi słowy Alabastrowy. Przyznam, że potężna budowla z ogromnym dziedzińcem wykonanym z alabastru. Wnętrze w bardzo ciepłym i orientalnym stylu. Dużo świateł w środku.
Z zewnątrz widoczny Meczet Sułtana Hasana, budowla też niczego sobie. Patrząc na całe miasto z góry widać brud i nędzę niektórych dzielnic i odnoszę wrażenie, że cywilizacja tutaj zatrzymała się bardzo, bardzo dawno temu.
Jemy obiad i o 14:15 ruszmy w drogę powrotną do Hurghady. Jedziemy wzdłuż Suezu. Widać zasieki otaczające kanał i patrole wojska stacjonujące w tym terenie. Dookoła pustynia i wzgórza. Około 21-ej docieramy do Hurghady i meldujemy się w naszym hotelu. Cały następny dzień spędziłem na pływaniu w Morzu Czerwonym. Wieczorkiem jeszcze małe party na plaży do świtu i jutro do domu.
26 sierpnia - wtorek - powrót
Czas pobytu w Egipcie minął i musimy zwijać się do domu. Rano jeszcze ostatni spacer nad morze. W południe zjawia się autobus, który zabiera nas na lotnisko. Odlot do Gdańska o 14:00. Na lotnisku jak zwykle jeden wielki młyn. Przechodzimy odprawę. Upał na zewnątrz niesamowity, ale wsiadam do samolotu, a tutaj już klimatyzacja i normalna, ludzka temperatura. Punktualnie o 14:00 rozpoczynamy kołowanie. Po starcie mały obiad. Przelatując nad Kairem ładnie widać piramidy i całą deltę Nilu. Lot przebiega spokojnie i bez problemów, od czasu do czasu tylko jakieś turbulencje. Około 17-ej wlatujemy nad polską przestrzeń powietrzną i jesteśmy nad Bieszczadami. O 17:40 nasz Boeing 737 wylądował na płycie lotniska Trójmiasto - jesteśmy w Polsce.