1.05 - 4.05.2003 Beskid Żywiecki - Zawoja




1 maja - czwartek - Zawoja

Szósta rano z minutami. Lądujemy po całonocnej jeździe na dworcu w Katowicach. To już chyba rytuał majowych wypraw. Znowu ten sam pociąg do Zakopanego. Tym razem zmieniono trasę, na nieszczęście jedzie przez Kraków, co oznacza dodatkowe godziny jazdy. Pociąg oczywiście nabity do granic możliwości i w końcu nasza wyczekiwana stacja: Maków Podhalański. Mały niepozorny peron, co jest typowe dla górskiego krajobrazu. Koło przestanku PKS-u czają się już jacyś turyści z plecakami, a to nieomylny znak, że autobus powinien przyjechać! W końcu zjawia się i wszyscy z wielkim entuzjazmem montują się do środka. Ruszamy do najdłuższej wsi w Polsce. Podobno ma ponad 20 km długości. Wkrótce przekonuję się, że to stwierdzenie wcale nie było przesadzone i jest tak w rzeczywistości. 
Wysiadamy na Widłach i okazuje się, że do naszego domu musimy podreptać jeszcze ponad 2 km piechotą. W końcu, udało się docieramy na miejsce! Ponieważ jest już po 13-tej, na żaden dobry szlak sobie już nie pozwolimy. Wybrałem więc mały, 2 godzinny, spacerek do schroniska na Zygmuntówce. Pogoda dopisuje, więc ruszamy. Szybko otwierają się widoki na główną grań gór. Widoczek bajkowy. Poprzez wąwozy i strumyki docieramy do polany, z której według mapy, odchodzi zielony szlak do schroniska. Problem w tym, że nie ma tutaj śladu, po żadnym szlaku! Chyba z dwa razy obszedłem polanę dookoła - szlaku nie ma! To chyba normalne w Beskidach. Jedną z leśnych ścieżynek schodzimy do domu. Okazało się, że to całkiem blisko. Wieczorem jeszcze uderzyliśmy na piwo do okolicznej, bardzo stylowej knajpki!

2 maja - piątek - Babia Góra

Od rana świeci piękne słońce, więc nie ulega dyskusji, że atakujemy Babią Górę. Tylko albo aż 1752 metry. Około 2 km asfaltem i wchodzimy na szlak prowadzący do schroniska na Markowych Szczawianch. Początkowo idzie się zupełnie spokojnie, sucho i nachylenie szlaku niewielkie, ale z biegiem czasu zaczyna się zmieniać. W końcu docieramy do miejsca, gdzie trzeba dreptać schodami podpieranymi przez drewniane bele. Niewygodne i nie lubię tego typu szlaków, ale trzeba iść do przodu. Przed schroniskiem pojawiają się pierwsze poletka mokrego śniegu. W schronisku kilka minut wypoczynku, słoneczko błogo świeci i człowiek z minuty na minutę coraz bardziej się rozleniwia. Przy okazji zobaczyliśmy małą wystawę obrazującą dzieje tutejszego schroniska. 

Szlak "Percią Akademików" jest jeszcze zamknięty, co niewątpliwie dowodzi, że u góry leży jeszcze sporo śniegu. Przekonuję się o tym bardzo szybko, bo przy podejściu na przełęcz mamy niezłą ślizgawkę. Jest stromo, ale oczywiście udaje się wtelepać. Tutaj już sucho i panorama na całe Beskidy. Widzę Pilsko, na którym stałem dokładnie rok temu. Na szczycie zachowało się jeszcze nieco śniegu. Ruszamy dalej. Powoli, kolejnymi wzniesieniami, zbliżamy się do celu i w końcu jest! Stoję na szczycie! Mamy chwilę na odpoczynek i czas, aby nacieszyć się rozległym widokiem. To moment, który chyba wszyscy najbardziej lubimy. 
Majestat, cisza i błogi spokój gór. Po to tutaj się przychodzi! Uczucie, którego nie można porównać z żadnym innym. Wracamy na dół dokładnie tym samym szlakiem. Inne idą wśród drzew ale, przecież można iść odsłoniętym grzbietem szczególnie, że pogoda dopisuje. Po 8 godzinach od wyjścia lądujemy na dole. Znowu mamy widok na szczyt, tym razem z drogi w Zawoi.

3 maja - sobota - Hala Krupowa

Pogoda nieco nam się dzisiaj popsuła, ale jest ciepło na termometrze 19 stopni. Idziemy na Halę Krupową. Autobusem do Skawicy Górnej i dalej szlakiem papieskim. Z tabliczki, którą czytam przy wejściu dowiaduję się, że to ostatni szlak jaki przeszedł Karol Wojtyła przed swoim pontyfikatem. Początkowy odcinek 6 km prowadzi asfaltem, ale za to otwierają się niezłe widoczki. W końcu zatrzymuję stopa i podwozi nas do miejsca, gdzie szlak skręca do lasu. I tutaj niemiła niespodzianka, zaczyna kropić. Chowamy się do lasu z nadzieją, że za moment przestanie. Nic z tego pada coraz bardziej. Szlak tym czasem zamienia się w zwykły zręb. Leżą krzaki, gałęzie, pniaki, pod spodem mokry śnieg. Idzie się bardzo ciężko, deszcz coraz bardziej zacina, robi się ślisko i coraz zimniej. Wychodzimy z lasu na polanę. Żadnych widoków na góry, bardzo zimno! Zaledwie kilka stopni powyżej zera. Jedyna moja myśl, to szybko dojść do schroniska

W końcu jesteśmy w środku, ludzi full. Każdy zmęczony i zmarznięty. Jemy obiad i czekamy, aż przestanie, ale niestety pada dalej! Nie ma na co czekać, trzeba się zrywać na dół. Najgorszy pierwszy moment wyjścia na zimnicę, leje deszcz, później już jakoś leci. Chowamy się do lasu i jakby lekko przestawało padać. Niemal biegiem w dół. Mgły zaczynają się podnosić, a to dobry znak. Po 38 minutach jesteśmy z powrotem na asfaltowej drodze i ruszamy na przystanek. Jak na złość znowu zaczyna padać. Od razu udaje mi się zatrzymać stopa i bez problemów w ciągu kilku minut wracamy do Skawicy. Po 10 minutach jedziemy już autobusem do Zawoi
Następnego dnia niestety musimy wracać do domu. Pogoda piękna i świeci słońce, ale cóż ! O 7:56 odjeżdżamy autobusem do Krakowa. O 11: 44 łapię pośpiech do Gdyni. Nabity do granic możliwości, ale w pierwszej klasie pusto. Zrobiłem dopłatę do jedynki i spokojnie dojechałem do celu. Po północy byłem w domu.

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt