24.01 - 7.02.2003 Anglia - Londyn
24 stycznia - piątek
Brzydki pochmurny dzień. Wstaję i zaczynam przygotowania do wyjścia z domu. Coś mnie tknęło, aby włączyć telefon. Jest nowa informacja nagrana na skrzynkę - od Mirka. Słucham i nie dowierzam. W zaproszeniu jest błąd i mogę je popchnąć do śmietnika. Ściągam ze skrzynki internetowej nowe. Na mój gust niczym się nie różni od poprzedniego, ale to teraz nie istotne, nie ma czasu na dywagacje. Podpisuję się Mirka nazwiskiem i na pociąg. Po drodze zabieram Bartka i jedziemy! Z dworca w Gdyni bierzemy złotówę na miejsce przyjazdu autobusu. Jesteśmy dużo szybciej, ale to dobrze, bo nie lubię pośpiechu w takich momentach. Autobus podjechał punktualnie, cały nabity ludźmi. No tak - czego się spodziewałeś!? W końcu znalazły się dla nas wolne miejsca. Ruszamy w mozolną drogę do Londynu. Dookoła szara, ponura rzeczywistość. Szybko zapada zmrok. Już na granicy w Świecku mamy zdrowe opóźnienie, co dopiero będzie dalej?
25 stycznia - sobota - Londyn
W nocy nie mogłem znaleźć sobie miejsca. raz w lewo, raz w prawo. Obudziłem się zdrętwiały, gdzieś w Belgii. Do granicy z Anglią coraz bliżej. Robi się jasno, czasami wygląda słońce, już Francja. Lądujemy w Calais. Jak na złość, zaczyna padać deszcz. Mamy zdrowe opóźnienie, więc nasz prom odpłynął w siną dal. Czekamy na następny! W końcu jest. Następne pół godziny na zadekowanie się na promie, w końcu człowiek może wstać i rozprostować obolałe gnaty. Prom oczywiście nastawiony na sklepy wolnocłowe, ale ceny wcale nie sugerują, że to taki. Za szybami przeraźliwie leje deszcz. W końcu widać brzegi wyspy. Zjednoczone Królestwo wita mnie tym razem typową angielską mgłą! No i w końcu koszmar przechodzenia przez granicę w Dover. Za pierwszym razem bałem się bardziej, teraz prawie wcale. Udało się, jestem po drugiej stronie. Mamy prawie 3 godz opóźnienia i ruszamy dalej. W Londynie lądujemy około 15:30. Mirek z Wiesią już na nas czekają. Jedziemy do domu. Zjadłem i odpocząłem nieco, ciemno za oknami. Wieczorem mały wyskok pod Big Bena i Parlament. Teraz w świetle świateł wyglądają o wiele lepiej niż w ciągu dnia. Zawsze ile razy tutaj stoję odnoszę takie wrażenie! Przy okazji dobył nowy most na Tamizie, którego wcześniej nie było. Opodal wielkiej, milenijnej karuzeli. Nowoczesna konstrukcja i pięknie oświetlony. Naprawdę robi wrażenie i można nim dojść na dworzec kolejowy Waterloo.
26 stycznia - niedziela - Hampton Court
Wstaję rano i spoglądam za okno. Piękna słoneczna pogoda, w dodatku ciepło. Po krótkiej naradzie zapada decyzja: Hampton Court. Po prawie godzinie jazdy z przesiadką na pociąg, docieramy do jednego z największych pałacy królewskich w Hampton. Miejsce warte jest swojej sławy.
Ogromny pałac z przestronnymi wnętrzami i trzy dziedzińce. Początkowo obeszliśmy komnaty, następnie dziedzińce wewnętrzne i na koniec potężna kuchnia, która naprawdę robiła wrażenie. Głównie dlatego, że wszystko pozostawiano tak, jak miało miejsce w przeszłości. Realizm niesamowity. Po wyjściu z zamku - ogrody. Mam wrażenie, że zima nic nie zmieniła w wyglądzie ogrodów. Zielone z pięknie zachowanymi alejkami. Wszędzie dookoła żywopłoty i równo przycięta trawa. Pachnie wiosną. Na koniec zostawialiśmy sobie labirynt. Początkowo myślałem, że to zabawka dla dzieci, ale po kilkudziesięciu minutach błądzenia i szukania drogi nieco zmieniłem zdanie! W końcu udało się dotrzeć do wyjścia. Na koniec jeszcze mogliśmy zobaczyć pałac w promieniach zachodzącego słońca. Widok doprawdy niezapomniany.
27 stycznia - poniedziałek - Cambridge
Coś niesamowitego - nadal piękna pogoda, chociaż dzisiaj może nieco wieje, ale to detal. Nie tracąc czasu jedziemy na Victorię i wskakujemy w autobus do Cambridge ! Wszyscy jedziemy tam pierwszy raz. Ciekawy jestem, jak będzie wyglądało miasto. Godzinę zajmuje nam samo przedarcie się przez centrum Londynu. Dalej już tylko autostrada. Nie bez przesady linia, którą jedziemy nazywa się National Express. Kierowca ciśnie ile fabryka dała! Po prawie dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Nowa część miasteczka niewiele odbiega od typowego angielskiego miasta. Za to w części z collegami, czas się zatrzymał gdzieś w późnym średniowieczu! Cały kompleks uniwersytecki, kościoły, katedry, parki w typowym angielskim stylu. Człowiek przemierza kolejne dziedzińce i mam wrażenie, że nigdy się one nie skończą. Wszędzie mosty, rzeki płynące między budynkami. Cały czas jeszcze mieszka tutaj klimat dawnych, niezapomnianych lat. Dotychczas miałem wrażenie, że to Oxford był tym najładniejszym z najsłynniejszych. Teraz jestem zmuszony do zmiany zadnia. Bez wątpienia palma pierwszeństwa należy do Cambridge !!! Naprawdę polecam.
28 stycznia - wtorek
Dzisiejszy dzień przeznaczam na spacer po Londynie. Pogoda dopisuje. Na dobry początek poszliśmy pod Big Bena i budynek parlamentu, następnie Pałac Buckingham, Leicester Square, Piccadilly Circus. Na koniec czekała nas mała niespodzianka. Mirek załatwił nam wstęp do Spencer House.Tak w ogóle to nie jest on i nie był domem Diany, tylko domem rodziny Spencer. Jakkolwiek nikt z nich tam nie mieszka od 1926 roku. Od 5 lat wynajmuje go Lord Rothschild i do niego oraz jego spadkobierców Sp.H. będzie należał przez następne 95 lat. Pogadał z jakimś menadżerem i gościu się zgodził, ale tylko na kilkanaście minut. Wystarczyło! Pałac nie mieszkanie. Ciężko ten budynek porównywać do kategorii mieszkalnych i zrobił na mnie wrażenie. W dodatku posiedziałem sobie chwilę na fotelu księżnej, w bibliotece. Delikatny urok arystokracji!!!
29 stycznia - środa - Muzeum Historii Naturalnej
Dzisiejszy dzień przeznaczyłem na Muzeum Historii Naturalnej. Wcześniej widziałem zdjęcie ogromnego szkieletu dinozaura, stojącego w głównym holu. Sam budynek z zewnątrz robił już wrażenie i niejedno można powiedzieć o jego historii, a co dopiero o tym, co jest w środku! Aby zobaczyć, co tam było potrzebowałem praktycznie całego dnia. Przed budynkiem znajduje się wystawa - ziemia z powietrza, czyli najlepsze fotki wykonane z lotu ptaka, w dużych formatach. Wszystkie kontynenty i wybrano najpiękniejsze miejsca na kuli ziemskiej. Od najbardziej znanych, po najbardziej egzotyczne. Samo muzeum mieści się w kilku ogromnych kondygnacjach, zawierających historię ziemi. Są działy dotycznące dinozaurów (oczywiście ruszających się), życia pod wodą, mikroorganizmów, minerałów, jaskiń, kosmosu itp. Przeszedłem, nawet sam nie wiem ile kilometrów i do domu wróciłem totalnie wymęczony.
30 stycznia - czwartek - Muzeum Techniki
Dzisiaj ciąg dalszy biegania po muzeach. Tym razem Muzeum Techniki. Anglicy stosują dosyć dziwny system. Albo kroją za wstęp niemiłosierne sumy, albo wpuszczają zupełnie za darmo, przez pewien okres czasu. Ponieważ jest zima, więc to muzeum było otwarte dla wszystkich, którzy chcieli do niego zawitać. Już na samym początku zaskakuje mnie koło od samolotu. Część dalsza nie ustępuje pod żadnym względem. Silnik okrętowy przecięty na pół, pierwsza lokomotywa, maszyny parowe, część latarni morskiej, wszystkie elementy rakiety kosmicznej, lądownik księżycowy i cała masa tym podobnych nowinek technologicznych naszych czasów. Zupełnie innym rozdziałem była wystawa Jamesa Bonda. Wszystkie rekwizyty jakich użyto do nagrań filmów, łącznie z legitymacjami, zegarkami, pojazdami i samochodami. Obok leciały fragmenty filmów, w których użyto tych zabawek. Kilka pięter, łącznie ze specjalnie zrekonstruowanym pokojem szefa wydziału MI6. Każdy kto wchodził otrzymywał specjalną kartę identyfikacyjną, za pomocą której mógł odczytywać sekwencje filmów o określonej tematyce. Na koniec, i tego nie zdążyłem dokładnie zobaczyć, dział fizyki na środku przecięty na pół reaktor atomowy! Wieczorem postanowiliśmy zawitać do IMAX-a na filmik trójwymiarowy. Odczucie trudne do opisania, człowiek ma wrażenie, iż sam jest głównym bohaterem. Przez pierwszych 10 minut mózg ma kłopot z klasyfikacją rzeczywistości. Super! Naprawdę robi wrażenie!
31 stycznia - piątek - Kew Gardens
Kew-Gardens, czyli Królewskie Ogrody Botaniczne. Kawałek drogi z centrum Londynu, ale oczywiście wsiadamy w pociąg i jedziemy. Ładna, cicha i spokojna dzielnica. Chyba właśnie ta podoba mi się najbardziej, można odpocząć od ciągłego zgiełku wielkiego miasta. Jedyna wada to bliskość lotniska Heathrow, samoloty przelatują co minutę. Po pewnym czasie jednak się przyzwyczajam.
Powierzchnia ogrodów to ponad 130 hektarów! Znajdują się tam 2 palmiarnie o charakterystycznym owalnym kształcie. Ponieważ w nocy spadł śnieg, co jest tutaj nielada wydarzeniem, szybko chowamy się do pierwszej z nich. Od razu uderza zmiana temperatury, nieznośnie ciepło i wilgotnie. Ale biorąc pod uwagę, że znajduje się tutaj większość ciepłolubnych roślin świata, jest to zupełnie zrozumiałe. Mało tego, pod powierzchnią stworzono niewielkie akwarium z rybami raf koralowych. Niektóre wprost bajkowe. Śnieg na zewnątrz zakrywa trawę, ale i tak uważam, że miejsce jest nieprzeciętnego uroku. Pobyt w ogrodzie zajął mi praktycznie cały dzień. Do domu wracamy wieczorem.
1 lutego - sobota - British Muzeum
Dzisiaj kolejna rundka po mieście. Rano podskoczyliśmy na giełdę komputerową. Wszelkiego sprzętu trzeba przyznać jest pod dostatkiem, dużo nowości z górnej półki, i praktycznie ceny identyczne jak u nas. Tylko zarobki bez porównania. Kojne miejsce to British Muzeum. Zmieniło się tutaj nieco od mojego ostatniego pobytu. Dobudowano całą bibliotekę na środku placu i całość przykryto szklaną kopułą. Kompozycja dopasowana idealnie. Tym razem nie biegałem już po całym muzeum, ale ograniczyłem się do mojej ulubionej części czyli Egiptu. Zbiory klasyczne, chociaż wszystko zostało na swoim dawnym miejscu !
2 lutego - niedziela - mecz na Upton Park
Dzisiaj w Londynie sportowa niedziela - przyjechał Liverpool - czyli mecz piłkarski. Planowaliśmy wcześniej, że jeżeli tylko będzie możliwość, dostaniemy się na stadion. Po 12-ej jedziemy metrem na Upton Park. Jest jeszcze dużo czasu do rozpoczęcia meczu, ale tłumy już ciągną ulicami. Nie mam bladego pojęcia, gdzie jest stadion, ale stara zasada mówi - idź za wszystkimi. Docieramy na miejsce. Ogromny stadion wciśnięty między budynkami. Jak się szybko okazuje o biletach możemy zapomnieć, w kasie nie ma żadnych. Co jest - wszyscy chcą oglądać pierwszy raz Dudka w bramce! Poczekamy jak się zacznie, może ktoś odda bilety do kasy. Nic z tego, udaje nam się wytargać czapeczki West Hamu, kupuję sobie hamburgera i idziemy oglądać mecz do pubu. Wszystkie posiadają duże ekrany, gdzie mecze lecą na żywo i naprawdę jest klimat! Może być - jestem 80 funtów do przodu. Po 10 minutach jest 2:0 dla Liverpoolu, cieszymy się, ale siedzimy cicho, żeby nie dostać po głowie. Londyńczykom wyraźnie w tym meczu nie idzie i dostają 3:0. Na 10 minut przed końcem tłumy walą ulicami do domów. Kolejka przed metrem sięga chyba kilometra, ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu szybko się posuwa do przodu. Wszystkiego pilnuje konna policja i wciągu kilku minut siedzimy w jadącym metrze. Wieczorem jadę jeszcze na Trafalgar Square i Covent Garden. Tutaj wszystko zostało po staremu, ale w blasku świateł wyglądają nieprzeciętnie.
3 lutego - poniedziałek - Szkocja - Edynburg
Pobudka o 5 rano. Jest jeszcze środek nocy, ale dzisiaj lecimy do Edynburga, więc Szkocja! Aby dostać się na Stansted trzeba przejechać kawał drogi, rano zabiera nas Łukasz i podrzuca pod samo wejście na lotnisku. Jestem nieco zdziwiony, bo ludzi jak na rynku w dzień targowy! Szybko odbieramy swoje bilety i na tablicy wyświetlono już nasz lot: GO517. W końcu przechodzimy przez odprawę, następnie bramka i do rękawa. Samolot ma odlecieć o 8:15. Na dworze jest już jasno i pięknie świeci słońce. No i się zaczęło. Najpierw opóźnienie pół godziny, później godzinę i w końcu nikt nie wie, kiedy odleci ten samolot. W Szkocji podobno szaleje śnieżyca i nie mógł wystartować do Londynu! Godziny dłużą się niesamowicie i mam wrażenie, że trwa to wieczność. W końcu o 13:30 odlatujemy! Oczywiście najlepszym momentem jest start, a później już tylko słońce ponad chmurami. Bajkowo wygląda świat z okien samolotu. Po godzince jesteśmy na miejscu. Od razu uderza różnica temperatur z +12 na -2! Ponieważ czasu mamy nie wiele, więc od razu taksówka i na zamek. Stara szkocka warownia, położona na wzgórzu, ale robi wrażenie szczególnie kaplica królewska. Armaty stojące na dziedzińcu też niczego sobie. W dodatku zachodzące słońce z widokiem na zatokę i góry.
Gdy doszliśmy do wniosku, że zamek mamy zaliczony, przebiegamy przez miasto, coś tam zjedliśmy w biegu i praktycznie koniec - czas wracać do domu. W drodze powrotnej obyło się już bez problemów. Na lotnisko i o 21 z minutami wylądowaliśmy w Londynie. Znowu mamy problem, nie ma środka transportu o tej godzinie. Musimy załatwić taksówkę do domu. Oczywiście kierowca nie mógł nas znaleźć. Ale w końcu udało się. Jesteśmy w chacie. Wyprawa do Szkocji była całkowicie niezapomniana!
4 lutego - wtorek - Greenwich
Dzisiaj plan dnia rozkłada się nieco inaczej, więc od rana wsiadam w pociąg do Doklandów i jadę od Greenwich. Tym razem obserwatorium astronomiczne jest otwarte, ale widok na najnowocześniejszą dzielnicę Londynu zmienił się i to bardzo, oczywiście na lepsze. Nie ma porównania z tym sprzed trzech lat. Pogoda tylko dzisiaj nie najlepsza, zaczyna sypać śnieg. Schowałem się do środka, aby zobaczyć kolekcję zegarów i strefy czasowe świata. Dostałem sms-a od Mirka, że wychodzimy szybciej niż początkowo planowaliśmy. Mam więc mniej czasu! Po obserwatorium idę do muzeum morskiego, dzisiaj wstęp za friko. Zbiory naprawdę niezłej klasy i właściwie czas wracać do domu. Po drodze do metra odwiedziłem jeszcze Cutty Sark i znalazłem kilka nowych, sympatycznych sklepików. Oczywiście nie omieszkałem odwiedzić mojego ulubionego sklepu morskiego na rogu, z pamiątkami. Ma totalnie niesamowity klimacik. Dzisiaj idziemy z Mirkiem organizować cocktail party do lorda Chancellora w brytyjskim parlamencie. Pierwszy raz uda mi się wejść do środka parlamentu! Przed samym wejściem dostaję małego stresu, jak to wszystko będzie wyglądało i czy dam radę. Ponieważ było tam około 40 lordów, poszło nam w miarę szybko i bez większych problemów. O 21-ej było po wszystkim. Może była to moja jedyna okazja w życiu, aby pokręcić się po komnatach parlamentu!
5 lutego - środa - Tower of London
Ostatni dzień mojego pobytu w Londynie! Od samego rana bezczelnie kłuje w oczy nieskazitelny błękit nieba. Słońce daje na maxa, więc biegnę do sklepu kupić jeszcze jeden film do aparatu i jadę na London Bridge i przy okazji Tower. Widoki piękne i bardzo ciepło.
Kupuję bilet do tower i zaczynam zwiedzanie największej, miejskiej twierdzy Londynu. Bez wątpienia zamek ma swój klimat, na dziedzińcach ludzi pod dostatkiem. W skarbcu Tower przechowywane są królewskie klejnoty koronacyjne. Pod odpowiednią strażą pozwala się ludziom, aby obejrzeli te cudeńka sztuki jubilerskiej. Zwiedzenie całego zamku zajmuje nam dobre kilka godzin.
Gdy wychodzimy jest już praktycznie późne popołudnie, ale starczyło jeszcze czasu, aby pojechać pod katedrę św. Piotra i Pawła, która wyglądała rewelacyjnie w promieniach zachodzącego słońca. Nie miałem jeszcze ochoty wracać do domu, pójdę jeszcze trochę pospacerować Idąc wzdłuż rzeki znalazłem most Millenium. W pobliżu miejsca, gdzie spędziłem sylwestra 2000 roku. Stojąc na nim obejrzałem ostatni zachód słońca nad Tamizą.
Wieczorem jeszcze jedna atrakcja. Otrzymaliśmy listowne zaproszenia na tzw."ceremonię kluczy" do Tower of London. Jest to stary londyński, ponad 700 letni zwyczaj, uroczystego zamykania bram twierdzy! O wyznaczonej godzinie, czyli 21:45, czekamy przy bramie, na wejście. Razem 15 osób. Przyszedł po nas pewien bardzo sympatyczny Anglik i w kilku słowach opowiedział o samej ceremonii, jej historii i co się będzie działo. Trwało prawie godzinę, łącznie z przemarszem wojsk, bez wątpienia było warto!
Brzydki pochmurny dzień. Wstaję i zaczynam przygotowania do wyjścia z domu. Coś mnie tknęło, aby włączyć telefon. Jest nowa informacja nagrana na skrzynkę - od Mirka. Słucham i nie dowierzam. W zaproszeniu jest błąd i mogę je popchnąć do śmietnika. Ściągam ze skrzynki internetowej nowe. Na mój gust niczym się nie różni od poprzedniego, ale to teraz nie istotne, nie ma czasu na dywagacje. Podpisuję się Mirka nazwiskiem i na pociąg. Po drodze zabieram Bartka i jedziemy! Z dworca w Gdyni bierzemy złotówę na miejsce przyjazdu autobusu. Jesteśmy dużo szybciej, ale to dobrze, bo nie lubię pośpiechu w takich momentach. Autobus podjechał punktualnie, cały nabity ludźmi. No tak - czego się spodziewałeś!? W końcu znalazły się dla nas wolne miejsca. Ruszamy w mozolną drogę do Londynu. Dookoła szara, ponura rzeczywistość. Szybko zapada zmrok. Już na granicy w Świecku mamy zdrowe opóźnienie, co dopiero będzie dalej?
25 stycznia - sobota - Londyn
W nocy nie mogłem znaleźć sobie miejsca. raz w lewo, raz w prawo. Obudziłem się zdrętwiały, gdzieś w Belgii. Do granicy z Anglią coraz bliżej. Robi się jasno, czasami wygląda słońce, już Francja. Lądujemy w Calais. Jak na złość, zaczyna padać deszcz. Mamy zdrowe opóźnienie, więc nasz prom odpłynął w siną dal. Czekamy na następny! W końcu jest. Następne pół godziny na zadekowanie się na promie, w końcu człowiek może wstać i rozprostować obolałe gnaty. Prom oczywiście nastawiony na sklepy wolnocłowe, ale ceny wcale nie sugerują, że to taki. Za szybami przeraźliwie leje deszcz. W końcu widać brzegi wyspy. Zjednoczone Królestwo wita mnie tym razem typową angielską mgłą! No i w końcu koszmar przechodzenia przez granicę w Dover. Za pierwszym razem bałem się bardziej, teraz prawie wcale. Udało się, jestem po drugiej stronie. Mamy prawie 3 godz opóźnienia i ruszamy dalej. W Londynie lądujemy około 15:30. Mirek z Wiesią już na nas czekają. Jedziemy do domu. Zjadłem i odpocząłem nieco, ciemno za oknami. Wieczorem mały wyskok pod Big Bena i Parlament. Teraz w świetle świateł wyglądają o wiele lepiej niż w ciągu dnia. Zawsze ile razy tutaj stoję odnoszę takie wrażenie! Przy okazji dobył nowy most na Tamizie, którego wcześniej nie było. Opodal wielkiej, milenijnej karuzeli. Nowoczesna konstrukcja i pięknie oświetlony. Naprawdę robi wrażenie i można nim dojść na dworzec kolejowy Waterloo.
26 stycznia - niedziela - Hampton Court
Wstaję rano i spoglądam za okno. Piękna słoneczna pogoda, w dodatku ciepło. Po krótkiej naradzie zapada decyzja: Hampton Court. Po prawie godzinie jazdy z przesiadką na pociąg, docieramy do jednego z największych pałacy królewskich w Hampton. Miejsce warte jest swojej sławy.
Ogromny pałac z przestronnymi wnętrzami i trzy dziedzińce. Początkowo obeszliśmy komnaty, następnie dziedzińce wewnętrzne i na koniec potężna kuchnia, która naprawdę robiła wrażenie. Głównie dlatego, że wszystko pozostawiano tak, jak miało miejsce w przeszłości. Realizm niesamowity. Po wyjściu z zamku - ogrody. Mam wrażenie, że zima nic nie zmieniła w wyglądzie ogrodów. Zielone z pięknie zachowanymi alejkami. Wszędzie dookoła żywopłoty i równo przycięta trawa. Pachnie wiosną. Na koniec zostawialiśmy sobie labirynt. Początkowo myślałem, że to zabawka dla dzieci, ale po kilkudziesięciu minutach błądzenia i szukania drogi nieco zmieniłem zdanie! W końcu udało się dotrzeć do wyjścia. Na koniec jeszcze mogliśmy zobaczyć pałac w promieniach zachodzącego słońca. Widok doprawdy niezapomniany.
27 stycznia - poniedziałek - Cambridge
Coś niesamowitego - nadal piękna pogoda, chociaż dzisiaj może nieco wieje, ale to detal. Nie tracąc czasu jedziemy na Victorię i wskakujemy w autobus do Cambridge ! Wszyscy jedziemy tam pierwszy raz. Ciekawy jestem, jak będzie wyglądało miasto. Godzinę zajmuje nam samo przedarcie się przez centrum Londynu. Dalej już tylko autostrada. Nie bez przesady linia, którą jedziemy nazywa się National Express. Kierowca ciśnie ile fabryka dała! Po prawie dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Nowa część miasteczka niewiele odbiega od typowego angielskiego miasta. Za to w części z collegami, czas się zatrzymał gdzieś w późnym średniowieczu! Cały kompleks uniwersytecki, kościoły, katedry, parki w typowym angielskim stylu. Człowiek przemierza kolejne dziedzińce i mam wrażenie, że nigdy się one nie skończą. Wszędzie mosty, rzeki płynące między budynkami. Cały czas jeszcze mieszka tutaj klimat dawnych, niezapomnianych lat. Dotychczas miałem wrażenie, że to Oxford był tym najładniejszym z najsłynniejszych. Teraz jestem zmuszony do zmiany zadnia. Bez wątpienia palma pierwszeństwa należy do Cambridge !!! Naprawdę polecam.
28 stycznia - wtorek
Dzisiejszy dzień przeznaczam na spacer po Londynie. Pogoda dopisuje. Na dobry początek poszliśmy pod Big Bena i budynek parlamentu, następnie Pałac Buckingham, Leicester Square, Piccadilly Circus. Na koniec czekała nas mała niespodzianka. Mirek załatwił nam wstęp do Spencer House.Tak w ogóle to nie jest on i nie był domem Diany, tylko domem rodziny Spencer. Jakkolwiek nikt z nich tam nie mieszka od 1926 roku. Od 5 lat wynajmuje go Lord Rothschild i do niego oraz jego spadkobierców Sp.H. będzie należał przez następne 95 lat. Pogadał z jakimś menadżerem i gościu się zgodził, ale tylko na kilkanaście minut. Wystarczyło! Pałac nie mieszkanie. Ciężko ten budynek porównywać do kategorii mieszkalnych i zrobił na mnie wrażenie. W dodatku posiedziałem sobie chwilę na fotelu księżnej, w bibliotece. Delikatny urok arystokracji!!!
29 stycznia - środa - Muzeum Historii Naturalnej
Dzisiejszy dzień przeznaczyłem na Muzeum Historii Naturalnej. Wcześniej widziałem zdjęcie ogromnego szkieletu dinozaura, stojącego w głównym holu. Sam budynek z zewnątrz robił już wrażenie i niejedno można powiedzieć o jego historii, a co dopiero o tym, co jest w środku! Aby zobaczyć, co tam było potrzebowałem praktycznie całego dnia. Przed budynkiem znajduje się wystawa - ziemia z powietrza, czyli najlepsze fotki wykonane z lotu ptaka, w dużych formatach. Wszystkie kontynenty i wybrano najpiękniejsze miejsca na kuli ziemskiej. Od najbardziej znanych, po najbardziej egzotyczne. Samo muzeum mieści się w kilku ogromnych kondygnacjach, zawierających historię ziemi. Są działy dotycznące dinozaurów (oczywiście ruszających się), życia pod wodą, mikroorganizmów, minerałów, jaskiń, kosmosu itp. Przeszedłem, nawet sam nie wiem ile kilometrów i do domu wróciłem totalnie wymęczony.
30 stycznia - czwartek - Muzeum Techniki
Dzisiaj ciąg dalszy biegania po muzeach. Tym razem Muzeum Techniki. Anglicy stosują dosyć dziwny system. Albo kroją za wstęp niemiłosierne sumy, albo wpuszczają zupełnie za darmo, przez pewien okres czasu. Ponieważ jest zima, więc to muzeum było otwarte dla wszystkich, którzy chcieli do niego zawitać. Już na samym początku zaskakuje mnie koło od samolotu. Część dalsza nie ustępuje pod żadnym względem. Silnik okrętowy przecięty na pół, pierwsza lokomotywa, maszyny parowe, część latarni morskiej, wszystkie elementy rakiety kosmicznej, lądownik księżycowy i cała masa tym podobnych nowinek technologicznych naszych czasów. Zupełnie innym rozdziałem była wystawa Jamesa Bonda. Wszystkie rekwizyty jakich użyto do nagrań filmów, łącznie z legitymacjami, zegarkami, pojazdami i samochodami. Obok leciały fragmenty filmów, w których użyto tych zabawek. Kilka pięter, łącznie ze specjalnie zrekonstruowanym pokojem szefa wydziału MI6. Każdy kto wchodził otrzymywał specjalną kartę identyfikacyjną, za pomocą której mógł odczytywać sekwencje filmów o określonej tematyce. Na koniec, i tego nie zdążyłem dokładnie zobaczyć, dział fizyki na środku przecięty na pół reaktor atomowy! Wieczorem postanowiliśmy zawitać do IMAX-a na filmik trójwymiarowy. Odczucie trudne do opisania, człowiek ma wrażenie, iż sam jest głównym bohaterem. Przez pierwszych 10 minut mózg ma kłopot z klasyfikacją rzeczywistości. Super! Naprawdę robi wrażenie!
31 stycznia - piątek - Kew Gardens
Kew-Gardens, czyli Królewskie Ogrody Botaniczne. Kawałek drogi z centrum Londynu, ale oczywiście wsiadamy w pociąg i jedziemy. Ładna, cicha i spokojna dzielnica. Chyba właśnie ta podoba mi się najbardziej, można odpocząć od ciągłego zgiełku wielkiego miasta. Jedyna wada to bliskość lotniska Heathrow, samoloty przelatują co minutę. Po pewnym czasie jednak się przyzwyczajam.
Powierzchnia ogrodów to ponad 130 hektarów! Znajdują się tam 2 palmiarnie o charakterystycznym owalnym kształcie. Ponieważ w nocy spadł śnieg, co jest tutaj nielada wydarzeniem, szybko chowamy się do pierwszej z nich. Od razu uderza zmiana temperatury, nieznośnie ciepło i wilgotnie. Ale biorąc pod uwagę, że znajduje się tutaj większość ciepłolubnych roślin świata, jest to zupełnie zrozumiałe. Mało tego, pod powierzchnią stworzono niewielkie akwarium z rybami raf koralowych. Niektóre wprost bajkowe. Śnieg na zewnątrz zakrywa trawę, ale i tak uważam, że miejsce jest nieprzeciętnego uroku. Pobyt w ogrodzie zajął mi praktycznie cały dzień. Do domu wracamy wieczorem.
1 lutego - sobota - British Muzeum
Dzisiaj kolejna rundka po mieście. Rano podskoczyliśmy na giełdę komputerową. Wszelkiego sprzętu trzeba przyznać jest pod dostatkiem, dużo nowości z górnej półki, i praktycznie ceny identyczne jak u nas. Tylko zarobki bez porównania. Kojne miejsce to British Muzeum. Zmieniło się tutaj nieco od mojego ostatniego pobytu. Dobudowano całą bibliotekę na środku placu i całość przykryto szklaną kopułą. Kompozycja dopasowana idealnie. Tym razem nie biegałem już po całym muzeum, ale ograniczyłem się do mojej ulubionej części czyli Egiptu. Zbiory klasyczne, chociaż wszystko zostało na swoim dawnym miejscu !
2 lutego - niedziela - mecz na Upton Park
Dzisiaj w Londynie sportowa niedziela - przyjechał Liverpool - czyli mecz piłkarski. Planowaliśmy wcześniej, że jeżeli tylko będzie możliwość, dostaniemy się na stadion. Po 12-ej jedziemy metrem na Upton Park. Jest jeszcze dużo czasu do rozpoczęcia meczu, ale tłumy już ciągną ulicami. Nie mam bladego pojęcia, gdzie jest stadion, ale stara zasada mówi - idź za wszystkimi. Docieramy na miejsce. Ogromny stadion wciśnięty między budynkami. Jak się szybko okazuje o biletach możemy zapomnieć, w kasie nie ma żadnych. Co jest - wszyscy chcą oglądać pierwszy raz Dudka w bramce! Poczekamy jak się zacznie, może ktoś odda bilety do kasy. Nic z tego, udaje nam się wytargać czapeczki West Hamu, kupuję sobie hamburgera i idziemy oglądać mecz do pubu. Wszystkie posiadają duże ekrany, gdzie mecze lecą na żywo i naprawdę jest klimat! Może być - jestem 80 funtów do przodu. Po 10 minutach jest 2:0 dla Liverpoolu, cieszymy się, ale siedzimy cicho, żeby nie dostać po głowie. Londyńczykom wyraźnie w tym meczu nie idzie i dostają 3:0. Na 10 minut przed końcem tłumy walą ulicami do domów. Kolejka przed metrem sięga chyba kilometra, ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu szybko się posuwa do przodu. Wszystkiego pilnuje konna policja i wciągu kilku minut siedzimy w jadącym metrze. Wieczorem jadę jeszcze na Trafalgar Square i Covent Garden. Tutaj wszystko zostało po staremu, ale w blasku świateł wyglądają nieprzeciętnie.
3 lutego - poniedziałek - Szkocja - Edynburg
Pobudka o 5 rano. Jest jeszcze środek nocy, ale dzisiaj lecimy do Edynburga, więc Szkocja! Aby dostać się na Stansted trzeba przejechać kawał drogi, rano zabiera nas Łukasz i podrzuca pod samo wejście na lotnisku. Jestem nieco zdziwiony, bo ludzi jak na rynku w dzień targowy! Szybko odbieramy swoje bilety i na tablicy wyświetlono już nasz lot: GO517. W końcu przechodzimy przez odprawę, następnie bramka i do rękawa. Samolot ma odlecieć o 8:15. Na dworze jest już jasno i pięknie świeci słońce. No i się zaczęło. Najpierw opóźnienie pół godziny, później godzinę i w końcu nikt nie wie, kiedy odleci ten samolot. W Szkocji podobno szaleje śnieżyca i nie mógł wystartować do Londynu! Godziny dłużą się niesamowicie i mam wrażenie, że trwa to wieczność. W końcu o 13:30 odlatujemy! Oczywiście najlepszym momentem jest start, a później już tylko słońce ponad chmurami. Bajkowo wygląda świat z okien samolotu. Po godzince jesteśmy na miejscu. Od razu uderza różnica temperatur z +12 na -2! Ponieważ czasu mamy nie wiele, więc od razu taksówka i na zamek. Stara szkocka warownia, położona na wzgórzu, ale robi wrażenie szczególnie kaplica królewska. Armaty stojące na dziedzińcu też niczego sobie. W dodatku zachodzące słońce z widokiem na zatokę i góry.
Gdy doszliśmy do wniosku, że zamek mamy zaliczony, przebiegamy przez miasto, coś tam zjedliśmy w biegu i praktycznie koniec - czas wracać do domu. W drodze powrotnej obyło się już bez problemów. Na lotnisko i o 21 z minutami wylądowaliśmy w Londynie. Znowu mamy problem, nie ma środka transportu o tej godzinie. Musimy załatwić taksówkę do domu. Oczywiście kierowca nie mógł nas znaleźć. Ale w końcu udało się. Jesteśmy w chacie. Wyprawa do Szkocji była całkowicie niezapomniana!
4 lutego - wtorek - Greenwich
Dzisiaj plan dnia rozkłada się nieco inaczej, więc od rana wsiadam w pociąg do Doklandów i jadę od Greenwich. Tym razem obserwatorium astronomiczne jest otwarte, ale widok na najnowocześniejszą dzielnicę Londynu zmienił się i to bardzo, oczywiście na lepsze. Nie ma porównania z tym sprzed trzech lat. Pogoda tylko dzisiaj nie najlepsza, zaczyna sypać śnieg. Schowałem się do środka, aby zobaczyć kolekcję zegarów i strefy czasowe świata. Dostałem sms-a od Mirka, że wychodzimy szybciej niż początkowo planowaliśmy. Mam więc mniej czasu! Po obserwatorium idę do muzeum morskiego, dzisiaj wstęp za friko. Zbiory naprawdę niezłej klasy i właściwie czas wracać do domu. Po drodze do metra odwiedziłem jeszcze Cutty Sark i znalazłem kilka nowych, sympatycznych sklepików. Oczywiście nie omieszkałem odwiedzić mojego ulubionego sklepu morskiego na rogu, z pamiątkami. Ma totalnie niesamowity klimacik. Dzisiaj idziemy z Mirkiem organizować cocktail party do lorda Chancellora w brytyjskim parlamencie. Pierwszy raz uda mi się wejść do środka parlamentu! Przed samym wejściem dostaję małego stresu, jak to wszystko będzie wyglądało i czy dam radę. Ponieważ było tam około 40 lordów, poszło nam w miarę szybko i bez większych problemów. O 21-ej było po wszystkim. Może była to moja jedyna okazja w życiu, aby pokręcić się po komnatach parlamentu!
5 lutego - środa - Tower of London
Ostatni dzień mojego pobytu w Londynie! Od samego rana bezczelnie kłuje w oczy nieskazitelny błękit nieba. Słońce daje na maxa, więc biegnę do sklepu kupić jeszcze jeden film do aparatu i jadę na London Bridge i przy okazji Tower. Widoki piękne i bardzo ciepło.
Kupuję bilet do tower i zaczynam zwiedzanie największej, miejskiej twierdzy Londynu. Bez wątpienia zamek ma swój klimat, na dziedzińcach ludzi pod dostatkiem. W skarbcu Tower przechowywane są królewskie klejnoty koronacyjne. Pod odpowiednią strażą pozwala się ludziom, aby obejrzeli te cudeńka sztuki jubilerskiej. Zwiedzenie całego zamku zajmuje nam dobre kilka godzin.
Gdy wychodzimy jest już praktycznie późne popołudnie, ale starczyło jeszcze czasu, aby pojechać pod katedrę św. Piotra i Pawła, która wyglądała rewelacyjnie w promieniach zachodzącego słońca. Nie miałem jeszcze ochoty wracać do domu, pójdę jeszcze trochę pospacerować Idąc wzdłuż rzeki znalazłem most Millenium. W pobliżu miejsca, gdzie spędziłem sylwestra 2000 roku. Stojąc na nim obejrzałem ostatni zachód słońca nad Tamizą.
Wieczorem jeszcze jedna atrakcja. Otrzymaliśmy listowne zaproszenia na tzw."ceremonię kluczy" do Tower of London. Jest to stary londyński, ponad 700 letni zwyczaj, uroczystego zamykania bram twierdzy! O wyznaczonej godzinie, czyli 21:45, czekamy przy bramie, na wejście. Razem 15 osób. Przyszedł po nas pewien bardzo sympatyczny Anglik i w kilku słowach opowiedział o samej ceremonii, jej historii i co się będzie działo. Trwało prawie godzinę, łącznie z przemarszem wojsk, bez wątpienia było warto!