12.10 - 14.10.2002 Karkonosze - Karpacz




12 października - sobota - Samotnia - Lucna Bouda

W końcu doczekałem się jest piątek wieczór. Wsiadam w elektryka i jadę na dworzec PKP do Gdyni. Pociąg podstawili na peron pół godziny przed odjazdem. Ludzi mało, spokojnie zajmuję sobie przedział. Jest już ciemno i zaczyna trochę wiać od strony morza. 21:59, więc ruszamy kolejny raz w Karkonosze! Za Gdańskiem położyłem się spać, jest cicho i ciepło. Pociąg do Jeleniej Góry wtoczył się o 7:50. Wysiadamy i od razu łapiemy autobus do Karpacza. Pogoda niezbyt zachwycająca, widoku na góry żadnego. Wszędzie ciężkie ołowiane chmury. W końcu jesteśmy ! Wysiadamy koło kościoła i idziemy do naszego domu. Kawałek drogi, ale od tego są skróty, aby sobie pomagać. Na pierwszy dzień wyznaczyliśmy sobie szlak średniej długości. Ruszamy w górę Karpacza do Świątyni Wang. Miasto właściwie puste, za to koło świątyni widać nieco turystów. Kolejny nasz przystanek to Domek Myśliwski. Mgła gęstnieje coraz bardziej i pojawił się śnieg. W domku nie ma za wielu osób, za to jest bardzo ciepło i przytulnie. Możemy coś zjeść i chwilę odpocząć przed dalszą wędrówką. Kolejny nasz cel to - Samotnia. Ten piękny zakątek Karkonoszy tym razem jest szary i pozbawiony swojego niepowtarzalnego uroku. Za to ludzi w środku cała masa, że nie mamy nawet gdzie usiąść! Nie ma co tutaj dłużnej siedzieć, idziemy do Strzechy Akademickiej. Piętnastominutowy spacerek mija i jesteśmy w największym karkonoskim schronisku. Tutaj zjemy obiad czyli jedyną dostępną zupę - pomidorową. Kupiliśmy ostatnie talerze, bo właśnie się skończyła. Jak wszystko w schroniskach smakuje bajecznie. Za oknem mgła gęstnieje i robi się coraz zimniej, w dodatku zacina zamarzający deszcz. Warunki bardzo ciężkie. Ruszamy na główny grzbiet. Gdy wyszliśmy zza wzgórza wiatr i deszcz uderzyły z całą siłą. Dochodzimy do rozwidlenia szlaków i skręcamy w prawo, w stronę Czech. Po kilkunastu minutach docieramy do granicy. Zupełne pustki. Przejścia nikt nie pilnuje, nie ma tutaj żywej duszy. Po 10 minutach dochodzimy do ogromnego, czeskiego schroniska Lucnej Boudy. W czasie wojny przebudowane na potrzeby Wermachtu, aby szkolić niemieckich żolnierzy do walki na terenach górskich. Dzisiaj mało przytulne jak na schronisko górskie. W restauracji siedzą Czesi i popijają piwo. Trochę tutaj śmierdzi! Śnieg zaczyna zdrowo zacinać, temperatura spadła do -6 stopni. Musimy uciekać na dół. Tym samym szlakiem, tym razem bez zatrzymywania się w schroniskach, niemal biegiem w 1,5 godziny znajdujemy się przy Świątyni Wang. Jesteśmy z powrotem w Karpaczu. Teraz spokojnie możemy odebrać zakupy, które zrobiliśmy rano w sklepie. Zdrowo zmęczeni wracamy do naszej chatki, spokojnie spacerkiem przez Karpacz.

13 października - niedziela - Śnieżka - Sowia Przełęcz


Wstaję rano i wyglądam przez okno. Wszędzie dookoła biało! Ładną mamy zimę tej jesieni !? Na dzisiaj zaplanowaliśmy sobie wejście na Śnieżkę. Facet, który podwozi nas busem na szlak twierdzi, że ile lat żyje w Karpaczu, nigdy jeszcze 13 października nie było śniegu w mieście. Obok dolnej stacji wyciągu na Kopę wchodzimy na czarny szlak. Początkowo mozolnie podchodzimy pod górę, z biegiem czasu mgła gęstnieje, leży coraz więcej białego puchu a nam robi się coraz cieplej. Szlak idzie uparcie w górę. W pewnym momencie zaczynam powątpiewać czy on się kiedyś skończy! Idę nim już kolejny raz, ale nigdy nie wydawał mi się taki męczący, co jest zaletą bez przerwy padającego śniegu. Coraz trudniej się idzie, widoków żadnych i jest to dosyć nużące. W końcu docieramy do górnej stacji wyciągu. Tutaj chwilka na ogrzanie się i na dłuższy odpoczynek ruszamy do Domu Śląskiego, czyli Schroniska pod Śnieżką. Żółty kształt budynku dostrzegamy już z daleka. W środku nie ma za wielu turystów i dla rozgrzewki powalam sobie na piwo z sokiem przed atakiem na szczyt. Gdy nabieramy sił, ruszamy do góry. Ponad pół godziny podchodzimy ostatni fragment po zasypanym śniegiem szlaku i oblodzonych łańcuchach. Wymaga to nieco kondycji. Na szczycie ukazuje się naszym oczom "ufo" czyli charakterystyczny kształt Schroniska na Śnieżce. Do koła wszędzie biało i zaczyna wiać. Wchodzimy do środka na łyk gorącej herbaty z mojego termosu. Miejsca dużo, więc klimat sprzyja rozleniwieniu się, ale niestety trzeba wiać na dół. Doszliśmy do wniosku, że aby nie powtarzać szlaku zejdziemy Czarnym Grzebieniem na Sowią Przełęcz i dalej Sowią Doliną w dół prosto do domu. Ruszamy. Zaraz pod Śnieżką spotykam kobietę, Niemkę z dziećmi, która chciała zjechać wyciągiem na czeską stronę. Zawiodła się bardzo, bo u "pepików" wszystko pozamykane i nic nie jeździ, doszła wiec do wniosku, że pójdą do Lucnej Boudy. Ruszamy w swoją stronę. Przechodzimy przez całe pola kosodrzewiny pokryte lodem, zasypane śniegiem, smagane wiatrem. Niektóre z nich tworzą przez to bajeczne kształty i formy nie spotykane w innych górach. Po ponad godzinie zejścia w dół docieramy do małego czeskiego schroniska Chaty Jelenki. I tutaj spotyka mnie wielkie rozczarowanie. Pomimo zimna i padającego śniegu wychodzi jakaś Czeszka i twierdzi, że schronisko jest nieczynne. Podczas gdy przez okno wyraźnie widać w nim "pepików" siedzących przy stołach, pociągających sobie w najlepsze piwco z kufli. Bez cienia przesady jest to zwykła CHAMÓWA, aby nie wpuścić turystów wracających z gór, ale to tylko może zdarzyć się w tym dziwnym kraju. W cywilizowanych państwach, przestrzegających międzynarodowych konwencji coś takiego jest nie do przyjęcia! Nic tu po nas, ruszamy już zdrowo zmęczeni białą pustynią do domu. Początkowo ostro w dół, później już nieco łagodniej docieramy do Karpacza. O 17:30 wchodzimy do pokoju, w telewizji leci "Wiedźmin". Wieczorem poszliśmy sobie jeszcze na pizzę. Może nie była za super, ale dzisiaj wszystko nam smakuje!

14 października - poniedziałek - Pielgrzymy

Ustani dzień wypadu, zawsze najbardziej go nie lubię, bo na horyzoncie widać powrót do domu, ale pobiegnę sobie jeszcze na Pielgrzymy szczególnie, że pogoda zaczyna dopisywać i nieco odsłoniły się góry. Poszliśmy do małego baru, aby chwilę posiedzieć i pogadać. Wskakuję w autobus i jadę do Karpacza Górnego. W ciągu pół godziny docieram do rozwidlenia szlaków. Idzie się bardzo ciężko, dużo błota i roztopów, wiatr wieje dosyć mocno. Po kolejnych 15 minutach stoję obok Pielgrzymów. Majestatyczne kamienie samotnie stojące na grzbiecie robią, jak zawsze niesamowite wrażenie. Robi się zimno, więc muszę uciekać. Na przystanek docieram w ciągu 45 minut, autobus jeszcze stoi. Jadę nim na dół. Pech chciał, że na tylnym siedzeniu zostawiałem rękawiczki. Ale cóż!? Trzeba ponosić ofiary! Pakuję plecak i w drogę. Po przyjeździe do Jeleniej mam jeszcze chwilę wolnego, idę na Stare Miasto. Pociąg do Gdyni odjechał o 20:00. Prawie pusty, zadekowałem się w przedziale i poszedłem spać. O 6:48 wylądowałem na peronie w Gdyni. 


Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt