8.08 - 19.08.2002 Tatry - Zakopane
8 sierpnia - czwartek
Gdy już kilka dni nieprzerwanie za oknem świeciło słońce doszedłem do wniosku, że nadszedł czas na kolejną wyprawę w Tatry !!! Pomimo tego, że w telewizji nie zapowiadali najlepszej pogody doszedłem do nieodwołalnego wniosku, że jadę. Ponieważ nie miałem żadnych chętnych wyruszyłem sam, co miało się okazać bardzo trafnym wyborem, bo bardzo szybko znalazłem sobie towarzystwo. Jak co roku wyruszyłem z Gdyni pociągiem do Bielska Białej. Tłumów tym razem nie było, więc bez problemów znalazłem miejsce w wagonie i poszedłem spać.
9 sierpnia - piątek
O szóstej z minutami byłem w Katowicach, słońce lekko przedzierało się przez chmury i miałem jeszcze nadzieję na ładną pogodę. Pociąg do Zakopanego podjechał o 6:55 i ruszyłem w dalszą drogę. Za Nowym Targiem nie miałem już żadnych wątpliwości, że dzisiaj pogoda będzie obleśna. Deszcz lał wielkimi strugami i nie zanosiło się, aby chociaż na chwilę miał przestać. O 11:50 lądowałem na dworcu w Zakopanem. Chciałem wynająć pokój, ale niestety okazało się, że jednej osobie nikt pokoju nie wynajmie. Tacy cwani zrobili się nasi górale ! Nie pozostało mi w tej sytuacji nic innego, jak uderzyć do Maryśki pod tą okropną górę. Deszcz lał, cały mokry i zdrowo zmęczony dotarłem na miejsce. Nie bez przesady mogę stwierdzić, że miałem wszystkiego dosyć. W dodatku tutaj też nie było żadnego wolnego miejsca !!! Zamieszkałem w małym domku wyżej, w pokoju z sympatycznym kolesiem Maćkiem, który rzucił się na karkołomny szlak. W ciągu jednego dnia z Morskiego Oka przez "piątkę", Krzyżne, Zawrat, Świnicę na Kasprowy !!! Resztę dnia przesiedziałem w domu zadowolony, że złapałem jakiś nocleg. Poza tym pogoda uniemożliwiła praktycznie wszystkie eskapady tego dnia.
10 sierpnia - sobota - Kościeliska
Pogoda stosunkowo ładna chociaż nie powiem, aby była super. Zdecydowałem się dzisiaj na Kościeliską. Spacerek dnem doliny na rozgrzewkę. Ponieważ znajomi mieszkający w domku poniżej także jechali w tym kierunku, podrzucili nas samochodem do Kir. Pojechałem z Maćkiem i założyliśmy sobie standardowy szlak. Jaskinie, schronisko na Hali Ornaczańskiej i Smreczyński Staw. Już na wysokości wylotu z Jaskini Mylnej zaczął padać deszcz, na Polanie Pisanej padał całkiem zdrowo. Przeczekaliśmy go pod krzakami przy kamiennych mostkach. Na pierwsze uderzenie poszła Jaskinia Raptawicka. Wchodząc do góry dosyć stromym podejściem znowu zaczęło padać. Czym prędzej po łańcuchach dostaliśmy się przez komin do środka. Od razu zmiana temperatury. Przyjemny chłodek. Obeszliśmy wszystkie kąty i po małym odpoczynku z powrotem do rozwidlenia szlaków i do Jaskini Mylnej. Tym razem nie było mowy o jej przejściu. Już na wysokości okien Pawlikowskiego było bardzo dużo błota. Udało się dobrnąć do Wielkiej Sali i z powrotem. Przy schronisku na Hali Ornaczańskiej spotkaliśmy naszych znajomych, coś przekąsiliśmy i podskoczyliśmy na Smreczyński. Pomimo nie najlepszej pogody ludzi było bardzo dużo. Przy ładnej już pogodzie przeszliśmy Wąwóz Kraków, Smoczą Jamę i wróciliśmy do Zakopanego.
11 sierpnia - niedziela - Giewont
Od rana brzydka, pochmurna pogoda, stalowe chmury wiszą nad górami. Dzisiaj atakuję Giewont. Busem do Kuźnic i dalej szerokim szlakiem na Kalatówki. Po drodze zawitaliśmy do pustelni brata Alberta. Po dotarciu do schroniska pięć minut przerwy na łyk gorącej herbaty i na Halę Kondratową. Po wyjściu ponad granicę lasu otworzyły się już widoczki. W schronisku na Kondratowej chwila na złapanie drugiego oddechu i w górę. Przed nami najgorszy chyba odcinek zwany bardzo celnie "piekiełkiem". Nazwa adekwatna do terenu. Nieco zmęczeni i zdyszani dochodzimy do Przełęczy Kondrackiej. Stąd na szczyt to już tylko rzut beretem, ale widać, że u góry zator. Zaczęło bardzo mocno wiać i pogoda też się psuje, nad Czerwonymi Wierchami kłębią się chmury. W końcu jesteśmy - stoimy na szczycie. Uczucie jak zawsze super, wieje i to dosyć mocno. W takim momencie człowiek potrzebuje chwilę dla siebie , aby nacieszyć się przestrzenią i widokiem. Teraz dopiero widać jacy jesteśmy mali w porównaniu do potęgi przyrody. Schodzimy na dół, bo wiatr przybiera na sile. Zejście już całkiem spokojne, tą samą drogą wracamy do Zakopanego i to zdrowo wymęczeni.
Od rana brzydka, pochmurna pogoda, stalowe chmury wiszą nad górami. Dzisiaj atakuję Giewont. Busem do Kuźnic i dalej szerokim szlakiem na Kalatówki. Po drodze zawitaliśmy do pustelni brata Alberta. Po dotarciu do schroniska pięć minut przerwy na łyk gorącej herbaty i na Halę Kondratową. Po wyjściu ponad granicę lasu otworzyły się już widoczki. W schronisku na Kondratowej chwila na złapanie drugiego oddechu i w górę. Przed nami najgorszy chyba odcinek zwany bardzo celnie "piekiełkiem". Nazwa adekwatna do terenu. Nieco zmęczeni i zdyszani dochodzimy do Przełęczy Kondrackiej. Stąd na szczyt to już tylko rzut beretem, ale widać, że u góry zator. Zaczęło bardzo mocno wiać i pogoda też się psuje, nad Czerwonymi Wierchami kłębią się chmury. W końcu jesteśmy - stoimy na szczycie. Uczucie jak zawsze super, wieje i to dosyć mocno. W takim momencie człowiek potrzebuje chwilę dla siebie , aby nacieszyć się przestrzenią i widokiem. Teraz dopiero widać jacy jesteśmy mali w porównaniu do potęgi przyrody. Schodzimy na dół, bo wiatr przybiera na sile. Zejście już całkiem spokojne, tą samą drogą wracamy do Zakopanego i to zdrowo wymęczeni.
12 sierpnia - poniedziałek - Kasprowy
Pogoda obleśna ! Postanowiliśmy zaryzykować podejście na Kasprowy. Oprócz złej pogody Renata ma obtarte pięty, co właściwie uniemożliwia wejście wyżej. Nie pada, więc ruszamy. Busem do Kuźnic i dalej przez Halę Jaworzynki w stronę "Murowańca". Przy pierwszych ławkach zaczął kropić deszczyk. W lesie nieco ustało, ale na przełęczy lało totalnie. Właściwie biegiem udajemy się do schroniska. Ludzi było tyle, że mieliśmy kłopoty, aby wejść do środka! W środku ludzi taki nawał, że o znalezieniu miejsca, aby odpocząć przez sekundę, nie ma co marzyć. Czekamy, aż przestanie lać. Mija godzina, później druga i żadnej zmiany. Jedynym rozsądnym wyjściem w tej sytuacji, to powrót do Kuźnic. W strugach deszczu wracamy z powrotem. Na hali przysiedliśmy jeszcze na chwilę w szałasch, aby nieco wyschnąć i odpocząć pomimo, że do wyjścia już bardzo blisko. Całkiem przyjemnie, gdy można chwilę porozmawiać i nic nie kapie na głowę ! Przeszliśmy jeszcze przez miasto i wróciliśmy do domu.
Pogoda obleśna ! Postanowiliśmy zaryzykować podejście na Kasprowy. Oprócz złej pogody Renata ma obtarte pięty, co właściwie uniemożliwia wejście wyżej. Nie pada, więc ruszamy. Busem do Kuźnic i dalej przez Halę Jaworzynki w stronę "Murowańca". Przy pierwszych ławkach zaczął kropić deszczyk. W lesie nieco ustało, ale na przełęczy lało totalnie. Właściwie biegiem udajemy się do schroniska. Ludzi było tyle, że mieliśmy kłopoty, aby wejść do środka! W środku ludzi taki nawał, że o znalezieniu miejsca, aby odpocząć przez sekundę, nie ma co marzyć. Czekamy, aż przestanie lać. Mija godzina, później druga i żadnej zmiany. Jedynym rozsądnym wyjściem w tej sytuacji, to powrót do Kuźnic. W strugach deszczu wracamy z powrotem. Na hali przysiedliśmy jeszcze na chwilę w szałasch, aby nieco wyschnąć i odpocząć pomimo, że do wyjścia już bardzo blisko. Całkiem przyjemnie, gdy można chwilę porozmawiać i nic nie kapie na głowę ! Przeszliśmy jeszcze przez miasto i wróciliśmy do domu.
13 sierpnia - wtorek - Sarnia Skała
Pogoda nadal nie ma zamiaru się poprawić! Ponieważ Gośka dzisiaj zaczęła uskarżać się na ból w kolanie doszliśmy do wniosku, że pomimo niesprzyjającej aury pójdziemy na Sarnią Skałę przez Dolinę Strążyską. Już w Zakopanem zaczęło padać, ale jakoś przeszliśmy. Na Czerwonej Przełęczy postanowiliśmy, że dziewczyny schodzą na dół natomiast ja z Adamem wchodzimy do góry i za chwilę dogonimy je na zejściu do Doliny Białego. Widoku na Giewont ani krzty. Same chmury. Dosyć śliskim, ale stosunkowo łagodnym szlakiem wszyscy zeszliśmy do dolinki, a następnie wzdłuż przebudowanej skoczni do Zakopanego, przy obficie kapiącym deszczu.
Pogoda nadal nie ma zamiaru się poprawić! Ponieważ Gośka dzisiaj zaczęła uskarżać się na ból w kolanie doszliśmy do wniosku, że pomimo niesprzyjającej aury pójdziemy na Sarnią Skałę przez Dolinę Strążyską. Już w Zakopanem zaczęło padać, ale jakoś przeszliśmy. Na Czerwonej Przełęczy postanowiliśmy, że dziewczyny schodzą na dół natomiast ja z Adamem wchodzimy do góry i za chwilę dogonimy je na zejściu do Doliny Białego. Widoku na Giewont ani krzty. Same chmury. Dosyć śliskim, ale stosunkowo łagodnym szlakiem wszyscy zeszliśmy do dolinki, a następnie wzdłuż przebudowanej skoczni do Zakopanego, przy obficie kapiącym deszczu.
14 sierpnia - środa - Zamek w Niedzicy
Beznadziejnej pogody ciąg dalszy, leje nieprzerwanie. Maryśka pożyczyła nam swojego malucha i całą brygadą uderzamy na zamek do Niedzicy ! Tak się złożyło, że tylko ja mam przy sobie prawo jazdy. Bez mapy i jakiejkolwiek orientacji w terenie wyjechaliśmy. Deszcz leje. W Nowym Targu skręciliśmy w stronę Pienin i po godzince jazdy byliśmy u stóp zamku. Pomimo, że jestem tutaj już któryś raz z rzędu nadal uważam, że zameczek jest super. Kupiliśmy bilety i z przewodnikiem zwiedziliśmy komnaty. Później spacerek po tamie i z racji tego, że znowu zaczynało padać musimy się zwijać. Po drodze zatrzymaliśmy się przy ruinach w Czorsztynie, ale myślałem, że to coś lepszego i jestem zawiedziony tym co tutaj zastałem. Numery dopiero zaczęły się, gdy zatankowałem benzynę na stacji. "Maluch" zaczął mi gasnąć, kaszleć i dusić się. Gasł na czerwonym świetle i miałem poważne zastrzeżenia czy w jednym kawałku dojedziemy do domu. Z ogromnym trudem, ale jakoś się udało. Miałem serdecznie dosyć wszystkiego!
15 sierpnia - czwartek
Dzisiaj święto. Poszliśmy do kościoła na Krupówkach i ponieważ po raz pierwszy od kilku dni zaczęło się przejaśniać nie miałem zamiaru wracać do domu. Poszliśmy do muzeum Hasiora zobaczyć, jego słynne na cały świat, abstrakcyjne dzieła, następnie na Pęksowe Brzysko. Na koniec postanowiliśmy zawędrować jeszcze na Krzeptówki i popatrzeć na ołtarz papieski. Chwilę przesiedzieliśmy na ławkach oglądając to dzieło sztuki. W kościele załapaliśmy się jeszcze na kawałek koncertu, który naprawdę zrobił na mnie wrażenie, ale niestety czas do domu. Zatrzymaliśmy busa, który podrzucił nas do centrum.
16 sierpnia - piątek - Morskie Oko
Ostatni dzień naszego pobytu w Tatrach. Wypogodziło się i na koniec zaliczymy Morskie Oko. Tłumy nieprzebrane wyległy w góry. Na Morskie nie można było dojechać takie korki. W końcu jednak jakoś udało się. Adam od razu doszedł do wniosku, że idzie na Wrota Hałubińskiego i ruszył do przodu. My zawędrowaliśmy do Małej Roztoki, a następnie przy ładnej pogodzie poszliśmy do Morskiego Oka. Ludzi masa, mieliśmy kłopot, aby dostać kawałek kamienia, żeby odpocząć. W końcu jednak znalazło się wolne legowisko. W odwiedziny przywędrował nawet lis, raczej w poszukiwaniu jedzenia, niż dla towarzystwa. Ciesząc się widokiem gór przesiedzieliśmy tam dobrych kilka godzin. Po południu do Krakowa przyleciał Papież Jan Paweł II !!! Przy zachodzącym słońcu ruszyliśmy w drogę powrotną. Pierwszy dzień kiedy nie zmoczył nas deszcz ! Wieczorem okazało się, że Gośka może załatwić dla mnie bilet na mszę papieską na krakowskich błoniach. Nie ma na co czekać - jadę do Krakowa zobaczyć papieża!
17 sierpnia - sobota - Kraków
Rano spakowałem swoje klamoty i pobiegłem jeszcze na rynek pod Gubałówką kupić sobie lornetkę. Dostałem fajną niebieską, gumowaną i to za przyzwoitą cenę. W południe pożegnaliśmy się z Maryśką, zmówiliśmy taksówkę i pojechaliśmy na dworzec PKS-u. Autobusu do Krakowa nie było, więc pojechaliśmy prywatnym. Podjechał nowy Seat Irazor i podróż taką zabawką to naprawdę przyjemność. Bardzo szybko dojechaliśmy do Krakowa. I staniała nawet możliwość, że kierowca wyrzuci nas gdzieś na początku miasta, bo część dróg była pozamykanych z powodu wizyty papieża. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Dojechaliśmy do dworca i tam przesiedliśmy się w tramwaj na Prokocim, gdzie mieszka ciotka Gosi. Wieczorem jeszcze podjechaliśmy na Stare Miasto. Ludu ma maxa, ulice były zapchane równo. Pod Wawelem ludzie spali gdzie tylko popadło, na ławkach, na trawnikach, pod drzewami. Na dodatek uciekł nam ostatni tramwaj i musieliśmy polować na nocne autobusy. W końcu dotarliśmy do domu, bez większych przeszkód.
18 sierpnia - niedziela - Kraków - msza na Boniach
Wstajemy o piątej rano i jedziemy na błonia. Pogoda dopisuje. Tramwaj przejechał zaledwie kilka przystanków i koniec. Korek taki, że nie ma mowy, aby się przedostać. Przesiedliśmy się na autobus i jakoś dojechaliśmy do centrum. Policja kierowała już potokami ludzi idącymi na mszę. Godzinę przed mszą dotarliśmy do naszego sektora. W końcu przyjechał papież i zaczęła się uroczystość. Koło południa słońce zaczęło przypiekać. Około 2,5 mln ludzi. Karetki śmigały na sygnałach. Msza skończyła się około 13:30 i zaczęliśmy długą drogę do domu. Przez większość Krakowa przeszliśmy piechotą, wzdłuż Wisły, pod Wawelem, dopiero później udało nam się wsiąść do autobusu i wrócić do domu. Wrażenie naprawdę niesamowite i niezapomniane.
19 sierpnia - poniedziałek - Kraków
Piękny słoneczny dzień, który postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzanie miasta. Na początek Kościół Mariacki, następnie Colegium Maius, Kościoły Św. Anny oraz Piotra i Pawła. Następnie skierowaliśmy się na Kazimierz, zwiedzić na dzielnicę żydowską. Jak zawsze można było tutaj spotkać wycieczki dzieciaków żydowskich ze stanów. Po raz kolejny byłem w tamtejszej synagodze, ale tym razem poczytałem sobie ich księgi, leżące gdzieś na półkach, które przetłumaczono na polski. Po spacerze na Kazimierzu biegiem na Wawel do katedry. Turystów cała masa, przecież wczoraj był tutaj papież ! I w ten oto sposób minął nam ostatni dzień pobytu w Krakowie! Tak się złożyło, że pociągi mieliśmy około 21. Pojechaliśmy na dworzec do Płaszowa, jest to niewątpliwy znak, że wakacje dobiegają końca. Pożegnaliśmy się i niestety trzeba wracać. Rano o 7:30 wysiadłem na peronie w Gdyni.
Beznadziejnej pogody ciąg dalszy, leje nieprzerwanie. Maryśka pożyczyła nam swojego malucha i całą brygadą uderzamy na zamek do Niedzicy ! Tak się złożyło, że tylko ja mam przy sobie prawo jazdy. Bez mapy i jakiejkolwiek orientacji w terenie wyjechaliśmy. Deszcz leje. W Nowym Targu skręciliśmy w stronę Pienin i po godzince jazdy byliśmy u stóp zamku. Pomimo, że jestem tutaj już któryś raz z rzędu nadal uważam, że zameczek jest super. Kupiliśmy bilety i z przewodnikiem zwiedziliśmy komnaty. Później spacerek po tamie i z racji tego, że znowu zaczynało padać musimy się zwijać. Po drodze zatrzymaliśmy się przy ruinach w Czorsztynie, ale myślałem, że to coś lepszego i jestem zawiedziony tym co tutaj zastałem. Numery dopiero zaczęły się, gdy zatankowałem benzynę na stacji. "Maluch" zaczął mi gasnąć, kaszleć i dusić się. Gasł na czerwonym świetle i miałem poważne zastrzeżenia czy w jednym kawałku dojedziemy do domu. Z ogromnym trudem, ale jakoś się udało. Miałem serdecznie dosyć wszystkiego!
15 sierpnia - czwartek
Dzisiaj święto. Poszliśmy do kościoła na Krupówkach i ponieważ po raz pierwszy od kilku dni zaczęło się przejaśniać nie miałem zamiaru wracać do domu. Poszliśmy do muzeum Hasiora zobaczyć, jego słynne na cały świat, abstrakcyjne dzieła, następnie na Pęksowe Brzysko. Na koniec postanowiliśmy zawędrować jeszcze na Krzeptówki i popatrzeć na ołtarz papieski. Chwilę przesiedzieliśmy na ławkach oglądając to dzieło sztuki. W kościele załapaliśmy się jeszcze na kawałek koncertu, który naprawdę zrobił na mnie wrażenie, ale niestety czas do domu. Zatrzymaliśmy busa, który podrzucił nas do centrum.
16 sierpnia - piątek - Morskie Oko
Ostatni dzień naszego pobytu w Tatrach. Wypogodziło się i na koniec zaliczymy Morskie Oko. Tłumy nieprzebrane wyległy w góry. Na Morskie nie można było dojechać takie korki. W końcu jednak jakoś udało się. Adam od razu doszedł do wniosku, że idzie na Wrota Hałubińskiego i ruszył do przodu. My zawędrowaliśmy do Małej Roztoki, a następnie przy ładnej pogodzie poszliśmy do Morskiego Oka. Ludzi masa, mieliśmy kłopot, aby dostać kawałek kamienia, żeby odpocząć. W końcu jednak znalazło się wolne legowisko. W odwiedziny przywędrował nawet lis, raczej w poszukiwaniu jedzenia, niż dla towarzystwa. Ciesząc się widokiem gór przesiedzieliśmy tam dobrych kilka godzin. Po południu do Krakowa przyleciał Papież Jan Paweł II !!! Przy zachodzącym słońcu ruszyliśmy w drogę powrotną. Pierwszy dzień kiedy nie zmoczył nas deszcz ! Wieczorem okazało się, że Gośka może załatwić dla mnie bilet na mszę papieską na krakowskich błoniach. Nie ma na co czekać - jadę do Krakowa zobaczyć papieża!
17 sierpnia - sobota - Kraków
Rano spakowałem swoje klamoty i pobiegłem jeszcze na rynek pod Gubałówką kupić sobie lornetkę. Dostałem fajną niebieską, gumowaną i to za przyzwoitą cenę. W południe pożegnaliśmy się z Maryśką, zmówiliśmy taksówkę i pojechaliśmy na dworzec PKS-u. Autobusu do Krakowa nie było, więc pojechaliśmy prywatnym. Podjechał nowy Seat Irazor i podróż taką zabawką to naprawdę przyjemność. Bardzo szybko dojechaliśmy do Krakowa. I staniała nawet możliwość, że kierowca wyrzuci nas gdzieś na początku miasta, bo część dróg była pozamykanych z powodu wizyty papieża. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Dojechaliśmy do dworca i tam przesiedliśmy się w tramwaj na Prokocim, gdzie mieszka ciotka Gosi. Wieczorem jeszcze podjechaliśmy na Stare Miasto. Ludu ma maxa, ulice były zapchane równo. Pod Wawelem ludzie spali gdzie tylko popadło, na ławkach, na trawnikach, pod drzewami. Na dodatek uciekł nam ostatni tramwaj i musieliśmy polować na nocne autobusy. W końcu dotarliśmy do domu, bez większych przeszkód.
18 sierpnia - niedziela - Kraków - msza na Boniach
Wstajemy o piątej rano i jedziemy na błonia. Pogoda dopisuje. Tramwaj przejechał zaledwie kilka przystanków i koniec. Korek taki, że nie ma mowy, aby się przedostać. Przesiedliśmy się na autobus i jakoś dojechaliśmy do centrum. Policja kierowała już potokami ludzi idącymi na mszę. Godzinę przed mszą dotarliśmy do naszego sektora. W końcu przyjechał papież i zaczęła się uroczystość. Koło południa słońce zaczęło przypiekać. Około 2,5 mln ludzi. Karetki śmigały na sygnałach. Msza skończyła się około 13:30 i zaczęliśmy długą drogę do domu. Przez większość Krakowa przeszliśmy piechotą, wzdłuż Wisły, pod Wawelem, dopiero później udało nam się wsiąść do autobusu i wrócić do domu. Wrażenie naprawdę niesamowite i niezapomniane.
19 sierpnia - poniedziałek - Kraków
Piękny słoneczny dzień, który postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzanie miasta. Na początek Kościół Mariacki, następnie Colegium Maius, Kościoły Św. Anny oraz Piotra i Pawła. Następnie skierowaliśmy się na Kazimierz, zwiedzić na dzielnicę żydowską. Jak zawsze można było tutaj spotkać wycieczki dzieciaków żydowskich ze stanów. Po raz kolejny byłem w tamtejszej synagodze, ale tym razem poczytałem sobie ich księgi, leżące gdzieś na półkach, które przetłumaczono na polski. Po spacerze na Kazimierzu biegiem na Wawel do katedry. Turystów cała masa, przecież wczoraj był tutaj papież ! I w ten oto sposób minął nam ostatni dzień pobytu w Krakowie! Tak się złożyło, że pociągi mieliśmy około 21. Pojechaliśmy na dworzec do Płaszowa, jest to niewątpliwy znak, że wakacje dobiegają końca. Pożegnaliśmy się i niestety trzeba wracać. Rano o 7:30 wysiadłem na peronie w Gdyni.