11.07 - 24.07.2002 Grecja - Riviera Olimpijska
Ruszamy rano autokarem, przed nami przeprawa do Grecji przez Słowację, Węgry, Serbię, Macedonię. Już kiedyś zrobiłem podobny dystans z małym odchyleniem trasy przez Rumunię i Bułgarię. Zobaczymy, który wariant jest lepszy. Podróż przez Polskę mija monotonnie, aby wieczorem dotrzeć na nocleg tranzytowy w Słowacji. Jedyny taki podczas tej podróży. Jakaś mała mieścina, obiekt godny pożałowania, jak wiele rzeczy w tym rubasznym kraju. Rano ruszamy dalej do Serbii, gdzie zatrzymamy się na późny obiad. Dalej całonocna jazda. Gdzieś pod Belgradem zatrzymuje nas w nocy policja - czego chcą? Zatrzymają autobus na obcych rejestracjach i chcą wody mineralnej! Dajemy im jedną z lodówki i ruszamy w stronę granicy z Macedonią. To niewielki, górzysty, ale bardzo ładny kraj. Dalej już granica z Grecją i powrót do Unii Europejskiej.
Na miejsce docieramy w godzinach południowych i jestem tak zmęczony, że niemal od razu idę się chwilę przespać. Wieczorem dopiero spoglądam na masyw Olimpu ciągnący się niemal wzdłuż całego miasteczka Scotina Beach, w której będziemy mieszkać. Hotel "Orfeusz" nieco oddalony od morza, ale to akurat spory plus, Cisza, spokój i widok na góry. Czyli tak jak lubię, zapowiada się całkiem sympatyczny wyjazd.
15 lipca - poniedziałek - ATENY
Dzisiaj czeka nas wycieczka do Aten. Wstaliśmy o 5 rano, a autobus przyjechał taki sobie, nic szczególnego, ale i tak nie mogłem w nim spać! Fotele były tak niewygodne, że głowa cały czas gdzieś mi uciekała, a wszystkie kości bolały. W końcu, przed południem, w największym upale wylądowaliśmy pod Akropolem. Na miejscu okazało się, że za przyjemność oglądania Partenonu należy się 12 Euro, inaczej nic z tego. W porównaniu do mojego przedniego pobytu 5 lat temu ceny podskoczyły i to szokująco. Od razu uderzyła mnie ściana upału i praktycznie wyschnięta roślinność w mieście, nic dziwnego jeżeli temperatura osiągnęła 55 stopni!
Sam Akropol, bez wątpienia, w dużej mierze odbudowano, zniknęła część rusztowań i ludzi jakby mniej się po nich kręciło. Po bardzo szybkim, wręcz biegiem, zwiedzeniu muzeum archeologicznego i bardzo dokładnym obejrzeniu budowli i równie dokładnym ich sfotografowaniu, zeszliśmy na Plakę. Dalej przez miasto pod Pałac Prezydencki, obejrzeć niezwykle barwną i sympatyczną zmianę warty. Upał nie do wytrzymania! Goście w czapeczkach z pomponami i butami niczym z bajki o krasnoludkach, przedefilowali po placu. Budziło to ogólne zainteresowanie turystów i nie tylko. Następnie przeszliśmy do nowej stacji metra, gdzie dla wszędobylskich turystów urządzono małą wystawę archeologiczną. Muszę przyznać, że ciekawa i bardzo fajnie wykonana. Kolejnym punktem był starożytny stadion olimpijski, ten sam po którym niegdyś sobie pobiegałem :-) Jego widok w porównaniu do tego sprzed pięciu lat wiele się nie zmienił. Zlikwidowano główną, dosyć potężną bramę wejściową, wie wiem tylko dlaczego?! Pstryknąłem nieco ujęć z widokiem na Akropol i czas, aby zwijać się do hotelu. Po drodze jeszcze, obowiązkowo przystanek w Termopilach przy pomniku Leonidasa i Spartan. Góry piękne i majestatyczne, ale morza już nie widać. Wieczorem głodni i zmęczeni wróciliśmy do hotelu. tutaj czekała dopiero główna atrakcja dnia. Bogata kolacja i kąpiel w chłodnym basenie!!! Prawdziwy Eden!
17 lipca - środa - Wyspy Skiatos
Dzisiaj czeka mnie rejs na Skiatos na Sporadach Północnych. Pierwszy mój rejs po Morzu Egejskim. Wyjechaliśmy oczywiście bardzo wcześnie rano i jakąś dziwną, szutrową drogą dojechaliśmy do jakiegoś małego, zapomnianego przez cywilizowany świat portu, gdzie czekały trzy statki. Oczywiście zapakowano na nie ludzi ile tylko weszło i chyba nie muszę dopowiadać, że samych Polaków! Statek wypłynął z portu, krajobraz dookoła bajeczny. Wzgórza i zatoki wcinające się w ląd. Bardzo szybko okazało się, że muszę poszukać sobie miejsca w kabinie, słonce tak paliło, że czym prędzej musiałem się schować. Miałem na tyle szczęścia, że dostałem miejsce w głównym przeciągu. No i co z tego, skoro wiało gorącym powietrzem. W drodze dosiadł się mój kumpel Winicjusz, który dla ochłody raczył się dużymi ilościami zimnego piwa. Nie zmienia to faktu, że to równy gość.
Około pierwszej dopłynęliśmy na wyspę Skiatos, która nawet posiada własne lotnisko i rosną na niej piękne kaktusy! Temperatura dochodziła do 60 stopni i człowiek nie miał na nic ochoty. Piekarnik na ziemi. Po chwili przerwy poszliśmy na wzgórze, skąd roztaczał się widok na całą wyspę i lądujące samoloty na miejscowym lotnisku. Duża część turystów z wielką namiętnością trzaska zdjęcia na wszystkie możliwe strony świata. Czas minął i odpłynęliśmy na drugą, bardziej relaksującą część wyprawy, czyli rajską plażę z brokatem. Początkowo wydawało mi się to nieco dziwne, ale za to okazało się prawdziwe. Mała plaża, palmy dookoła i brokat pływający w wodzie. Statki wyrzuciły pasażerów na ląd i odpłynęły.
Oprócz relaksującej kąpieli w morzu w miłym towarzystwie, pozwoliliśmy sobie także na mały łyczek "Heinekena", który przy tej temperaturze okazał się niezwykle zbawienny. Około godziny 17, zapakowaliśmy się z powrotem na pokład i tą samą drogą wróciliśmy na kontynent, oglądając po drodze bajeczny zachód słońca nad wzgórzami. Wieczorami podczas tego wyjazdu odbywaliśmy, od czasu do czasu, spacery po plaży. Cisza wokoło, szum morza, brak ludzi.Wszak to niewielka mieścina i nawet latem bywa spokojnie. Ciepła a czasami wręcz gorąca noc, pozostawiła piękne i niezapomniane wspomnienia.
18 lipca - czwartek - Meteory
Znowu zerwaliśmy się o 5 rano! Dzisiaj moje ukochane miejsce, czyli - Meteory!!! Mistyczna kraina mnichów zawieszona gdzieś wysoko na skałach, całkiem blisko nieba. Jadąc zatrzymaliśmy się przy źródle w Dolinie Templi, z wielkim wiszącym mostem i świątyni wykutej w skale. Miejsce naprawdę zrobiło na mnie wrażenie! Dalej prosto do Tesalii i Meteor, przez długi podjazd wiodący wśród skał.
Podczas mojego pierwszego pobytu odwiedziłem Warllam, tym razem zwiedziamy klasztor zwany Wielkim Meteorem. Zbudowany tak jak pozostałe na szczycie skały. Bardzo duży i typowo nastawiony na turystów. Sam Monastyr ładny i stylowy. Udało mi się tam wejść, gdy nie było tam prawie nikogo. Dopiero wtedy można poczuć klimat tego miejsca, ciszę i spokój gór. Chwile posiedzieliśmy sobie w środku, jakby sami, wolni i zupełnie oderwani od świata. Wzgórze opuściłem oczywiście jako ostatni, wszyscy poszli już na dół. Obejrzałem sobie jeszcze jadalnię, wystawę ikon i nieco trupich czaszek. Zatrzymaliśmy się jeszcze w kilku miejscach dla pstryknięcia fotek, niby banał, ale warto, miejsce jest absolutnie nieporównywalne.
Jadąc w dół widać miejsca, gdzie klasztory stały niegdyś i miejsca gdzie przesiadywali pustelnicy w celach medytacji lub mnisi za karę. W miejscach tych widać jeszcze sznurowe drabinki. Poprzez Kalambakę i Kastraki zjechaliśmy na dół i ta samą drogą do Scotiny. Tym razem autobus miał wygodniejsze siedzenia i można było się nieco wyspać, co było niezwykle pocieszające !!!
23 lipca - wtorek - Budapeszt
Zupełnie niespodziewanie w drodze powrotnej lądujemy na kilka godzin w Budapeszcie. Powód prozaiczny autobus musi mieć 8 godzin postoju, aby odpoczęli kierowcy. Mi to bardzo odpowiada, szczególnie, że to moja pierwsza wizyta w tym mieście. Czasu nie za wiele, więc szybki szlak po najbardziej popularnych miejscach. Jest gorąco, więc gdy tylko można chwytamy nieco cienia. Stare Miasto, katedra, Wzgórze Gelerta i oczywiście widok na Dunaj i budynek Parlamentu - esencja Budapesztu. Wzorowany podobno na parlamencie londyńskim, ale prezentuje się znakomicie. Teraz już tylko mozolna droga do Polski.
Był to piękny, niesamowity i niezapomniany wyjazd !!
Na miejsce docieramy w godzinach południowych i jestem tak zmęczony, że niemal od razu idę się chwilę przespać. Wieczorem dopiero spoglądam na masyw Olimpu ciągnący się niemal wzdłuż całego miasteczka Scotina Beach, w której będziemy mieszkać. Hotel "Orfeusz" nieco oddalony od morza, ale to akurat spory plus, Cisza, spokój i widok na góry. Czyli tak jak lubię, zapowiada się całkiem sympatyczny wyjazd.
15 lipca - poniedziałek - ATENY
Dzisiaj czeka nas wycieczka do Aten. Wstaliśmy o 5 rano, a autobus przyjechał taki sobie, nic szczególnego, ale i tak nie mogłem w nim spać! Fotele były tak niewygodne, że głowa cały czas gdzieś mi uciekała, a wszystkie kości bolały. W końcu, przed południem, w największym upale wylądowaliśmy pod Akropolem. Na miejscu okazało się, że za przyjemność oglądania Partenonu należy się 12 Euro, inaczej nic z tego. W porównaniu do mojego przedniego pobytu 5 lat temu ceny podskoczyły i to szokująco. Od razu uderzyła mnie ściana upału i praktycznie wyschnięta roślinność w mieście, nic dziwnego jeżeli temperatura osiągnęła 55 stopni!
Sam Akropol, bez wątpienia, w dużej mierze odbudowano, zniknęła część rusztowań i ludzi jakby mniej się po nich kręciło. Po bardzo szybkim, wręcz biegiem, zwiedzeniu muzeum archeologicznego i bardzo dokładnym obejrzeniu budowli i równie dokładnym ich sfotografowaniu, zeszliśmy na Plakę. Dalej przez miasto pod Pałac Prezydencki, obejrzeć niezwykle barwną i sympatyczną zmianę warty. Upał nie do wytrzymania! Goście w czapeczkach z pomponami i butami niczym z bajki o krasnoludkach, przedefilowali po placu. Budziło to ogólne zainteresowanie turystów i nie tylko. Następnie przeszliśmy do nowej stacji metra, gdzie dla wszędobylskich turystów urządzono małą wystawę archeologiczną. Muszę przyznać, że ciekawa i bardzo fajnie wykonana. Kolejnym punktem był starożytny stadion olimpijski, ten sam po którym niegdyś sobie pobiegałem :-) Jego widok w porównaniu do tego sprzed pięciu lat wiele się nie zmienił. Zlikwidowano główną, dosyć potężną bramę wejściową, wie wiem tylko dlaczego?! Pstryknąłem nieco ujęć z widokiem na Akropol i czas, aby zwijać się do hotelu. Po drodze jeszcze, obowiązkowo przystanek w Termopilach przy pomniku Leonidasa i Spartan. Góry piękne i majestatyczne, ale morza już nie widać. Wieczorem głodni i zmęczeni wróciliśmy do hotelu. tutaj czekała dopiero główna atrakcja dnia. Bogata kolacja i kąpiel w chłodnym basenie!!! Prawdziwy Eden!
17 lipca - środa - Wyspy Skiatos
Dzisiaj czeka mnie rejs na Skiatos na Sporadach Północnych. Pierwszy mój rejs po Morzu Egejskim. Wyjechaliśmy oczywiście bardzo wcześnie rano i jakąś dziwną, szutrową drogą dojechaliśmy do jakiegoś małego, zapomnianego przez cywilizowany świat portu, gdzie czekały trzy statki. Oczywiście zapakowano na nie ludzi ile tylko weszło i chyba nie muszę dopowiadać, że samych Polaków! Statek wypłynął z portu, krajobraz dookoła bajeczny. Wzgórza i zatoki wcinające się w ląd. Bardzo szybko okazało się, że muszę poszukać sobie miejsca w kabinie, słonce tak paliło, że czym prędzej musiałem się schować. Miałem na tyle szczęścia, że dostałem miejsce w głównym przeciągu. No i co z tego, skoro wiało gorącym powietrzem. W drodze dosiadł się mój kumpel Winicjusz, który dla ochłody raczył się dużymi ilościami zimnego piwa. Nie zmienia to faktu, że to równy gość.
Około pierwszej dopłynęliśmy na wyspę Skiatos, która nawet posiada własne lotnisko i rosną na niej piękne kaktusy! Temperatura dochodziła do 60 stopni i człowiek nie miał na nic ochoty. Piekarnik na ziemi. Po chwili przerwy poszliśmy na wzgórze, skąd roztaczał się widok na całą wyspę i lądujące samoloty na miejscowym lotnisku. Duża część turystów z wielką namiętnością trzaska zdjęcia na wszystkie możliwe strony świata. Czas minął i odpłynęliśmy na drugą, bardziej relaksującą część wyprawy, czyli rajską plażę z brokatem. Początkowo wydawało mi się to nieco dziwne, ale za to okazało się prawdziwe. Mała plaża, palmy dookoła i brokat pływający w wodzie. Statki wyrzuciły pasażerów na ląd i odpłynęły.
Oprócz relaksującej kąpieli w morzu w miłym towarzystwie, pozwoliliśmy sobie także na mały łyczek "Heinekena", który przy tej temperaturze okazał się niezwykle zbawienny. Około godziny 17, zapakowaliśmy się z powrotem na pokład i tą samą drogą wróciliśmy na kontynent, oglądając po drodze bajeczny zachód słońca nad wzgórzami. Wieczorami podczas tego wyjazdu odbywaliśmy, od czasu do czasu, spacery po plaży. Cisza wokoło, szum morza, brak ludzi.Wszak to niewielka mieścina i nawet latem bywa spokojnie. Ciepła a czasami wręcz gorąca noc, pozostawiła piękne i niezapomniane wspomnienia.
18 lipca - czwartek - Meteory
Znowu zerwaliśmy się o 5 rano! Dzisiaj moje ukochane miejsce, czyli - Meteory!!! Mistyczna kraina mnichów zawieszona gdzieś wysoko na skałach, całkiem blisko nieba. Jadąc zatrzymaliśmy się przy źródle w Dolinie Templi, z wielkim wiszącym mostem i świątyni wykutej w skale. Miejsce naprawdę zrobiło na mnie wrażenie! Dalej prosto do Tesalii i Meteor, przez długi podjazd wiodący wśród skał.
Podczas mojego pierwszego pobytu odwiedziłem Warllam, tym razem zwiedziamy klasztor zwany Wielkim Meteorem. Zbudowany tak jak pozostałe na szczycie skały. Bardzo duży i typowo nastawiony na turystów. Sam Monastyr ładny i stylowy. Udało mi się tam wejść, gdy nie było tam prawie nikogo. Dopiero wtedy można poczuć klimat tego miejsca, ciszę i spokój gór. Chwile posiedzieliśmy sobie w środku, jakby sami, wolni i zupełnie oderwani od świata. Wzgórze opuściłem oczywiście jako ostatni, wszyscy poszli już na dół. Obejrzałem sobie jeszcze jadalnię, wystawę ikon i nieco trupich czaszek. Zatrzymaliśmy się jeszcze w kilku miejscach dla pstryknięcia fotek, niby banał, ale warto, miejsce jest absolutnie nieporównywalne.
Jadąc w dół widać miejsca, gdzie klasztory stały niegdyś i miejsca gdzie przesiadywali pustelnicy w celach medytacji lub mnisi za karę. W miejscach tych widać jeszcze sznurowe drabinki. Poprzez Kalambakę i Kastraki zjechaliśmy na dół i ta samą drogą do Scotiny. Tym razem autobus miał wygodniejsze siedzenia i można było się nieco wyspać, co było niezwykle pocieszające !!!
23 lipca - wtorek - Budapeszt
Zupełnie niespodziewanie w drodze powrotnej lądujemy na kilka godzin w Budapeszcie. Powód prozaiczny autobus musi mieć 8 godzin postoju, aby odpoczęli kierowcy. Mi to bardzo odpowiada, szczególnie, że to moja pierwsza wizyta w tym mieście. Czasu nie za wiele, więc szybki szlak po najbardziej popularnych miejscach. Jest gorąco, więc gdy tylko można chwytamy nieco cienia. Stare Miasto, katedra, Wzgórze Gelerta i oczywiście widok na Dunaj i budynek Parlamentu - esencja Budapesztu. Wzorowany podobno na parlamencie londyńskim, ale prezentuje się znakomicie. Teraz już tylko mozolna droga do Polski.
Był to piękny, niesamowity i niezapomniany wyjazd !!