27.12 - 31.12.2001 Karkonosze - Szklarska Poręba
27 grudnia - czwartek - Szklarska Poręba
Docieram na miejsce, Szklarska Poręba Średnia. Pociąg nieco się spóźnił, spokojnie wysiadam na stacji! Śniegu całe zaspy, aż ciężko się przedostać. To jest zima w górach! Stoję chwilę na peronie, obserwując znikające, końcowe światła pociągu. Cisza. Zabieram plecak z ławki i ruszam przez biały puch, na miejsce mojego noclegu. Odcinek do pokonania mam raczej niezbyt długi. Po kilkunastu minutach docieram do mojej przyjaciółki Doroty, która zechciała przyjąć mnie u siebie w górach. Za co jej serdecznie dziękuję z tego miejsca :-)
Po rozpakowaniu się, chwila na rozmowę i idziemy na pierwszy, zimowy spacer po mieście,. Wstyd się przyznać, ale nigdy dotąd nie miałem okazji zobaczyć Szklarskiej dokładnie, tym bardziej w zimowej szacie. Śnieg cały czas pada i jak widzę samochody mają duże problemy, aby poruszać się nawet z łańcuchami. Za to na stokach wszystkie wyciągi działają, narciarzy do oporu i słońce świeci. Ale na takie chwile przecież czekamy cały rok, aby pobyć choć trochę czasu w majestacie gór.
28 grudnia - piątek - Zamek Chojnik
Od rana nieco chmur nad górami i lekko pada śnieg. Ruszamy w stronę Szklarskiej Dolnej, aby docelowo dotrzeć na Chojnik. Wielkie i potężne ruiny zamku na jeszcze większej skale. Jakoś lubię to miejsce i bardzo mi ono pasuje. Ponieważ pogoda dopisuje piechotą schodzimy do samych Piechowic, z zamiarem złapania autobusu pod zamek do Sobieszowa. Niestety, jak się szybko okazuje, pojedzie dopiero za 2 godziny, a tyle nie mamy zamiaru tutaj sterczeć. Zatrzymujemy stopa - mam chyba nieco farta dzisiaj i zatrzymuję sympatycznego gościa, który jak się okazuje jest leśniczym z parku i podrzucił nas pod samą górę. Nad nami gdzieś w górze przycupnęły ruiny zamczyska. Nie ma co zwlekać i rozpoczynamy podejście. Muszę przyznać, że szło mi się bardzo dobrze i bardzo szybko podeszliśmy pod bramę główną. Widoczność dzisiaj mamy bardzo dobrą, więc widok na Kotlinę Jeleniogórską nie pozostawia nic dozyczenia. Wszędzie wokoło cisza gór, praktycznie bez ludzi - i to to chodziło.
28 grudnia - piątek - Zamek Chojnik
Od rana nieco chmur nad górami i lekko pada śnieg. Ruszamy w stronę Szklarskiej Dolnej, aby docelowo dotrzeć na Chojnik. Wielkie i potężne ruiny zamku na jeszcze większej skale. Jakoś lubię to miejsce i bardzo mi ono pasuje. Ponieważ pogoda dopisuje piechotą schodzimy do samych Piechowic, z zamiarem złapania autobusu pod zamek do Sobieszowa. Niestety, jak się szybko okazuje, pojedzie dopiero za 2 godziny, a tyle nie mamy zamiaru tutaj sterczeć. Zatrzymujemy stopa - mam chyba nieco farta dzisiaj i zatrzymuję sympatycznego gościa, który jak się okazuje jest leśniczym z parku i podrzucił nas pod samą górę. Nad nami gdzieś w górze przycupnęły ruiny zamczyska. Nie ma co zwlekać i rozpoczynamy podejście. Muszę przyznać, że szło mi się bardzo dobrze i bardzo szybko podeszliśmy pod bramę główną. Widoczność dzisiaj mamy bardzo dobrą, więc widok na Kotlinę Jeleniogórską nie pozostawia nic dozyczenia. Wszędzie wokoło cisza gór, praktycznie bez ludzi - i to to chodziło.
Po dokładnym obejrzeniu ruin, wieży i komnat, w schronisku pozwalamy sobie na mały obiad. Do tego gorąca herbata i czas na pogaduchy, co się u bas wydarzyło w ostatnim roku. Czas leci, i powoli musimy schodzić. Już w Sobieszowie łapiemy autobus do centrum Jeleniej Góry i nieco podreptaliśmy sobie po starym mieście. Późnym popołudniem jakimś pociągiem wracamy do Szklarskiej.
Wieczorem, jakby było mało na dzisiaj, dla relaksu, na godzinkę idziemy na basen, do dosyć luksusowego ośrodka wypoczynkowego "Rzemieślnik". Ciekawy jestem jakiego rzemieślnika stać na pobyt tutaj. Mam co do tego ogromne wątpliwości. Za to basen komfortowy. Po kąpieli jeszcze mała rozgrywka w tenisa stołowego.
29 grudnia - sobota - Harrahov
Śnieg cały czas sypie. Ludzie codziennie odgarniają nowe zaspy sprzed swoich domów. Dzisiaj zamierzamy dostać się do Harrahova, żeby zobaczyć słynną skocznię do lotów narciarskich. PKS-em, nieźle nabitym, jedzaiemy na Przełęcz Szklarską, gdzie oczywiście znajduje się przejście graniczne w Jakuszycach. Autobus nie dociera do samej granicy, z powodu korków i natłoku ludzi. Musimy wysiąść i dalej przed siebie podążać piechotą. Krajobraz dookoła wygląda niesamowicie. Gałęzie na świerkach uginają się pod ciężarem śniegu.
29 grudnia - sobota - Harrahov
Śnieg cały czas sypie. Ludzie codziennie odgarniają nowe zaspy sprzed swoich domów. Dzisiaj zamierzamy dostać się do Harrahova, żeby zobaczyć słynną skocznię do lotów narciarskich. PKS-em, nieźle nabitym, jedzaiemy na Przełęcz Szklarską, gdzie oczywiście znajduje się przejście graniczne w Jakuszycach. Autobus nie dociera do samej granicy, z powodu korków i natłoku ludzi. Musimy wysiąść i dalej przed siebie podążać piechotą. Krajobraz dookoła wygląda niesamowicie. Gałęzie na świerkach uginają się pod ciężarem śniegu.
Z granicy do miasta docieramy w około pół godziny. Skocznię widać już z daleka. Obiekt potężny. Wpadam na niezbyt oryginalny pomysł podejścia na samą koronę. Niestety realizacja okazuje się o wiele trudniejsza, niż przypuszczałem. Ruszam, śniegu wraz z wysokością jest coraz więcej. W momencie gdy po szyję zapadam się w śniegu, dochodzę do wniosku, że to chyba nie był najlepszy pomysł i nie ma sensu brnąć dalej. Może jeszcze kiedyś mi się uda, może innym razem.
Ale nie ma tego złego, przy okazji poszedłem z niemieckimi skoczkami na średnią skocznię, gdzie właśnie trenowali. Z góry o wiele lepiej ogląda się skoki niż z dołu. Przeszliśmy sobie jeszcze przez miasto, jakiś obiad i ruszamy w stronę granicy.
Ponieważ w Jakuszycach mieszka Doroty siostra, wdepnęliśmy do niej na herbatę. Miło i ciepło. Ale robi się coraz poźniej i śniegu też jakby przybywało. W nieprzeniknionych górskich ciemnościach i zaspach sięgających 2 metrów ruszamy na przystanek autobusowy, Około 18 ma odjechać ostatni kurs do Szklarskiej, wiec musimy zdążyć. Na początek w ogromnych zaspach szukamy przystanku. W końcu jest - ilość śniegu tutaj sięga mojego wzrostu! Tylko wykopany w śniegu tunel prowadzi do budki, gdzie można ochronić się od wiatru. Czekamy i w końcu jest, ruszamy na dół. Wieczorkiem jeszcze zachodzimy do ośrodka obok na rundkę bilarda - muszę sobie przypomnieć jak się w ogóle gra..
30 grudnia - niedziela - Szrenica
Ostatni dzień pobytu!!! Smutne, ale prawdziwe i dlatego atakujemy dzisiaj Szrenicę. Pomimo tego, że pogoda nie najlepsza podejmę ryzyko dotelepania się w kopnym śniegu na samą górę.
30 grudnia - niedziela - Szrenica
Ostatni dzień pobytu!!! Smutne, ale prawdziwe i dlatego atakujemy dzisiaj Szrenicę. Pomimo tego, że pogoda nie najlepsza podejmę ryzyko dotelepania się w kopnym śniegu na samą górę.
Pierwszy przystanek - Kamieńczyk. Przyznam, że takiego wodospadu jeszcze nie widziałem, a właściwie jego braku. Jeden wielki, ogromny sopel przykryty grubą warstwą śniegu. Oczywiście standardowo i obowiązkowo kaski na głowę. Schody są bardzo oblodzone, trzeba uważać. Nawet pewien facet stojąc obok mnie stwierdził, że przyjeżdża tutaj 30 lat i czegoś takiego nie widział - ja też nie! Po małym postoju w schronisku obok, ruszamy do schroniska na Hali Szrenickiej. Widoki nie najlepsze, bo cały czas szaleje zamieć, dosłownie biała pustynia. Gałęzie na drzewach uginają się pod ciężarem śniegu. Koło schroniska, dużo narciarzy. Ale w końcu mamy piękną zimę.
Po odpoczynku na Hali Szrenickiej idziemy na szczyt. Śnieżyca i zamieć totalna. Aby znaleźć drogę muszę śnieg rękawicami odbijać ze znaków, aby coś na nich przeczytać. Po kilku sekundach wiatr zawiewa ślady, a widoczność na wyciągnięcie ręki. Idziemy oczywiście wzdłuż zimowych badyli wyznaczających szlaki. Dochodzę do granicy i pamiętam, że stąd widać było już schronisko, ale nie dzisiaj. Po około 10 minutach spotkamy faceta, na nartach biegowych, który zabłądził i pyta o drogę. Myśli, że jest w zupełnie innym miejscu. Pokazujemy mu dokąd ma jechać. On rusza w swoją stronę, my dalej do góry. W końcu około godziny 14 docieramy do niemal kompletnie zasypanego schroniska PTTK Na Szrenicy. Ciężko nawet zorientować się, gdzie są drzwi wejściowe.
W środku pusto. Przy stołach iedzą tylko GOPR-owcy nad piwem i oglądają konkurs skoków narciarskich. Omiatają nas zdziwionym wzrokiem Czas na ogrzanie się, wysuszenie się i wypicie gorącej herbaty.
Widoków raczej nie nie podziwiamy, bo wszystkie okna zawiane śniegiem. Czas wracać, po własnych śladach, o ile je znajdziemy. Droga na dół idzie już o wiele szybciej i bez niespodzianek. Cześć trasy wprost zjeżdżamy na butach, choć nie jest to najrozsądniejsze.
Około 17 jesteśmy na dole. Jest już ciemno. Kupuję jeszcze w kiosku najnowsze wydanie mapy Karkonoszy. Moja stara mapa do niczego się już nie nadaje. Ruszamy w stronę domu, gdzie pakuję graty na odjazd i na dworzec
O 18:30 siedzę w pociągu cicho sunącym po torach w kierunku Gdyni. Zawsze mi ciężko opuszczać góry, ale zawsze mam też tą naiwną nadzieję, że jeszcze będzie mi dane tutaj wrócić. Wagony puste, mogę zająć dowolny przedział i spokojnie się wyspać W międzyczasie z radia dowiaduję się, że pod Szrenicą i Śnieżką lawiny zmiotły ludzi. Ale chyba żyją. Pociąg cicho przecina nocne ciemności a Karkonosze zostają gdzieś w oddali. Był to piękny wyjazd. Dorota dziękuję Ci ogromnie za towarzystwo :-)