28.12.1999 - 11.01.2000 Anglia - Londyn
28 – 29 grudnia 1999
Szary i pochmurny dzień, opodal Teatru Muzycznego w Gdyni czekam na autobus do Londynu. W perspektywie mam ponad 24h jazdę do stolicy Zjednoczonego Królestwa, z jednym znakiem zapytania - czy w ogóle wjadę na terytorium? W obecnej sytuacji:
- nie istnieją praktycznie loty, (bilet na lot za horrendalne sumy)
- autobus do jedyna alternatywa do przyjęcia
- posiadam pisemne, imienne zaproszenie, ale nie wiem czy home office mnie wpuści na granicy w Dover
- w przypadku wyrzucenia zostaję na parkingu w Calais i muszę szukać transportu do domu
- wszystko praktycznie zależy od rozmowy z urzędnikiem i jego widzi mi się – nie wiem dlaczego ale jestem dobrej myśli, może w tym roku wiele rzeczy mi się udało i prawem serii to będzie kolejna
Autobus rusza monotonie z Gdyni i jedziemy w kierunku przejścia granicznego w Kołbaskowie. Szarość i brak słońca powoduje, że już po godzinie 15 jest niemal ciemno i tylko znaki drogowe pokazują w jaką stronę zmierzamy. Noc, jak zawsze mija ciasno i niewygodnie. Chyba jestem za wielki na autobusowe siedzenia. Około 13, następnego dnia zaczynamy wtaczać się do kompleksu portowego w Calais, sądnego miejsca, gdzie okazuje się ile osób wyleci z autobusu.
Kierowca zatrzymuje się na wyznaczonym miejscu. Każdy zabiera swoje graty z wozu, luki bagażowe zostają otwarte na oścież i ustawiasz się w kolejce – czekając powoli na wyrok – wjazd lub wypad.
W końcu przychodzi moja kolej, pokazuję zaproszenie, rutynowe pytania: do kogo jadę, na jak długo? (pokaż bilet powrotny?), co tam będziesz robił? (mówię zwiedzał miasto – mówi pokaż mapę Londynu?! – na szczęście mam przy sobie) telefon do miejsca gdzie będę mieszkał. Aparat stoi na biurku, zawsze może sprawdzić i zadzwonić – oby tylko ktoś odebrał, bo to taka pora gdy wszyscy są w pracy. Legitymacja studencka do wglądu z pytaniami: na jakim uniwersytecie studiuję, jaki kierunek, który rok?
Moje odpowiedzi chyba okazują się przekonujące, bo facet wbija mi do paszportu, pieczątkę z angielskim napisem: wjazd na 3 m-ce, bez prawa do pracy i zasiłku. Ufff, teraz mogę spokojnie wrócić do autobusu i bez emocji czekać na odjazd. Trwa to wszystko ponad dwie godziny. Dwie osoby zostają zatrzymane, zabierają swoje bagaże i możemy spokojnie udać się w kolejkę na pociąg Eurotunelem. Długi na ok. 50 km. Łączy Calais we Francji z Folkestone w Anglii. Przejazd trwa 35 minut, prędkość pociągu w tunelu to 165 km/h. Autobusy i samochody osobowe ustawiają się w kolejce i czekają na wjazd pociągu składającego się z platform, na które wtacza się pojazd. Następnie wagony zamykają się i pociąg zanurza się powoli w ciemność – bo tylko tyle widać przez małe okienka wagonów. Gna dosyć szybko i ciśnienie spada pod Cieśniną Kaletańską. Około 15 wynurzamy się po drugiej stronie. Tutaj już bez zatrzymywania, wyjazd na autostradę w stronę Londynu – do celu około 70 mil.
Około 16:30 autobus wtacza się na dworzec Victoria Coach Station. W końcu jestem na miejscu – ponad 17 godzin jazdy! Zabieram plecak i szukam automatu telefonicznego, mam już kartę, aby dać znać Mirkowi, że dotarłem na dworzec. Połączenie uzyskuję dosyć szybko, opisuję miejsce, w którym jestem. Każe mi usiąść na najbliższym krzesełku i się nie ruszać – bo się nie znajdziemy w tym tłumie.
Godziny popołudniowego szczytu, jakieś koszmarne masy ludzi gnają w każdą możliwą stronę. Siedzę posłusznie i czekam – już teraz nigdzie mi się nie śpieszy. W pewnym momencie patrzę na kobietę idącą z mojej lewej strony i odnoszę dziwne wrażenie jakby mi się przyglądała – eee… pewnie złudzenie i jestem zmęczony. Nagle zwalnia koło mnie, podchodzi bliżej i mówi po polsku:
- Znam cię, twojego brata też znam – po czym odchodzi. Siedzę, jak zahipnotyzowany – jakie jest prawdopodobieństwo, że w Londynie, w takim tłumie, o tej godzinie, znajdzie cię ktoś znajomy - jak widać wcale nie takie małe. W końcu jest Mirek, wsiadamy w metro i jedziemy do domu.
30 – 31 grudnia 1999
Pierwsze dwa dni przeznaczam na te obiekty, które mamy najbliżej i są najbardziej rozpoznawalnymi wizytówkami Londynu. Od rana pada, czyli pogoda jakiej mogłem się spodziewać, więc na pierwszy rzut idzie British Muzeum. Największe muzeum w Wielkiej Brytanii, nazywane też czasami narodowym. Bezsprzecznie jedno z największych na świecie, ma w swojej kolekcji ponad 8 milionów egzemplarzy z okresu 200 milionów lat historii ludzkości. Niektóre z nich zostały zabrane z krajów kolonialnych pod panowaniem brytyjskim, zanim zostały sprzedane, podarowane lub zapisane w testamencie muzeum. Inne zostały nabyte w wyniku prac wykopaliskowych, aukcji, zakupów i donacji. Przeznaczam sobie na to dzisiaj cały dzień i jak się okazuje było to słuszne założenie, bo wychodzę dopiero wieczorem. Ogrom zbiorów jest tak duży, iż ciężko ogarnąć wszytko podczas jednego dnia.
Kolejny dzień zaczynamy od spaceru pod Parlament i Big Bena. Pogoda poprawiła się na tyle, że spokojnie możemy obejść sobie wszystko wokoło. Widok na Tamizę z wszystkich możliwych mostów jakie można odwiedzić. London Eye – czyli wielka karuzela, która została niedawno otwarta z racji millenium. Jak mniemam zostanie tutaj na dłuższy czas. Wieczorem robimy sobie jeszcze obchód po miejscowych wesołych miasteczkach, których rozłożyło się dosyć dużo.
Sylwester naszego millenium. Wielkie szoł, które zapowiada się nadzwyczajnie na całym świecie, nie tylko tutaj. Mirek do wieczora jest w pracy, umawiamy się więc, że około 23 zadzwonię na jego numer i umówimy się w jakimś miejscu nad Tamizą, aby zobaczyć pokaz sztucznych ogni, który z okazji roku 2000 sponsorowała podobno sama królowa Elżbieta II. Wszystko pięknie, ale im bliżej północy tym tłum gęstnieje na brzegach rzeki. Ludzi jest wszędzie pełno, aż dziw skąd się nagle biorą. Rosną bariery wzdłuż ulic, którymi można się przemieszczać. Około 23, zaczynam szukać jakiejś budki telefonicznej. Wrzucam kartę i okazuje się, że nie ma szansy się dodzwonić, wszystkie linie w Londynie są przeciążone. Próbuję kilak razy, ale za każdym razem ten sam komunikat, że połączenie nie może być zrealizowane.
No cóż, z tego wynika, że przyjdzie mi spędzić samotnie tego sylwestra gdzieś w wielkim, nieznanym tłumie. Chyba pierwszy taki. Teraz jedyne co mogę zrobić, to znaleźć sobie najlepsze miejsce, nad brzegiem Tamizy, aby mieć jak najlepszą miejscówkę na pokaz i widok na to co będzie się działo. Tłum jest nieprzeciętny i mam wrażenie, że każdy chce dopchać się do brzegu. Dla jednej osoby jeszcze udaje mi się gdzieś znaleźć miejsce. Czekam już teraz tylko na dźwięk dzwonów zegarowych z Big Bena. Rzeczywiście zaczyna się punktualnie o północy. Pokaz fajerwerków godny roku 2000 i tego co można było przygotować na ten jedyny w swoim rodzaju wieczór. Całość trwa około pół godziny i jest imponująca. Masa łodzi i jachtów na rzece, ludzi oglądających to widowisko z pokładu swoich jednostek. Po 30 min wszystko powoli zaczyna cichnąć. Zaczynam przeciskać się do wyjścia. Jak się okazuje drogi odwrotu także wytyczono barierkami i tylko wzdłuż nich można się wydostać. Ustawiłem sobie schemat ulic, aby dotrzeć nimi jakoś do domu. W pewnym momencie pomaga mi jeden z policjantów przedostać się na drugą stronę i wchodzę do jakiegoś pustego tunelu. Po drodze mija mnie tylko jakiś Arab i zarzuca krótkie: „don`t worry, be happy” - chyba wyglądam nie najlepiej, ale cóż począć, ruszam dalej. Mijam kolejne ulice, gdzieniegdzie jakieś imprezy w małych pubach, trochę pijaczków szwendających się po ulicach, ale ogólnie jest bardzo spokojnie, nikt mnie nie zaczepia. Do domu, zdrowo zmęczony i zdeptany docieram około 1:30. Przy okazji zrobiłem sobie dosyć długi nocny spacer ulicami miasta.
1 stycznia 2000
Od rana ciężko się wstaje, trzeba nieco odespać sylwestra i nocną włóczęgę przez Londyn. Nie pierwszy to sylwester, z którego ulicami wracałem z buta. Był Paryż, Wiedeń, Mediolan - zawsze jakoś docieraliśmy do celu, tutaj byłem sam i udało się. Na początek dnia idziemy pod Parlament i centrum miasta, później centrum filmowe „Odeon”. Po południu wypożyczamy sobie z wypożyczalni video film „Notting Hill” z Julią i Grantem, aby wieczorem obejść dokładnie te same miejsca, ulice i hotele, w których nagrano ten obraz. Fajnie wrażenie, gdy miejsca oglądane na ekranie godzinę wcześniej , możesz sobie obejść.
2 stycznia 2000
Dzisiaj mamy zamiar pojechać bezzałogowym pociągiem na Canary Wharf. Pociągi DLR czyli Docklands Light Railway to system automatycznie sterowanych pociągów obsługujących obszar wschodniego Londynu, zbudowany na specjalnych do tego celu wiaduktach. Powoduje to wrażenie jakbyś cały czas jechał ponad miastem. W pociągach o dziwo, nie ma maszynistów, każdy skład posiada jednego pracownika obsługi, który jest przede wszystkim konduktorem, a w wyjątkowych sytuacjach może przejąć kierowanie składem. Również stacje są maksymalnie zautomatyzowane – jednym słowem pociąg jedzie sam. Postęp i cywilizacja.
Natomiast Canary Wharf – to kompleks biurowy w dzielnicy Tower Hamlets. Obecnie rywalizuje z City of London o miano centrum biznesowego miasta. To właśnie tutaj umiejscowione są trzy spośród najwyższych budynków Wielkiej Brytanii: mierzący 235 metrów One Canada Square (również zwany Canary Wharf), 25 Canada Square oraz 8 Canada Square. Wszystko wygląda nowocześnie w oświetleniu a spora część budynków sprawia wrażenie jakby je wybudowano wyłącznie z metalu i szkła. Typowa futurystyczna dzielnica. O 16:45 docieramy pod kopulę Millenium Dome czyli wielką arenę nazywaną także The 02 Arena.
3 stycznia 2000 – Windsor Castle
Rezydencja królów angielskich od 1110 roku, ogromy zamek położony w miejscowości o tej samej nazwie. Pochmurny dzień, siąpi deszcz, ale pierwszy z naszych wyjazdowych. Jedziemy we czwórkę autobusem. Jest kilka linii autobusowych w tamtą stronę i praktycznie co godzinę coś jedzie. Bilet można kupić bezpośrednio przed odjazdem. Po około godzinie jesteśmy na miejscu (odległość – 22 mile na zachód).
Przyznam budowla jest ogromna, zbudowana z białego piaskowca i nawet w taki pochmurny dzień robi wrażenie. Składa się z licznych budynków otoczonych murami z wieżami i bramami. Zamek zbudowany został w latach 1070–1086 przez Wilhelma I Zdobywcę, a następnie był rozbudowywany przez kolejnych władców: Edward III wzniósł w XIV wieku The Round Tower (Okrągłą Wieżę), Edward IV w XV wieku rozpoczął budowę późnogotyckiej St George’s Chapel – kaplicy św. Jerzego, (w jej podziemiach znajdują się królewskie groby). Jest największym zamieszkiwanym zamkiem na świecie – ma 800 metrów długości i 19 baszt. Powierzchnia jego podłóg wynosi około 45 000 m².
Oczywiście nie można zwiedzić całego zamku, gdyż jest on nadal zamieszkiwany przez rodzinę królewską. Dla turystów wyznaczono jedynie pewien wycinek budowli, ale nawet po nim widać ogromne bogactwo jakie tutaj zgromadzono. Oczywiście wszędzie widoczna jest gwardia królewska, i znajome postacie pilnujące niemal każdego wejścia i kontrolujący wchodzących. Wewnątrz wszędzie cisza i spokój. Około 13 wchodzimy do kaplicy św. Jerzego. Lekki półmrok, jak to w typowo gotyckiej budowli, robi swój klimat. Wnętrze nie mniej imponujące jak sam zamek, choć oczywiście to obiekt sakralny. Ogromne witraże, w kolorze miodowym wpuszczają nieco światła, do tego masa sztandarów i chorągwi wiszących niemal na całej długości nawy głównej. Około 15:15 opuszczamy powoli kaplicę i wracamy autobusem do Londynu.
4 stycznia 2000
Dzisiaj dla odpoczynku dzień na miejscu. Idziemy od Oxford Street w stronę Picadilly Circus. To chyba jedno z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta. Efektowny jest zarówno w dzień jak i w nocy. Po drodze na znajduje 5 piętrowy sklep z płytami HMS, no tutaj mógłbym spędzić cały dzień i zapewne zostawić majątek, Na szybkiego kupuję jedną płytę z folkową muzyką i ruszam dalej. Po Picadilly idziemy na Soho oraz dalej do chińskiej dzielnicy czyli China Town. Co mnie najbardziej dziwi to wiszące w oknach restauracji kurczaki – obdarte z piór, powieszone z szyję. No cóż, to kraj to obyczaj, ale nie wyglądają za apetycznie. Około 16:10 zachodzimy do Covent Garden. To dzielnica Londynu znana ze spotkań artystów, cyrkowców, muzyków i osób związanych ze sztuką. Dawniej znajdował się tutaj klasztor. Znajduje się tutaj siedziba Opery Królewskiej oraz Królewskiego Baletu. Wieczorem raz jeszcze Picadilly Ciecus w blasku świateł.
5 stycznia 2000
Pogoda względna, więc ruszam nieśpiesznie w teren. Na początek okolice Tower Bridge, czyli najbardziej znany londyński most zwodzony, ze swoimi charakterystycznymi dwoma wieżami.
Następnie znajdujący się opodal Tower of London. Budynek był więzieniem, z którego podobno nie było ucieczki, ponieważ wejście było zaraz nad wodą. Podpływano łódkami i tam prowadzono więźniów do celi. Więziono tu m.in. króla Anglii Henryka IV, królową Annę Boleyn, Thomasa More’a, Thomasa Cromwella, Jane Grey a w 1941 roku Rudolfa Hessa. Stąd już tylko przysłowiowy rzut beretem do St. Katharine Docks. Doki Św. Katarzyny to dzisiaj zrewitalizowany kompleks rekreacyjny i mieszkalny. Pozostawiono wzdłuż nabrzeża jeden suchy dok z żaglowcem, aby przypominał o dawnym przeznaczeniu tego miejsca i czasach jego świetności.
Na koniec dnia Najbardziej monumentalna budowla miasta czyli Katedra św. Pawła. Docieram tutaj prawie pustą ulicą, jakby samochody wymiotło. Wstęp do świątyni oczywiście płatny. Jest to ogromna budowla, 158 metrów długości, 75 metrów szerokości, widoczna idealnie z mostów nad Tamizą. Z miasta także godnie się prezentuje.
6 stycznia 2000
Od rana pogoda nieco lepsza, na początek Backingam Palace czyli oficjalna londyńska rezydencja brytyjskich monarchów. Pałac został zbudowany w 1703 roku jako rezydencja miejska dla księcia Buckingham, Johna Sheffielda. W roku 1761 król Wielkiej Brytanii Jerzy III wszedł w posiadanie pałacu, który został przekształcony w jego rezydencję prywatną. Jest tutaj 600 komnat, w tym 19 reprezentacyjnych, ponad 70 łazienek i prawie 200 sypialni. No to już robi odpowiednie wrażenie i świadczy o jego wielkości. Pałacu oczywiście teraz nie można zwiedzać, bo jest zamieszkały. Bez problemu można natomiast, wejść do królewskiego sklepu znajdującego się z lewej strony. Jest tam cała masa gadżetów i wszelkiego rodzaju bibelotów związanych z monarchią brytyjską. Obok parku przy pałacu znajduje się Muzeum Gwardii Królewskiej, wchodzimy tam, aby zobaczyć zbiory. Szału jak na tutejsze warunki nie ma ale można popatrzeć – oczywiście biorąc polskie standardy w tej kwestii, to zrobione idealnie. Około 13:00 docieramy pod Westminster Abbey.
Najważniejsza, obok katedry w Canterbury i katedry św. Pawła w londyńskim City, świątynia anglikańska. Szczególnie w oczy rzucają się dwie gotyckie wieże. Miejsce koronacyjne królów angielskich, wiec było punktem obowiązkowym na dzisiaj. Na koniec dnia Trafalgar Square i National Gallery. Plac położony w dawnym miejscu stajni królewskich, jak sama nazwa mówi, upamiętniający zwycięstwo brytyjskiej marynarki wojennej w morskiej bitwie pod Trafalgarem 1805 roku. Centralnie położony, ale ma swój klimacik. Oczywiście obok kolumna Nelsona. Północną ścianę placu zajmuje oczywiście National Gallery. Prezentuje imponującą kolekcję 2300 dzieł malarstwa, głównie zachodnioeuropejskiego, z lat 1250–1900, w tym zbiór obrazów sławnych francuskich impresjonistów i Vincenta van Gogha. Co najważniejsze udostępniona jest bezpłatnie, więc ludzi tutaj sporo.
7 stycznia 2000 – Oxford
Jedno z miast, które zawsze chciałem odwiedzić, poczuć klimat, pokręcić się trochę starymi uliczkami i zobaczyć czy jest tutaj nadal duch starej, szacownej uczelni. Z dojazdem do Oxfordu nie ma większego problemu, jest co najmniej kilka linii autobusowych, które docierają bezpośrednio z Londynu do Oxfordu bez zatrzymywanie się po drodze. Wybieram linię autobusową o nazwie Oxford Tube, najtańsza jedzie się nią około godziny na miejsce. Miasto leży około 80 km. na północny zachód od centrum Londynu. Jest piątek, godzina 10:00, powinienem być teraz na seminarium na uniwerze, tymczasem wsiadam do autobusu. Tłoku nie ma sporo miejsc pustych, ale to też dla studentów tutaj czas przerwy między trymestrami, więc nikt się nie pcha.
Docieram do miasta, nie jest zimno i nie pada, wiec obieram kierunek na najbliższy budynek uczelni. Jakby nie popatrzeć to najstarszy anglojęzyczny uniwersytet świata. Pomimo, iż są znaki zakazu, udaje mi się dostać do pustej jadalni. Rzeczywiście wygląda to jak na filmach. Sala z długimi rzędami stołów, na ścianach wielkie obrazy tutejszych profesorów, którzy zapewne już opuścili ten najpiękniejszy ze światów. Jak się szybko okazuje tutejsze eklektyczne budynki, w szczególności kolegia uniwersytetu, reprezentują praktycznie wszystkie style architektoniczne w historii Anglii – począwszy od budynków saksońskich z X wieku, przez średniowieczny gotyk i styl epoki Tudorów po bogatą architekturę barokową. Robi to wszystko wrażenie, jakby się czas zatrzymał, choć mijam studenta z komputerem pod pachą – czyli to tylko złudzenie. Wchodzę na flanki murów jednego z budynków, mija mnie jakiś starszy, zamyślony jegomość, przepuszczam, go w przejściu. Tymczasem zatrzymuje się i zadaje mi pytanie:
- Jesteś katolikiem? – rzuca niż tego ni z owego
- Tak – odpowiadam, facet zarzuca zdawkowe – aha – i idzie dalej.
Nie wiem po co mu była ta informacja, ale odszedł zadowolony. Robię dalszy odcinek murów i zamierzam zobaczyć pozostałe części uniwersytetu. Słynna okrągła Biblioteka Boldejańska, założona w 1602 roku. Jest to jedna z najstarszych bibliotek europejskich, której księgozbiór wraz z wchodzącymi w jej skład bibliotekami, liczy ponad jedenaście milionów książek. Zbiory zajmują biblioteczne półki o łącznej długości 180 km. Dalej Radcliffe Camera, czyli dodatkowa czytelnia Biblioteki Bodlejańskiej
W końcu postanawiam wejść sobie to typowego angielskiego pubu na ciemne piwo. Po drodze mijam Szkota, grającego sobie na dudach czy tez kobzach, na jednej z uliczek. Ma to swój urok. Około 17:00 wracam autobusem tej samej linii do Londynu.
8 stycznia 2000
Jednym z ostatnich miejsc w Londynie jakie chciałem zobaczyć to Królewskie Obserwatorium Astronomiczne w Greenwich. Ruszam wzdłuż Tamizy, aby po drodze zobaczyć stary żaglowiec Cutty Sark. Jest to XIX-wieczny kliper herbaciany, który pobił wiele rekordów prędkości. Jest to obecnie jedyna zachowana tego typu jednostka na świecie. Służył on do przewozu herbaty z Chin, potrafił przepłynąć 650 km w ciągu dobry. Nic dziwnego, że dzisiaj to szacowny okręt muzeum stojący w suchym doku. W końcu wchodząc na górkę, przez park docieram do Obserwatorium Greenwich. Umowne miejsce, gdzie spotykają się dwie półkule ziemi wschodnia i zachodnia, jedno z tych miejsc, gdzie możesz stanąć jednocześnie na obydwu półkulach, co robią wszyscy turyści, pozując do zdjęć. Wejście jest bezpłatne. Obserwatorium budowane zostało przez króla Karola II 10 sierpnia 1675 roku. Niegdyś służyło do pomiarów astrometrycznych przydatnych w żegludze, dzisiaj Londyn jest za bardzo zanieczyszczony i nie prowadzi się już tego rodzaju badań. Osobliwością tego miejsca jest również 24 godzinny zegar. Jedna wielka wskazówka przemierza tarczę jeden raz w ciągu dobry. Dodatkowo są tutaj wzorce miar angielskich np.: cala, stopy, łokcia itp. Na koniec siadam sobie na ławce i wcinam kanapkę, mając widok na park i Royal Naval College w blasku zachodzącego słońca.
10 i 11 stycznia 2000
Ostatniego dnia wjeżdżamy na 25 piętro tutejszego wieżowca, aby zobaczyć dachy Londynu przy zachodzącym słońcu. Jest 15:50 i słońca zaczyna chylić się powoli ku zachodowi. Przyszliśmy chyba w odpowiednim momencie, gdyż widoczek na dachy miasta jest imponujący. Wieczorem po zmroku, idę sobie do słynnego Hyde Parku. Formalnie jest to jeden z kilku królewskich parków w Londynie, położony na obszarze około 159 hektarów. Podzielony na dwie części przez jezioro Serpentine. Najbardziej znany tutaj jest Speakers’ Corner. Jest to tradycyjne miejsce przemówień i debat (przemawiali tam m.in. Karol Marks i Włodzimierz Lenin), odbywających się zwłaszcza w niedzielne poranki. Dzisiaj, każdy może tutaj przyjść i nawygadywać co tylko ma ochotę. 11 stycznia zaczynam długi odwrót do domu. Autobus rusza o 16:00 z dworca autobusowego Victoria Coach Station, czyli tego samego miejsca, gdzie przyjechałem.