30.08 - 14.09.1997 Grecja - Chalkidiki

Grecja - pierwszy z moich samotnych, dalekich wyjazdów na jakie ruszyłem sam w życiu. I nigdy też sam nie spędziłem ani jednego dnia, w tych niesamowitych i niepowtarzalnych czasach. Grecja długo siedziała mi w głowie jako cel wyjazdu, ale nie miałem ani pieniędzy ani możliwości aby tam pojechać. Wycieczek było mało i były bardzo drogie. Na koniec drugiego roku studiów pojawiało się na uczelnianym korytarzu głoszenie ze Szkoły Głównej Handlowej o możliwości wyjazdu na obóz studencki we wrześniu. Cena zachęcająca 770 zł za dwa tygodnie. Nie pozostawało nic innego jak poszukać pracy i zarobić na wyjazd. Plany nieco  popsuła mi poprawka z nowożytnej historii powszechnej, ale stwierdziłem, iż cokolwiek się zdarzy dam radę przejść kampanię wrześniową na uczelni.
Wpłaciłem zaliczkę i czekałem na koniec sierpnia. Ja kto często bywa, nie dostałem potwierdzenia z Warszawy, iż jestem na liście uczestników, więc zacząłem wydzwaniać na podaną komórkę organizatora. Raz odbierał, raz nie. Szukano, sprawdzano w końcu wciągnięto mnie na listę uczestników, choć do końca nie bylem przekonany czy rzeczywiście moja wpłata została wtedy odnaleziona. Nieważne - jadę!  

Kilka informacji dotyczących dojazdu na miejsce i pobytu w Grecji:
  • każdy musi do Warszawy dostać się sam, więc kupuję bilet na pociąg pośpieszny "Stoczniowiec", który około południa rusza do stolicy. Po około 6h jazdy jestem na centralnym. Teraz tramwajem pod budynek SGH, skąd około 18:00 jest odjazd.
  • podjechało 7 autokarów i jak się okazuje wszystkie ruszają pełne. zapakowałem się do fioletowej "Setry", obok koleżanki, która nie odzywała się przez dwie doby jazdy niemal wcale. W dodatku siedzieliśmy nad toaletą - im cieplej tym gorzej. Za to sporo miejsca na nogi, co też nie jest bez znaczenia na takiej trasie.
  • autobusy ruszyły, wtedy jeszcze nie wiedziałem jak to męka jechać przez całą Europę na południe bez noclegu: Polska, Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Macedonia i w końcu Grecja - ponad dwie doby jazdy non stop!
  • mijając Węgry kończą się normalne granice, teraz już jak powiadają kierowcy - same barbarzyńskie
  • pierwszy dłuższy przystanek to Rumunia, późnym wieczorem, gorąco pomimo zachodu słońca, wszystko brudne i rozwalające, stacje benzynowe jak z minionej epoki, brud i syf. Ludzie  nam się przyglądają jakoś dziwnie. Jedziemy w góry, więc czas nagli. Rano jesteśmy w Braszowie, piękny widok z góry na miasto (jak się okaże wiele lat później przyjadę tutaj na wakacje).
  • Kolejny przystanek Bułgaria. Wyschnięte pole, pełne szarej, wypalonej słońcem kukurydzy. Na horyzoncie wielka stara elektrownia, do złudzenia przypominająca Czarnobyl. Smutne,  nieprzyjemne i odpychające miejsce Toalet brak, zostają krzaki do zagospodarowania.
  • Stoimy niemal na każdej granicy, Rumunia i Bułgaria - bez łapówek, flaszki whisky, nie ma mowy aby przejechać. Dodatkowo absurdy. W Rumunii autobus dostaje pozwolenie na jazdę odpowiednimi ulicami i wyjazd z państwa musi nastąpić określonym przejściem granicznym. W innym wypadku nie wyjedziesz, musisz się cofnąć na to, którym wolno Ci wyjechać.
  • Granica rumuńsko - bułgarska, brak tutaj mostu na Dunaju. Pływa prom. Jak kierujący promem nie dostanie łapówki, nie płynie. Robotnicy ustawiający podpory pod koła autobusu, nie dostaną łapówki - autobus nie da rady wjechać na prom. Koszmar! 
  • Zapada kolejna noc, droga wydaje się nie mieć końca, gdy nagle mijamy znaki unijne i jesteśmy w Grecji. Jest godzina 3 w nocy.  Jesteśmy głodni, zmęczeni i śmierdzi od nas - nie wiadomo, co najbardziej. Dostajemy przydział do jakiegoś pokoju. Z gośćmi, z którymi będę mieszkał pierwsze co robimy, to idziemy nad morze. Jest ciemno, ale ciepło. Dawno minęła 3. Wskazujemy do wody, aby się wykapać i poczuć, iż w końcu dotarliśmy na miejsce.
  • mamy dwu pokojową chatę w domu na piętrze. Mieszkam z Jarkiem z mazurskiego Orzysza. w pokoju obok Bartek, Maciej i Rufus ze Śląska. Tak się złożyło, my z północy, oni z południa - ale to bez znaczenia. Od początku dobrze się rozumiemy, i nadajemy na tych samych falach, co dobrze wróży na kolejne wyprawy.
  • 7 autokarów z Polski spowodowało, iż Nea Potidea, należny tylko do nas, nie ma tu nikogo innego, na ulicach słychać tylko polski. Odnoszę wrażenie, jakby jedno z naszych, małych nadmorskich miasteczek teleportowano na południe Europy, nad morze Egejskie.
  • za wycieczki musimy dodatkowo płacić w dolarach, wiec wykupujemy dwie do Aten i Meteor. Zapada decyzja, iż najbliżej mamy do Salonik, więc pojedziemy tam sami - na stopa. Ale i tak nasze budżety zostały na tyle nadwątlone, iż pod koniec wyjazdu będziemy polować na jedzenie (dosłownie!)
  • Nea Potidea leży na półwyspie między dwiema zatokami:Termajską oraz Kasandryjską, co powoduje że w przesmyku miedzy zatokami można spotkać np ośmiornice. Taki mieliśmy przypadek, gdy brakło jedzenia, Jarek, jako myśliwy rodem z Mazur stwierdził, iż upoluje ośmiornicę na kolację. Zabrał kij do którego przymocował nóż, maskę do nurkowania i poszedł do kanału miedzy zatokami na polowanie. Nie było go dosyć długo, ale przyniósł ze sobą sporych rozmiarów morskiego stwora z mackami. Mieliśmy problem jak to ugotować, aby było stawne. Chłopaki poszli więc do restauracji, gdzie serwowano ośmiornice i zapytali kucharza, jak ją przyrządzić. Wieczorem przez dwie godziny staliśmy nad kuchenką gotując zdobycz. W końcu zjedliśmy to co nam wyszło. Smakowało, bo nie było wyjścia :-) Innym razem, gdy brakowało jedzenia, chodziliśmy na płachtę na figi. Drzew figowych wokoło rośnie pod dostatkiem, więc owoców do konsumpcji nie zabrakło.       
  • Dyskoteka - jest jeden klub z muzyką. Pewnego wieczoru właściciel, wpadł na pomysł, iż za cenę wstępu dostanie się kwit na piwo. Będąc w środku, mając pustą butelkę, można ją dowolną ilość razy wymieniać w barze na pełną. Facet nie docenił fantazji naszych rodaków. Każdy pilnował swojej flaszki jak oka w głowie. O godzinie 3 w nocy właściciel wyszedł na środek parkietu i stwierdzi - koniec! Wypito cały jego zapas piwa z magazynu. Sądzę, iż więcej takiej promocji dla Polaków nie było.   
  • jak widzę we wrześniu Półwysep Chalcydycki świeci pustakami, ludzi brak, wszystkie domki wzdłuż plaży puste i zaryglowane na amen - pogoda nadal piękna.

4 września - Saloniki

Pomysł wyjazdu do Salonik i to najlepiej darmowego zrodził się niemal od razu po przyjeździe. Ideą jaką przyjęliśmy było złapanie stopa, który zabierze nas do miasta i tym samym sposobem zamierzamy powrócić wieczorem.  Chłopaki słusznie stwierdzili, że aby zatrzymać stopa, potrzebujemy dziewczyny, a najlepiej dwóch bo już w tym momencie, to 6 osób i do jednego wozu, możemy nie dać rady się zapakować. Trzeba zatrzymać dwa samochody, więc potrzebne będą dwie dziewczyny najlepiej blondynki. Tego samego wieczora odwiedziły nas Beata i Kasia z Lublina. Jadą z nami i będą zatrzymywać samochody, każda jeden i podzielimy się na dwa zespoły.

O 6:00, zaraz po wschodzie słońca jesteśmy na moście, skąd startuje droga do Salonik. Umawiamy się, że o 13:00 spotkamy się pod Białą Wieżą, choć w tym momencie nikt z nas nie wie, gdzie to jest. Jeżeli nie będzie któregoś zespołu tzn., że nie dotarł na miejsce i nie złapał samochodu. Przyznaję, iż ku mojemu zaskoczeniu bardzo szybko zatrzymujemy stopa. Facet jedzie sam, do Salonik i jako tako mówi po angielsku. Pyta nas dokąd chcemy dojechać, a my, że do miasta. Pyta dokąd dokładnie - nie mamy pojęcia, nie mamy planu miasta. Naszym celem jest wieża i godzina 13:00. Dystans około 70 km pokonujemy w niecałą godzinę. Facet wysadza nas przy jakimś punkcie na obwodnicy miasta i z buta dajemy w kierunku morza0 i bulwaru. Mamy spory zapas czasu, aby poznać nieco miasto i zorientować się jak dotrzeć do celu. Już przed 13 są nasi znajomi, dotarli bez problemów.
Na początek kupujemy bilet do wieży, która uważana jest za symbol miasta, znajduje się tutaj także kolekcja ikon. Udaje nam się kupić ulgowe, a ktoś wchodzi nawet bez biletu. Z najwyższego piętra roztacza się piękny widoczek na morze. Tuż obok znajduje się potężny pomnik Aleksandra Wielkiego, lub Macedońskiego jak ktoś woli. Robimy sobie fotkę na pamiątkę, że tutaj dotarliśmy.


Ruszamy do miasta, jest kilka fajnych miejsc i monastyrów do obejrzenia. Niektóre z nich wprost ociekają złotem i mają swój specyficzny, niezapomniany klimacik. Ikonostasy robią wrażenie. Mamy trochę czasu na rozmowy i poznanie się. Mijamy Łuk i Rotunda Galeriusza, dzisiaj jako kościół św, Jerzego. Jest pięknie i gorąco.

Niestety powoli musimy myśleć o drodze powrotnej. Przyjmujemy podobny schemat. Idziemy z buta do obwodnicy, a tam będziemy chwytać stopa na południe półwyspu. Zobaczymy co podjedzie i wtedy zdecydujemy, czy razem czy wracamy osobno. Gdy tylko docieramy na miejsce, zatrzymuje się duży bus z płetwonurkami, którzy jadą na południe ponurkować sobie i zabiera nas wszystkich. Co prawda jest to wóz transportowy, nie dostosowany do transportu ludzi. Nie ma tutaj siedzeń dla pasażerów, nie ma też okien i wszędzie wala się akwalung, Prawdę mówiąc nie robi nam to specjalnej różnicy. Ważne, że razem wracamy do domu. Żartujemy sobie, że równie dobrze, mogą teraz skręcić do Turcji i nas sprzedać, bo nie mamy pojęcia w którą stronę jedziemy. Bez okien, bez widoku.

Oczywiście bez problemów docieramy do naszej nadmorskiej osady, a Grecy jadą dalej na południe. Wieczorem jesteśmy zdrowo zmęczeni, ale i zadowoleni. Za darmo udało nam się zwiedzić Saloniki. Jak człowiek pokombinuje to można :-)



7 września - Ateny

Do Aten wyruszamy jeszcze poprzedniego dnia wieczorem. Chętnych zebrało się sporo, więc jedzie kilka autobusów, Powinniśmy wyruszyć o 22:00. Wpadamy do piętrowego i zajmujemy miejsce nad kierowcą. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to najbardziej idiotyczny pomysł. Przed pierwszym fotelem jest bardzo mało miejsca na nogi, jest niemal przyklejony do szyby. Po godzinie jazdy już szukałem chętnego do zamiany miejsca. Na szczęście znalazły się dwie niewysokie dziewczyny, które odstąpiły nam swoje miejsca. Przed 22:00 wpada jakaś dziewczyna do autokaru i mówi, że w Paryżu zginęła księżna Diana. Zapada głucha cisza, nie wiadomo, co, jak i dlaczego? Ale teraz się nie dowiemy, za to czeka nas całonocna jazda autostradą do Aten. Powinniśmy być na miejscu o 6 rano.  

Nocna jazda mija w miarę spokojnie, autostrada niemal pusta, gdzieniegdzie tylko bramki ale i one nie hamują ruchu. Rano po wschodzie słońca, niemal punktualnie co do minuty, o 6:00 nasz autobus zatrzymuje się przed Pałacem Prezydenckim w Atenach. Stąd mamy rozpocząć zwiedzanie miasta z przewodnikiem. Można na chwilę wyjść z wozu i rozprostować gnaty. Jest przyjemnie chłodno, słońce jeszcze nie przypieka. Pierwszym punktem dnia będzie oczywiście Akropol. Inaczej się nie da. Liczymy, że rano nie będzie jeszcze tłumów, więc powoli zaczynamy wdrapywanie się do centrum antycznej Grecji. Mijamy teatr, Propyleje mam przed sobą Partenon. Świątynia poświęcona Atenie Partenos czyli Atenie Dziewicy, wzniesiona w połowie V w. p.n.e. według planów Iktinosa i Kallikratesa pod nadzorem Fidiasza, który wykonał również elementy rzeźbiarskie. Zbudowana z białego marmuru pentelickiego, nawet dzisiaj pozostał biały odcień. W zgodzie z porządkiem doryckim, uważana za najdoskonalszy jego przykład.


Ludzi masa, ale udaje mi się wykonać to zdjęcie, co prawda pod słońce, ale fajnie wyszło rozhalowanie światła w soczewce obiektywu. Nie ma co zwlekać, czas ucieka. Jeszcze sporo miejsc przed nami dzisiaj. Nieopodal druga z najbardziej znanych budowli na wzgórzu, czyli Erechtejon ze swoimi Kariatydami.


Jak się szybko okazuje Kariatydy są niestety duplikatami, oryginały znajdują się w Muzeum Archeologicznym, także tutaj na Akropolu. Schowano je ze względu na duże zanieczyszczenie powierza spalinami. Dodajmy jeszcze temperaturę jaka panuje w mieście. Dzisiaj jest jak w piekarniku. Akropol to wzgórze wystawione jak na patelni na zabójcze działanie słońca. To powoduje, że piaskowiec zaczyna się sypać, dlatego roboty renowacyjne i zabezpieczające. Na koniec jeszcze wizyta we wspomnianym muzeum. Znajduje się  niemal w całości pod powierzchnią ziemi. Wejście znajduje się w tylnej części obiektu, zaraz za masztem z flagą Grecji. Wewnątrz klimatyzacja i przyjemny chłód. Można odpocząć od upału. Tutaj za szybami rzeczywiście znajdują się oryginalne Kariatydy. Nieco nadwątlił je czas i wyziewy miasta.

Schodzimy z Akropolu i przez Plakę, czyli dzielnicę kawiarenek i artystów, udajemy się na antyczny stadion olimpijski. To tutaj zaczynały się igrzyska. Obiekt jest ogólnie otwarty, więc postanawiamy przebiec tradycyjne 100 metrów po bieżni. Każdy z nas wybrał sobie tor i zrobiliśmy rundę honorową na dystansie, który już w starożytności był rozgrywany. Później jeszcze robimy sobie spacer po trybunach, aby zobaczyć stadion z góry. Dodatkowo wszystkie wzgórza ateńskie, które z korony stadionu są dosyć dobrze widoczne. Na koniec odwiedzin na stadionie zdjęcie na pamiątkę.


Wsiadamy do autobusu i na koniec odwiedzin runda po mieście wokół najważniejszych obiektów miasta, zarówno tych starożytnych jak i współczesnych jak np. budynek parlamentu i uroczysta zmiana warty. Wygląda to zabawnie ze względu na mundury jakie nosi tamtejsza straż, oraz rubaszne kroki jakie wykonują przy zmianie warty. Polecam wszystkim, taki miejscowy smaczek na koniec wizyty w stolicy. 

Ruszamy w drogę, aby w godzinach nocnych dojechać do tymczasowej kwatery. Po drodze na wysokości Eubei zatrzymujemy się w Termopilach. Miejsce słynnego starcia wojsk perskich pod wodzą Kserksesa i spartańskich pod wodzą Leonidasa w 480 roku pne. Jak wiemy doskonale, bitwa toczyła się w wąwozie schodzącym do morza. Owszem wąwóz jest piękny, ale morza to tutaj nawet na horyzoncie nie widać. Ukształtowanie terenu zmieniło się znacznie. Dzisiaj bitwa mogłaby się skończyć innym wynikiem a zdrada ścieżki do wąwozu przez Efialtesa, mogła nie mieć takiego znaczenia. Dzisiaj w miejscu brzegu morskiego znajduje się ogromny parking. Przypuszczam, że żadna wycieczka jadąca z Aten na północ, nie może podarować sobie tego miejsca. Na przeciwko gór, tuż za parkingiem,  znajduje się słynny pomnik Spartiaty, który ma przypominać przechodniom, odwagę, tych którzy walczyli i zginęli tutaj. Fajne miejsce i warto tutaj przystanąć na sekundę.
Dalej już praktycznie prosta droga wzdłuż wschodnich wybrzeży Grecji w stronę Salonik. Słońce zachodzi co prawda z drugiej strony, ale ciepłe promienie subtelnie wydobywają koloryt niebieskiego morza i białych, greckich domów rozsianych wszędzie wzdłuż skalistych brzegów. Późnym wieczorem docieramy do naszej tymczasowej kwatery.

9 września - Meteory

Drugie z miejsc, jakiego nie wolno przeoczyć w tym kraju czyli Meteory. Niesamowita i Mityczna kraina mnichów i ich klasztorów zawieszonych na skałach. W Tesalii, na  szczytach gór, zbudowano 24 prawosławne monastyry, Pierwsze wzmianki o tym miejscu pochodzą z końca X wieku. Początkowo ludzi oraz  żywność wciągano na linach. Dzisiaj do części z nich wybudowano mosty i kładki. I transport odbywa się zupełnie inaczej.

Ruszamy wczesnym rankiem. Znowu kilka autobusów i zaczynamy wycieczkę w stronę Tesalii znajdującej się w zachodnim zakątku kraju. Po kilku godzinach jazdy, krajobraz stanowo się wypiętrza i w chmurach zaczynają majaczyć wierzchołki do złudzenia przypominające nasze Góry Stołowe. Autobus powoli zaczyna serpentynami piąć się do góry. Droga jest przystosowana do szerokości dużych pojazdów, ale bywają zakręty, gdzie nawet miejscowi kierowcy mają problem, aby zmieścić się na zakręcie. Szczególnie, gdy spotykają się die tego typu maszyny. Mamy kilka takich przykładów. W końcu szczęśliwie docieramy na parking. Grzeje niesamowicie. 

Kilka klasztorów jest udostępnionych dla zwiedzających. Resztę zamieszkują mnisi. Do udostępnionych zbudowano mosty i schody do samych bram klasztoru. Będziemy mieli okazję zwiedzić Wielki Meteor. Legenda mówi, iż to najstarszy klasztor zbudowany w 1336 roku przez św. Anastazego. Anastazy miał wznieść się do niego na skrzydłach orła, a tymczasem trzeba stanąć w długiej kolejce na schodach, aby do niego wejść. Po drodze okazuje się, że w krótkich spodniach nie wypuszczają, więc w tym upale muszę wciągać jeansy. Nie ma innego wyjścia.
W końcu wchodzimy. Monastyry nie są duże wewnątrz, za to mają niesamowite ikonostasy, jak na tego typu świątynie przystało. Można poczuć tutaj klimat starej świątyni i tylko wyobrazić sobie jak było tutaj  wczasach eremitów zamieszkujących pustelnie i samotnie. Znajdowały się one tutaj oprócz klasztorów i część z nich jest widoczna w skałach do dnia dzisiejszego.

Podczas wojny Bizancjum z Serbią klasztory były dobrym, niedostępnym schronieniem. Ukrywał się tu m.in. Jan Paleolog – następca tronu serbskiego. Okres świetności klasztory przeżywały za panowania osmańskiego sułtana Sulejmana Wspaniałego w latach 1520–1566. Trzeba wracać, zjeżdżamy tą samą trasą - innej nie ma. Zatrzymujemy się na posiłek w pobliskim miasteczku Kalmbaka. Tutaj także znajdują się miejsca gdzie pisze się ikony. Można wejść sobie do takiego warsztatu i zobaczyć jak wygląda proces tworzenia ikony. Na koniec pokazu można zakupić sobie takie małe dzieło do domu. Nie muszę chyba nadmieniać, iż cena z racji miejsca jest zaporowa. Teraz pozostaje, już tylko droga powrotna przez pustynne i skaliste obszary Grecji do kwatery.

Niestety dwa tygodnie w Grecji szybko minęły i czas wracać. Tak się złożyło, że zakontraktowano nas na ostatni z autobusów, w wyniku czego byliśmy na miejscu prawie dzień dłużej od innych. Miasteczko opustoszało zupełnie, zewsząd tylko cisza i szum fal rozbijających się o brzeg. W końcu ruszyliśmy w długą i męczącą drogę do domu. Jechałem przez Rumunię czytając książkę na wiszący nade mną egzamin z historii powszechnej 16 września. Naiwnie liczyłem, ze czegoś się nauczę. Niestety, nie dało rady. W efekcie do Warszawy dojechaliśmy z jednodniowym opóźnieniem. Byłem tak zmęczony, że gdy wsiadłem w nocny pociąg na centralnym, zasnąłem niemal od razu. Nie wiem co się działo, ale obudziłem się dopiero w Malborku. Bilet miałem skasowany przez konduktora, ale nie mam pojęcia jak i kiedy. Tak zakończył się jeden z moich niesamowitych wyjazdów. Formalnie ruszyłem sam, ale... nigdy nie byłem tam sam.

PS. Pomimo, iż na egzamin poszedłem kompletnie nieprzygotowany, zaliczyłem go na 4. Nie mam pojęcia jak :-)

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt