27.12.1996 - 2.01.1997 Niemcy - Stuttgart

Drugi nasz wyjazd na spotkanie młodzieży, tym razem padło na niemiecki Stuttgart. Tradycyjnie brygada zbiera się opodal medyka, 27 grudnia skąd zasłużonym autobusem, kultowej marki Jelcz, mamy ruszyć na podbój stolicy Badenii-Wirtenbergii. Wóz nie prezentuje się jakoś szczególnie okazale, ale zapewne nie takie trasy brał. Jedzie ze mną brat Marcin, Mirek,jego znajoma Kasia, Marian i Piotr. Inni ludzie dołączą jak się okaże na miejscu. Jest dosyć zimno i sporo śniegu, co nie jest takie częste w naszym klimacie w grudniu.

Gdy wszyscy zapakowali swoje graty, w końcu ruszamy na zachód. Już po opuszczeniu miasta ksiądz Piotr z nogami założonymi na pulpit wyciąga piwo i fajki – ech, będzie się działo! Droga przebiega raczej bez większych problemów i następnego dnia rano lądujemy w Stuttgarcie. Gdzie nie nie spojrzeć piękne słońce i bardzo zimno. Śniegu wokoło także pod dostatkiem, co bez wątpienia jest wyznacznikiem tego wyjazdu.



Wysiadamy przy halach stuttgardzkich Targów, gdzie dostajemy nasz przydział mieszkalny.Tym razem uśmiecha się do nasz szczęście, zamiast zimnej podłogi na jakiejś sali, dostajemy zakwaterowanie w rodzinie w miasteczku Erdmannhausen, oddalonym o około 48 min jazdy pociągiem na północny wschód od Stuttgartu. Dołączają do nas Ula i Celina z Łomży, które także dostały chatę z nami. Miło nam bardzo. Oczywiście po zapłaceniu należnego myta, dostajemy tradycyjną kartkę żywnościową na poranne i wieczorne konserwy oraz bilet strefowy na komunikację obejmujący cały okręg. Udajemy się na dworzec północny, aby złapać pociąg do naszego miasteczka. W drogę! 

 
 
Gdy już docieramy na miejsce okazuje się, że otrzymujemy dla siebie dwa pokoje w najwyższej kondygnacji domu, możemy rozlokować się jak chcemy. Bajka, pokoje w pełni wyposażone, dodatkowo wieża CD z płytami The Beatles itp - będzie czego posłuchać podczas zimowych wieczorów. Z okna widok na wzgórza przysypane śniegiem. Na początek obiad powitalny. Okazuje się, że nasz gospodarz ma żonę z Peru i dójkę dzieci. Bardzo się starają, aby dobrze nas przyjąć u siebie. To bardzo miły gest na początek.

 
Każdego dnia rano wsiadamy do pociągu i jedziemy do Stuttgartu. Miasto jest położone na wzgórzach i dosyć ładne widokowo. Udaje nam się zwiedzić:

  • Nowy Pałac – to serce miasta, XVIII-wieczny barokowy pałac, jest jednym z ostatnich dużych pałaców miejskich zbudowanych w południowych Niemczech. Znajduje się na Schlossplatz przed kolumną Jubiläumssäule i Königsbau. Niegdyś historyczna rezydencja królów Wirtembergii, Nowy Pałac zastąpił Stary Zamek stojący w tym miejscu. 
  • Zamek Solitude – to kompleks pałacowy pochodzący z XVIII w. Jego eleganckie, klasycystyczne wnętrza kontrastują z zewnętrzną architekturą utrzymaną w stylu rokoko. Odwiedzamy go 31 grudnia.


30 grudnia 1996 – Ludwigsburg

Codziennie jadąc w obie strony mijamy stację o nazwie Ludwigsburg, znajduje się na niej informacja o rezydencji pałacowej Wilhelma II, więc w końcu wysiadamy tutaj, aby zobaczyć jak prezentuje się pałac wraz z ogrodami. Przyznam, ze budowla zarówno wewnątrz jaki zewnątrz robi kolosalne wrażenie. Ogrody zasypane śniegiem oczywiście. Jest to największy w Niemczech pałac barokowy. Jego budowę rozpoczęto w 1704 roku. W architekturze pałacu dominują trzy style: Barok, Rokoko i Empire. Obecnie w pałacu można zwiedzać trzy muzea: Galerię Barokową, Muzeum Porcelany oraz Muzeum Mody (od XVIII do XX wieku). Jeżeli tylko masz chwilę czasu, zakładam, że tak, to polecam Galerię Barokową – to kwintesencja całego stylu, epoki i wystroju pałacowych wnętrz. Obok niego znajduje się kilka innych, mniejszych pałacyków, do których bez problemu można dojść nawet zimą. Piękne miejsce.



31 grudnia 1996

Wstaje ostatni mroźny dzień roku, jedziemy do Stuttgartu, zaliczamy ostatni spacer po centrum, odwiedzamy lotnisko a na sylwestrową noc wracamy do Erdmannhausen. Nie wiadomo czy po północy będzie jakikolwiek środek transportu, aby wrócić, na dodatek jest okropnie zimno. Spotkanie sylwestrowe i zabawa odbywa się na niewielkim placu. Są sztuczne ognie, szampany strzelają, góry majaczą gdzieś w oddali. Wszystko tak jak trzeba na Sylwestra – jest klimat. Około 30 min po północy lądujemy w ciepłym domu.   

1 stycznia 1997

Rano powoli zaczynamy zwijać swoje bagaże, idziemy na mszę, która jest odprawiana specjalnie dla uczestników spotkania i zostajemy podjęci pożegnalnym obiadem, na który zaserwowano nam pieczeń z lamy (nie wiedziałem, że się jada), ale przyznam  mięso było bardzo dobre. Ostatnie pożegnanie z gospodarzami, którzy zechcieli nas tolerować w swoim domostwie i wracamy do Stuttgartu na miejsce zbiórki.
Tutaj żegnamy się z Ulą i Celiną, które gnały za nami przez wszystkie dni. One ruszają w swoją stronę, my montujemy się do naszego jelcza. Ostatnie zdjęcie i w drogę. Zostało mi w plecaku 5 kawałków chleba i początkowo chciałem je wyrzucić – ale ….. coś mnie tknęło, że mogą być potrzebne (nauczony sytuacją niegdyś w Bieszczadach!). Zawinąłem je więc do podręcznego plecaka i schowałem. Gablota ruszyła w drogę powrotną.
 


Około godziny 18 autobus po prostu stanął. Za oknami ciemno i zimno. Coś się zaczyna dziać? Po około 30 min, Marek ogłasza: aby osoby znające niemiecki podeszły do przodu – więc idę. W autobusie coś się sypie, nie mamy telefonu, aby wezwać pomoc. Dzielimy się na 4 grupy: północ, południe, wschód , zachód. Każda ma za zadanie znaleźć telefon i wezwać pomoc. Mamy iść max 30 min. w swoją stronę, jeżeli nie znajdziemy telefonu i ludzkiej osady – wracamy.
 
Niestety, nasza ochotnicza brygada wyprawowa zalicza fiasko. Ciemno, zimno i niemiłosiernie wieje – lodowa pustynia, wracamy z niczym. Na szczęście ktoś inny dotarł do telefonu i ściągnął pomoc. Jest nadzieja. Zostajemy odholowani do jakiegoś Mc Donalda, aby wypić i zjeść coś ciepłego. Po około 2h wsiadamy do naszego wehikułu czasu i żwawo pomykamy, przez ciemną, zimową noc w kierunku domu. Słyszę w radiu, które mam na uszach, przewidywana temperatura w okolicach Berlina -26 st C.

W pewnym momencie budzę się w nocy, jest cicho i zimno, autobus stoi. Jesteśmy nieco ponad 100km, na zachód od Berlina. Okazało się, że padł wał i nie ma zlituj się – nie ruszymy. Wezwano z Polski nowy autokar, który ma po nas przyjechać, aby wyrwać nas ze szponów mrozu. Licząc z lekka 6 do 8 godzin stania. Każdy zakłada na siebie co tylko ma w plecaku, jest przeraźliwie zimno. Niektórzy mają karimaty na głowach, inni tupią bo jest im zimno w nogi – teraz wiemy co to znaczy -26 stopni, gdzieś w głuszy.


2 stycznia 1997

Nadal stoimy i czekamy, za oknami powoli się przejaśnia. Gdzieś przed 7 rano wpadamy na pomysł, zagadać do kierowcy, aby ściągnął z baku trochę ropy, rozpalimy małe ognisko na poboczu. I tak stoimy, wóz przecież nie odpali. Początkowo facet nieco się stawia, ale w końcu stwierdzamy wspólnie, że to jedyna opcja, aby się nieco ogrzać. Ogólne poruszenie wśród ludzi. Kto tylko może zbiera gałęzie w lesie. Wszystko jest przemarznięte, ale ropa robi swoje i po kilku minutach mamy ogień. Niektórzy się grzeją, inni wkładają buty do ognia, tak im zimno. Jest ogień – jest moc. Jak widać, udało się!

 
 

Wtedy przypominam sobie o 5 kawałkach chleba w plecaku. Wyciągam je i na patykach zaczynamy je piec na ogniu. Niektórzy nie mają już nic do jedzenia, więc dzielimy się tym co jest. W końcu coś, czy można się rozgrzać i posilić.
Nasz autobus zjawia się około godziny 11:30. Witany okrzykami radości, jakbyśmy wygrali milion w totka. Tutaj wewnątrz cicho i spokojnie. Ruszamy dalej do domu już bez problemów. Do celu docieramy około godzony 18:00. Na koniec pamiątkowe zdjęcie niczym z wyspy rozbitków. Nie ma zwłok ani rannych.
 


Tydzień później spotykamy się w sopockiej „Łajbie”, aby powspominać, nie tyle wyjazd do Stuttgartu, co powrót z niego, pośród mrozów i śniegów.

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt