24 - 31.08.1992 Tatry - Zakopane

23.08 - wyjazd w Tatry

Ruszamy na nasz pierwszy samodzielny wyjazd w Tatry. Nie mamy żadnego planu, stara mapa w plecaku i 800 000 złotych ze sobą, bo na tyle oszacowałem koszt tego wyjazdu. Zbierałem cały rok, aby tydzień móc pochodzić po Tatrach. Jest praktycznie koniec wakacji, więc liczymy, że już będzie taniej i rano bez problemów złapiemy jakąś przytulną kwaterę na najbliższy tydzień. W plecaku taszczę swój wyprawowy aparat, czyli Zenit ET, produkcji CCCP, licząc na przyzwoite fotki z gór.  

Razem z moim bratem i dwoma Romkami wsiadamy do nocnego pociągu w Tatry. Kupujemy bilet w kasie, na pociąg pośpieszny, ulgowy, na drugą klasę w cenie 120 000 złotych. Wychodzimy na peron, masa ludzi, ale czekamy na podstawienie się składu. Gdy tylko pociąg zjawia się na peronie, zaczyna się walka o Rzym -  komu uda się złapać siedzące miejsce  w przedziale. Perspektywa stania ponad 12h na korytarzu jest mało zabawna. Piszę ponad, bo nie wiemy ile będzie miał spóźnienia na mecie. Udaje się i ruszamy w dusznym przedziale w Tatry. Po ponad 12 godzinach telepania się wysiadamy na peronie w Zakopanem, już przy samym wyjściu z peronu, łapie nas facet, który oferuje niedrogą metę na Drodze do Walczaków na Skibówkach. Teren w pobliżu ul. Kościeliskiej, więc może być, decyzja zapada szybko - jedziemy z nim ;-)

24.08 - Gubałówka, Wielka Krokiew

Już na samym początku odnoszę wrażenie, że nie koniecznie mamy zbieżne cele jeżeli chodzi o ten wyjazd z naszymi kumplami, ale nie jest to dla mnie problem, nie muszę chodzić za nimi szczególnie, iż jak widzę nie mają zbyt wielkiego rozeznania w Tatrach. Na początek ruszamy wspólnie. Podejście na Gubałówkę, od tego zaczynają chyba wszyscy. Pogoda dzisiaj nieszczególna, więc widoków żadnych. Ruszamy więc w stronę Butorowego Wierchu, aby w okolicach hotelu Kasprowy zejść do miasta. Nasi kumple wpadają na pomysł, aby pójść do hotelu na śniadanie.Uważam ten pomysł za rubaszny, ale jak chcą - niech idą. Rzeczywiście śniadania dostali tyle, że zaraz pomykamy gdzieś do miasta, by coś zjeść. Dopiero teraz najedzeni obieramy kierunek na skocznię czyli Wielką Krokiew. Majestatycznie góruje nad miastem Wybieramy drogę podejścia na próg schodami, prawie nikt tędy nie idzie, wiec mamy możliwość nie tylko wejścia  ale także sprawdzenia swojej kondycji. Robi się coraz cieplej, więc docieramy na próg już nieźle zdyszani, ale jak widać nieprzespana noc w pociągu zrobiła swoje. Na dzisiaj wystarczy.

25.08 - Giewont

Od rana piękna pogoda, więc zapada decyzja, że atakujemy Giewont. Wybieramy szlak przez Dolinę Małej Łąki, niezbyt mamy doświadczenie jak wygląda, ale stosunkowo blisko naszej chaty, więc zaczynamy tym odcinkiem. Ładny widokowo, ale w pewnym momencie dochodzimy do wniosku, że musimy skręcić do Doliny Strążyskiej , aby stamtąd czerwonym szlakiem próbować dostać się do siodła pod Giewontem. Tak też robimy, dopiero teraz na podejściu widzę, jaki to ciężki odcinek szlaku. W dodatku schody i to cały czas lasem, zero widoków. Ludzi idzie niewiele, ciemno i wilgotno. W końcu wychodzimy na przełęcz i mamy widok na szczyt.


Stąd wierzchołek wygląda jak niepozorna górka, a krzyż wydaje man się bardzo blisko, jak się szybko okaże jest to nieco złudne wrażenie. Powoli ruszamy dalej, pojawia się trochę więcej ludzi. Docieramy do punktu połączenia szlaków od strony Doliny Kondratowej i pozostaje nam już tylko podejście pod kopułę szczytową. Po drodze, przez trawy robię taki widoczek:


Teraz już w kolejce łańcuchami podchodzimy na szczyt. Widok niesamowity i jak dotychczas to mój najwyższy szczyt na jakim dotychczas jestem, ale liczę, że to stan przejściowy. Na górze siedzi trochę ludzi na skałkach, próbujemy znaleźć miejsce dla siebie i przy okazji wykonać jakieś zdjęcie na pamiątkę. Ciężko, ale się udaje. Siedzimy chwilę i patrzymy na Podhale, gdzieś w dali, na horyzoncie, majaczy Babia Góra. Schodzimy powoli tym samym szlakiem do Doliny Strążyskiej, chwila odpoczynku przy schronisku i lądujemy w Zakopanem.

26.08 - Dolina Kościeliska

Wstaję wcześnie, spoglądam za okno, piękne słońce, pogoda powinna dzisiaj także dopisać. Nasi koledzy doszli do wniosku, że nie mają ochoty iść w góry, i dobrze, z bratem ruszamy sami. Pakujemy plecaki, trochę wody i jedzenia i idziemy na przystanek autobusowy w stronę Doliny Kościeliskiej. Po drodze już zatrzymuje się jakiś bus i zgarnia nas do środka. Szybko i bez problemów docieramy do Kir. Ludzi niewiele. Kupujemy bilet i ruszamy doliną. Uruchamiam swojego czerwonego walkmana, na uszy po cichu "Stare Dobre Małżeństwo" z nowej płyty "Czarny Blues O Czwartej Nad Ranem" - na dzisiaj może być. 

 
Początkowo otwartym terenem, gdzieś  w dali majaczą skały, las po obu stronach. Idziemy w kierunku Polany Pisanej. Postanawiam podarować sobie wizytę w Jaskini Mroźnej, byłem już tam. Oświetlone korytarze, wszystko przygotowane na turystów - to nie ten typ jaskini jakiego szukamy. Dwie pozostałe wydają mi się obiektami bardziej godnymi odwiedzenia. Szukamy za mostkami szlaku prowadzącego w górę, do wejścia Jaskini Raptawickiej. Znajdujemy go bez problemów i zaczynamy podejście po skałkach. Po kilkunastu minutach jestem przy wlocie. Tutaj trochę ludzi wychodzi, trochę wchodzi, musimy poczekać na swoją kolejkę. W końcu wchodzimy, latarki do ręki i możemy pokręcić się nieco po zakamarkach jaskini. Przyjemnie i chłodno w porównaniu do tego co na zewnątrz.
Wychodzimy i powoli zmierzamy w stronę Jaskini Mylnej - głównego celu. Znowu szukamy wejścia, ale przy pomocy mapy to nie problem. Tutaj także trochę ludzi, więc czekamy na swoje wejście. Jak wiadomo system korytarzy i labiryntów jest o wiele ciekawszy tutaj więc i ilość odwiedzających proporcjonalnie większa, ale bez przesady da się wejść. Na początku idziemy zobaczyć widok na dolinę z okien Pawlikowskiego, a następnie stajemy a właściwie kładziemy się w głównym korytarzu do przeczołgania się przez jaskinię. Latarki w dłoń i tutaj leżąc spotykamy grupkę ludzi, którzy też czekają w korku. Rozmawiamy, przyjechali ze Stalowej Woli, w kilka osób i idą ze swoim przewodnikiem, którego nazywają "Wodzem". Bardzo fajni ludzie, zgrana grupa przyjaciół i w naszym wieku, więc szybko łapiemy nić porozumienia.

Wszyscy przystają na naszą propozycję, abyśmy wspólnie poszli dalej do schroniska na Polanie Ornaczańskiej. Schodzimy na dół myjemy się z jaskiniowego błota i  w pełnym już teraz słońcu docieramy do schroniska. Tutaj chwila przerwy na odpoczynek i trochę czasu na rozmowy. Ruszamy w drogę powrotną i oczywiście musimy zahaczyć o Wąwóz Kraków i małą, pionową niemal jaskinię czyli Smoczą Jamę.

    

Trochę podejść po drobinie i łańcuch wewnątrz jaskini. Gdy wychodzimy na górze, mamy piękny widok na skałki otaczające dolinę. Choćby dla tego widoku, warto tutaj wejść. Czas schodzić na dno doliny, teraz już powoli wzdłuż potoku do Kir. Gdy tam docieramy dosyć spory tłumek kłębi się w poszukiwaniu transportu do Zakopanego. Jesteśmy dosyć głodni, więc postanawiamy na moment wdepnąć do karczmy, aby kupić cokolwiek do jedzenia. Tutaj także pełno ludzi. Mój brat z częścią towarzystwa gdzieś zniknął. Tym czasem za zupełnie za friko dostaję porcje frytek. Facet w barze bez słowa mi ją podał i kazał odejść - więc wziąłem i odszedłem. Czekamy na resztę, w końcu podejrzewam brata o numer, że nas zostawili. Złapali okazję i odjechali. Reszta kiwa głową, że to niemożliwe. I tutaj wychodzi, że nasz "wódz" to ksiądz i nie zrobiłby takiego numeru. Z takim argumentem nie mogę dyskutować i rzeczywiście po kilkunastu minutach zjawia się cała reszta - jesteśmy w komplecie. Teraz już tylko chwytamy busa do Zakopanego. Wysiadając, umawiamy się na kolejny dzień na wspólną wycieczkę do Morskiego Oka.  

27.08 - Morskie Oko i Dolina Pięciu Stawów

Pogoda od rana idealna, nasi nowi przyjaciele zaproponowali dzisiaj wyjazd do Morskiego Oka, więc chętnie się dołączamy do wyjazdu. Jedziemy busem na Polanę Palenicę lub Palenicę Białczańską, jeżeli ktoś woli taką nazwę. Jest tam duży parking zarówno dla samochodów osobowych jak i dla autobusów. Oczywiście busy także tam cumują. Tutaj oczywiście rozpoczyna się także 8 km odcinek szlaku do schroniska nad Morskim. Wadą lub zaletą (może dla niektórych), jest oczywiście to, że na sporym odcinku to po prostu deptanie asfaltem - niestety. Pogoda jest piękna, widoczność, bez zarzutów, więc ruszamy. Spokojnym tempem, mamy dużo czasu na rozmowy, im bliżej celu tym wyłaniają się piękniejsze widoki. Po godzinie z kawałkiem docieramy przez Włosienicę do Schroniska nad Morskim Okiem. ludzi sporo ale nie ma jakiegoś meczącego tłoku. Teraz chwila na odpoczynek nad jeziorem i kilka zdjęć na pamiątkę. Słońce przygrzewa, widok na Mięguszowieckie idealny.

Zapada decyzja, ze ruszamy do Doliny Pięciu Stawów, łatwiejszym szlakiem przez Świstową Czubę. Na początku trawersem lekko pod górę, za to im wyżej tym ładniejsze widoczki na jezioro i całą Dolinę. Sam szlak uważam, jest bardzo ładny widokowo i niezbyt trudny technicznie, więc zapewne dla początkujących adeptów sztuki górskiej idealny. Słońce przypieka coraz bardziej, ludzie podzielili się na grupki i każdy idzie swoim tempem. Przez niemal cały odcinek idę z Gosią, mamy podobne tempo, wspólne tematy i dobrze nam się rozmawia. Moja zwichnięta noga, jak widać, jeszcze nie do końca się zaleczyła i czasami się odzywa, ale idę spokojnie. Docieramy na przełęcz, gdzie mamy po raz pierwszy widok na Dolinę Pięciu stawów.

     
Upał doskwiera coraz bardziej, wody już bardzo mało, a schronisko w Pięciu Stawach rysuje się gdzieś daleko. Kawał drogi przed nami. Idziemy powoli do przodu. Nagle dopada mnie ochota, że napiłbym się zimnego piwa, ale realnie chcę dotrzeć do stawu i napić się zimnej wody. Tak blisko, ale jednocześnie tak daleko. Krok za krokiem i docieram do brzegu. Niemal wpadam do jeziora i łapczywie zaczynam pić. Jednocześnie woda na głowę i kark - teraz jest idealnie. Tutaj w schronisku mamy zbiórkę wszystkich grupek, które powoli docierają do celu. Siadamy przy jednym stole i pijemy i jemy co tam jeszcze nam zostało w plecakach. Jest chwila na rozmowy. Szlak bez wątpienia piękny ale upał jest dzisiaj męczący.

Czas ruszać dalej przez Dolinę Roztoki w dół. Zostaje nam jeszcze jeden punkt na trasie czyli Wielka Siklawa, nasz największy, polski wodospad. Podobno najlepiej prezentuje się po obfitych opadach deszczu, ale mi podoba się on ze swoimi majestatycznymi skałkami, takim jakim widzę go teraz w tle zachodzącego słońca.
Ruszamy dalej doliną w dół, musimy zgubić nieco wysokości, więc zanurzamy się w las. Idziemy niżej, niżej coraz niżej, aby po ponad godzinie monotonnego schodzenia wynurzyć się przy Wodogrzmotach Mickiewicza, które mijaliśmy rano.  Z odcinka przy moście do Palenicy to już stosunkowo niewielki odcinek, więc drepczemy asfaltem i docieramy do parkingu. Jesteśmy zdrowo zmęczeni i czuję, że lekko utykam na zwichniętą w tym miesiącu kostkę - muszę trochę odpocząć. Łapiemy busa i wracamy do Zakopanego. I co można napisać na koniec - wycieczka udała się idealnie!

Dzisiaj kończyła nam się rezerwacja naszej kwatery. Nasi kumple wyjechali do Bielska, więc z bratem przeprowadzamy się do kwatery naszych znajomych ze Stalowej Woli. Mieszkają w domu wypoczynkowym przy jednym z zakonów, za cenę jeszcze niższą niż płaciliśmy, więc postanawiamy na dwa kolejne dni dołączyć do nich. Łatwiej będzie nam ruszać na szlak w kolejnych dniach. Późnym wieczorem pakujemy nasze plecaki i pustym już niemal miastem, po zachodzie słońca, przechodzimy do nowego miejsca, znajdującego się dużo bliżej dworca PKP.  

28.08 - Dolina Strążyska - Dolina Białego

Dzisiaj postawiamy zrobić sobie dzień nieco bardziej relaksacyjny. Wczorajsze wyjście, chyba wszystkim dało się we znaki. Dwie dolinki, w których można nieco odpocząć, czyli Strążyska i Białego. Dostępne bezpośrednio z miasta, proste, łatwe i przyjemne. Na początek idziemy do Doliny Strążyskiej, aby znaleźć sobie jakieś ciche i spokojne miejsce, posiedzieć na kamieniach przy potoku, pogadać odrobinę i chwycić trochę promieni słonecznych, powoli kończącego się lata. Znajdujemy odpowiednie miejsce, ludzi niewiele, jest ciepło, spokojnie i przyjemnie, właśnie tego nam trzeba było.


Na leniuchowaniu czas mija szybko, trzeba zbierać plecaki i dalej w drogę. Przechodzimy zboczami Ścieżki pod Reglami, czarnym szlakiem, opodal Sarniej Skały, do Doliny Białego i skręcamy na żółty szlak, aby najpierw zahaczyć na niewielki dzisiaj wodospad Siklawica. Zapewne po opadach lepiej się prezentuje, dzisiaj strużka wody nie jest zbyt zachwycająca, ale za to mamy piękną pogodę. Idąc wzdłuż potoku w stronę Zakopanego powoli tracimy wysokość i wychodzimy do wylotu dolinki. Był to dzień resetu i odzyskania sił, przed jutrzejszym wyjściem na Kasprowy Wierch. Potrzebny i niezbędny dla każdego z nas.

29.08 - Kasprowy Wierch

Nie dowierzam, kolejny dzień mamy piękną pogodę, chyba ktoś na górze wysłuchał naszych modlitw i pomimo lekkiego wiatru, możemy ruszać z całą ekipą na Kasprowy. Z buta do Kuźnic i tutaj wybieramy, chyba najpopularniejszy wariant, czyli przejście przez Halę Gąsienicową na Murowaniec i dalej na szczyt Kasprowego. Pogoda nadal dopisuje, mamy do wyboru dwa warianty, Dolina Jaworzynki lub Boczań, Nie szedłem ani jedną ani drugą drogą, więc zdaję się na decyzję bardziej doświadczonych górołazów. Padło na Dolinę Jaworzynki, więc powili w pełnym słońcu wchodzimy do doliny i po przejściu jej pierwszego, niemal płaskiego etapu, zaczynamy powoli, leśnymi zakosami zdobywać wysokość. Aby wyjść na Przełęczy Między Dwoma Kopami. Tutaj otwierają się pierwsze widoki na Giewont, który zaczyna majaczyć nam w tle.
Gdy wchodzimy do Hali Gąsienicowej, wiatr zaczyna przybierać na sile. Niewielki odcinek i jesteśmy przy schronisku Murowaniec. Tutaj chwila na odpoczynek i posiłek. Ponieważ taszczymy ze sobą lornetkę, po raz pierwszy mogę popatrzeć nie tylko na Kościelec i Świnicę, ale także przy dzisiejszej widoczności, rysuje się idealnie cały masyw Zawratu i Orlej Perci. Jeżeli Bóg pozwoli to może kiedyś tam pójdę. Tymczasem cel na dzisiaj mamy inny. Powoli ruszamy w stronę Kasprowego. Im wyżej podchodzimy, tym szersze panoramy przed nami. W końcu siadamy na kamieniach, aby chwilę, spokojnie popatrzeć. Po to między innymi idziemy w góry, aby nasycić oczy widokami.


Pięknie, ale przed nami ostatni docinek do podejścia. Powoli i spokojnie drepczemy do przodu, aby w końcu stanąć na tarasie widokowym znajdującym się opodal górnej stacji kolejki linowej z Kuźnic. Widoczek niesamowity na najwyższe partie naszej części Tatr. Dotarliśmy tutaj, wszyscy razem, każdy w dobrej formie i bez problemów. Czas na pamiątkowe zdjęcie z pierwszego wejścia na Kasprowy.


Zaczynamy powrót do Zakopanego. Aby nie powtarzać szlaku postanawiamy zejść przez Myślenickie Turnie, czyli szlakiem wzdłuż trasy kolejki linowej. Z tego co widzę ten wariant wybiera spora ilość powracających z gór turystów. I w taki oto sposób kończy się nasz ostatni dzień w Tatrach. Smutne, ale prawdziwe. Jutro niestety, wyjazd do domu.

30.08 - Zakopane - Kraków

Od rana pakujemy plecaki, trzeba opuścić pokoje i w południe ruszamy pociągiem osobowym z Zakopanego do Krakowa Płaszowa. Nie jest to najszybsza, ani najwygodniejsza opcja, ale najtańsza, a to już wystarcza. Ostatnie zakupy jedzenia na drogę w przydworcowych budach. Nadal ciepło i piękne słońce. Około południa wsiadamy do elektryka i powoli opuszczamy nasze Tary. Wsiadamy razem do jednego przedziału, ja obok Gosi, nasze plecaki i śpiwory walają się gdzie popadnie. U góry na miejscach dla bagażu i pod nogami. Ktoś się o coś potyka - ale to bez znaczenia. Powoli serpentynami gubimy wysokość, krajobraz podhalański mija za oknami, coraz bardziej się wypłaszcza. Pociąg wlecze się swoim miarowym stukotem kół po szynach.

W końcu około 17 docieramy do Krakowa Płaszowa. Tutaj niestety czas rozdzielić się z naszymi przyjaciółmi. Niemal cały tydzień spędziliśmy razem i mam wrażenie jakbyśmy się znali od dawna, nie od tygodnia. Czekają na swój pociąg, który zabierze ich do Stalowej Woli. Podjeżdża zaledwie kilkanaście minut później. Obiecujemy sobie, że się jeszcze spotkamy, pomimo ogromnej odległości nas dzielącej. Pożegnanie na peronie, wymiana adresów i już tylko końcowe światła wagonów giną na horyzoncie. Zostajemy we dwoje, jakoś pusto i smutno. Ale czas do domu Pojutrze zaczyna się rok szkolny i klasa maturalna wita.
Wpadamy jednak na pomysł, iż aby wykorzystać ostatni dzień wakacji kupimy sobie bilet do Warszawy i tam spędzimy kilka godzin. Bylem w stolicy ostatnio będąc dzieckiem, więc skoro i tak to w miarę po drodze, to dlaczego nie. Idziemy do kasy i kupujemy bilet na nocny pociąg  pośpieszny do Warszawy.

31.08 - Warszawa - powrót

Przedział drugiej klasy zapchany maksymalnie. Jak widać masa ludzi powraca do domu. Śpimy gdzie się da i jak się da, nawet na korytarzu. Około 6 rano, w blasku wschodzącego słońca wjeżdża na Dworzec Centralny. Jesteśmy zmęczeni i raczej niewyspani. Na początek sprawdzamy rozkład jazdy. Mamy do odjazdu naszego pociągu około 6 godzin. Pogoda zapowiada się na słoneczną i gorącą. Zakładamy plecaki i naszym celem na dzisiaj będzie Zamek Królewski. Ruszamy w stronę Alei Jerozolimskich i dalej na Nowy Świat, aby w pełnym upale dotrzeć na Plac Zamkowy.  Tutaj zmęczenie daje się nam we znaki, więc postanawiamy pospać i poleżeć trochę na murach. Łudzi niezbyt dużo i nikt nie przeszkadza nam w odpoczynku.
Niestety czas wracać. O 12 z minutami wsiadamy do pociągu pośpiesznego relacji Przemyśl - Gdynia i ruszamy na północ. Około godziny 18:00 staję przy mojej ulubionej ławce, pod drzewem opodal domu. Wykorzystaliśmy chyba ostatni tydzień wakacji do granic możliwości. Poznaliśmy niesamowitych ludzi i zobaczyliśmy ile się dało.

Bywają wyjazdy, które zmieniają życie i zostają w pamięci do końca naszych dni. Dla mnie bez wątpienia był to taki wyjazd, który pozostawił swój niezatarty ślad i wpłynął na wiele innych wydarzeń w przyszłości!

Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt