2.08 - 10.08.2020 Bieszczady
Na początek kilka subiektywnych i całkowicie stronniczych uwag odnośnie Bieszczadów:
- próżno szukać dzisiaj klimatu z lat 90-tych czy choćby początku nowego wieku
- komercja zagościła, więc dzikie Bieszczady to już tylko legenda
- dużo się buduje, co za tym idzie sporo ciekawych i klimatycznych miejsc na nocleg
- Bieszczadzki Park wyrósł na miejscową mafię - posiada wszystkie parkingi w wysokiej części gór, sam dyktuje ceny na ile wyczesać zmotoryzowanych.
- prywatne parkingi w obrębie szlaków nie istnieją
- pozamykane dworce PKP na linii Zagórz - Ustrzyki Dolne
- nie istnieją połączenia kolejowe na tej linii
- dużo lepszy stan dróg, szczególnie w okolicach Rzepedzi i Komańczy
- stan drogi za Tarnawą Niżną katastrofalny - realna groźba uszkodzenia podwozia samochodu!
- wielokilometrowe korki podczas wyjazdu z weekendów
- domki nad Soliną wyrastają wszędzie, gdzie okiem sięgnąć
- w miasteczkach istnieją księgarnie (Lesko, Ustrzyki Dolne) - znajdziesz tutaj nie tylko sporo przewodników, ale także literaturę górską
- brak ścieżek rowerowych (jeszcze ich nie wymyślono) - rowerzyści jadą ulicami
2.08 - niedziela - Baranów Sandomierski
Bladym świtem, gdy tylko słońce wyłania się znad horyzontu, ruszamy w Bieszczady. Początkowo były plany przejazdu z noclegiem, gdzieś w Polsce, ale brak kwatery w rozsądnej cenie, nieco zmienił plan dnia. W efekcie zamierzamy odwiedzić "Mały Wawel" czyli zamek w Baranowie Sandomierskim. Przyznam, że słabo znam ten rejon Polski, tym bardziej to budowla warta zatrzymania się na chwilowy odpoczynek.
O ile odcinek autostradą A1 przemierza się, w tempie ekspresowym. To dalsza droga od Piotrkowa Trybunalskiego na południe, to już jazda niestety innej kategorii. Do Baranowa docieramy około 14:10. Jest upalnie i gorąco. Kilka informacji praktycznych:
- parking znajduje się naprzeciwko wjazdu do zamku
- płatny 5 zł przy bramie wejściowej do parku
- musisz tutaj także zapłacić 2 zł od osoby za przekroczenie bramy - czyli oficjalnie za wstęp do parku
- można spacerować po dziedzińcu i krużgankach
- zwiedzanie zamku z przewodnikiem tylko o pełnych godzinach - trwa około 50 min
- jeżeli nie zwiedzasz z przewodnikiem, godzina wystarcza na wizytę z zamku
- warto przespacerować się także po parku wokół budowli.
- zaparkować bezpłatnie możesz na rynku w miasteczku, około 1 km od zamku
Późnorenesansowy zamek w Baranowie Sandomierskim, ze względu na podobieństwa, zwany "Małym Wawelem". To dawna siedziba rodu Leszczyńskich, zbudowana według projektu Santi Gucciego w latach 1591-1606. Budowla jest nieco schowana z parku lecz już z miasteczka widać jej wieżyczki. Głównym elementem budowli jest dziedziniec zamkowy z klatką schodową. Krużganki posiadają polichromię herbową. Skonstruowano je na zasadzie złotego cięcia i posiadają geometryczną prawidłowość, która stanowiła podstawę harmonii architektury renesansu.
Na miejsce tymczasowej kwatery czyli do Ustrzyk Górnych, docieramy o 19:15, po 11 godzinach telepania się przez Polskę, po pokonaniu 815 km. To nadal wyzwanie - pokonać kraj za jednym razem.
3.08 - poniedziałek - Cerkwie w Równi, Hoszowie i pałac w Olszanicy
Na początek wizyta w miasteczku, wygląda lepiej niż się spodziewałem. Zadbane i odnowione centrum, sklepy i poboczny rynek na którym znajdziesz typowe towary. Pogoda dopisuje. Po południu postanawiamy odwiedzić dwie najbliższe cerkwie, często polecane i opisywane w przewodnikach, czyli Równia oraz Hoszów.
- Cerkiew w Równi - jadąc od strony Leska tuż przed Ustrzykami Dolnymi, na łagodnym łuku, jest znak na: Równia 2,5 km. Po kilku minutach zobaczysz budynek straży pożarnej. Przed nim jest parking, gdzie proponuję zostawić samochód i podejść około 500 metrów, przez mostek do Cerkwi Opieki Matki Bożej. Powstała w drugiej połowie XVIII wieku. Reprezentuje ona, nieliczny na naszych ziemiach typ bojkowski. Można dotrzeć tutaj także niebieskim szlakiem z Ustrzyk Dolnych. Na znakach 1h 20 min.
- Cerkiew w Hoszowie - jadąc tą samą drogą, po 5 km docierasz do Hoszowa. Znajduje się tutaj Cerkiew św. Mikołaja zbudowana w latach 1939–1948. Zaraz przy znaku znajduje się niewielki piaskowy parking. Z niego mostkiem należy podejść w górę. Cerkiew znajduje się w zagajniku. W wyniku przesiedleń w
1951 roku, cerkiew została opuszczona. Przez pewien okres służyła jako
owczarnia. W 1971 roku została przejęta przez kościół rzymskokatolicki. Ponieważ obie cerkwie leżą blisko siebie, wycieczkę można zamknąć pętlą z Ustrzyk Dolnych.
Jadąc w stronę Ustrzyk Dolnych, czy granicy z Ukrainą w Krościenku, możesz po drodze natknąć się na okazale prezentujący się pałac w Olszanicy. Niestety nie ma możliwości wejścia nawet na teren parku nie mówiąc już o pałacu. Obiekt ten należy do służby więziennej i wszystko jest szczelnie pozamykane i kompletnie niedostępne. Co najwyżej możesz pozwolić sobie na zrobienie zdjęcia stojąc za ogrodzeniem.
4.08 - wtorek - Tarnica, Halicz, Rozsypaniec, Przełęcz Bukowska, cerkiew w Smolniku
Na dzisiaj zaplanowałem sobie pętlę, czyli start z Wołosatego na Tarnicę, Halicz i Rozsypaniec do Przełęczy Bukowskiej, a następnie powrót starą drogą do Wołosatego. Ponieważ do Wołosatego mam około godziny jazdy ruszam przed 8 rano przez Baligród i Lutowiska. W Ustrzykach Górnych jestem idealnie po godzinie. Tutaj pierwsze zdziwienie do Wołosatego klientów wożą meleksy, po nówka nieśmiganym asfalcie. Nie wierzę w to co widzę. Tłum niesamowity kręci się przy skrzyżowaniu. Ludzie kręcą się bezładnie w każdą możliwą stronę. Pamiętam czasy, gdy był to niemal koniec świata i tylko na własnych nogach można było tam dotrzeć.
W Wołosatem już władzę sprawuje parkowa mafia. Wyjaśniam o co chodzi. Jest tylko jeden parking, należy oczywiście do BPN-u. Gdy tylko się zbliżasz, strażnicy kierują tylko tam i na szlabanie na dzień dobry, wyskoczysz z 18 zł za wjazd – nieważne ile stoisz. Plus 8 zł za wstęp do parku od głowy. Samochodów lekko 500 sztuk. Jak widać naród polski tłumnie garnie się w góry, w tym roku!
9:00 - ruszam dosyć szybko, pierwszy odcinek lekki , później nieco stromo przez las, nie nowość, bo szlak znam niemal na pamięć. Za to ludzi jak na cepostradzie. Rodziny ciągną dzieci, niektóre idą inne wprost przeciwnie, ryk i kwik. Mijam bokiem kogo się da i dokładnie po 1h 29 min stoję przy krzyżu na Tarnicy. Ludzi dużo, nieco wieje, ale widoczek piękny, szczególnie na ukraiński Pikuj, który maluje się na horyzoncie. Chwila na kilka ujęć i w dół na przełęcz. Tutaj znowu zdyszany tłum łapie nieco oddechu.
Ja na drugą stronę w dół. Od razu mniej ludzi i można spokojnie podziwiać góry. Tłum zniknął, zostali tylko ci, co idą dalej na wschód. Docieram do źródełka, łyk wody i ruszam przed siebie. Na przełęczy nie ma już namiotu GOPR-u, jak niegdyś bywało. Teraz podejście pod Halicz. Im wyżej tym bardziej wieje. Mijam kilka punktów widokowych, parę ujęć na Tarnicę i w górę.
W końcu w dosyć silnym wietrze docieram na Halicz 1333 metry. Stąd już piękny widoczek nie tylko na Tarnicę, ale także na Krzemień i Bukowe Berdo z charakterystycznymi skałkami. Tutaj nieco ludzi siedzi na kamieniach, zespół „Wołosatki” śpiewa. Czego jak czego, ale występu artystycznego się nie spodziewałem.
Wieje dosyć mocno, zakładam chustę biegową, którą wrzuciłem do plecaka – teraz jak znalazł. Ruszam dalej ostatni odcinek na Rozsypaniec. Już nie tak stromy i dalej tylko w dół na Przełęcz Bukowską i granica polsko-ukraińska. Za Haliczem przestaje wiać, można nieco zwolnić i spokojnie zejść do przełęczy. Stąd już tylko 5 minut na punkt widokowy na stronę ukraińską. Czas na dłuższy popas, szukam spokojnego miejsca, aby odpocząć.
Teraz już tylko mozolny, 12 km asfaltowy odcinek w dół do Wołosatego , aby zamknąć pętlę. Droga, którą mieli budować Polacy do swojej przełęczy i ZSRR do swojej. Po naszej asfalt był, po drugiej nic oprócz chaszczy – i tak kwitła bratnia współpraca. Po pokonaniu ponad 21 km w 5 godzin ląduję w miejscu startu.
5.08 - środa - Solina, linia kolejowa Zagórz - Łupków
Od rana szaro i ponuro. Zawsze podczas wyjazdu w Bieszczady, jeden dzień musi być stracony dla górskich wyjść - oby to był tylko ten jeden dzień, to będzie dobrze. Na początek bieszczadzki banał czyli Solina. Ponieważ mamy stosunkowo blisko, to można poszwendać się po zaporze. Ludzi tradycyjnie na opór, przaśny lunaparkowy jarmark w pełnym rozkwicie. No ale co się dziwić tłum atakuje, a pogody przecież brak. Jeśli coś chcesz kupować, to proponuję po drugiej stronie zapory, jest taniej i można się nieco potargować. Chciałem koszulkę z "Watahy" i dostałem. Chwila na kawę i jedziemy do Zagórza.
Linia kolejowa Zagórz - Łupków - czyli na południowo wschodni kraniec Polski.
Przez wiele lat ten ostatni odcinek normalnotorowej linii kolejowej był nieczynny, ale pokazały się informacje, iż w tym roku jest obsługiwany przez linię sk.pl W okresie od 6 lipca do 27 sierpnia kursują tam pociągi w kursie łączonym tzn możesz dojechać i wrócić do Zagórza. Zerknij na rozkład jazdy Wybieramy opcję o 16:04 z Zagórza, aby dotrzeć do Łupkowa o 17:13. Kurs powrotny o 18:12 z Łupkowa i przyjazd do Zagórza o 19:20.
Pociąg wtacza się na dworzec, ludzi niewiele praktycznie tylko my i dwaj goście z plecakami, więc każdy z nas zajmuje jeden wagon dla siebie. Ruszamy na południe. Przejazd trwa 1h i 10 minut, bilety kupuje się u konduktora w pociągu, respektowane są wszystkie zniżki. Jak wygląda trasa doliną rzeki Osławy przez Rzepedź, Komańczę i Osławicę możesz zobaczyć na filmie:
Od stacji w Łupkowie masz 1300 metrów do słynnego Tunelu Łupkowskiego, był granicą galicyjską i odegrał istotną rolę podczas walk I wojny światowej. To o nim właśnie pisał Jarosław Hasek w "Przygodach dobrego wojaka Szwejka". Był on częścią Pierwszej Węgiersko – Galicyjskiej Kolei Żelaznej łączącej Węgry z Galicją. Poprowadzono ją z Budapesztu przez Koszyce, Łupków i Przemyśl do Lwowa. Tunel ten, ze względu na stopień komplikacji i niespodziewane przeszkody, był najdłużej budowanym elementem całej trasy. Drążenie tunelu rozpoczęto w marcu 1870 roku, a oddano do użytku 30 maja 1874 r.
Po wyjściu z pociągu staję pod drzewem i wyciągam kurtkę. Pada. Podchodzi do mnie maszynista i mówi, że jak chcę wracać tym pociągiem, to muszę iść w miarę szybko, aby zdążyć. Ruszam więc torami, wokoło mżawka, widoczność kiepawa i niewiele można zobaczyć wokoło. Za zakrętem mijam już trójkę ludzi wracających od strony tunelu, za mną podąża też nieśpiesznie jakiś gość z niewielkim plecakiem. Po około 15 minutach widzę tunel. Dzisiaj także jest on granicą pomiędzy Polską a Słowacją.
Po naszej stronie widnieje, jak za dawnych czasów, orzeł i biało-czerwona flaga. Z lewej i prawej widać niewielkie osuwiska kamieni, co znaczy, że teren jest nadal niestabilny. Robię kilka zdjęć, kolega idący za mną, mija mnie i zanurza się w czeluściach strategicznego tunelu. Muszę wracać, deszcz pada i dzisiaj już nie przestanie. Po kolejnych 20 minutach dreptania torowiskiem, jestem na peronie w Łupkowie. Przybyło parę osób czekających na odjazd, ale to ostatni środek transportu dzisiaj jaki rusza, więc ostatnia droga ewakuacji. Punktualnie o 18:12 pociąg rusza do Zagórza.
6.08 - czwartek - Nasiczne - Dwernik Kamień
Jak napisano w przewodniku to mało uczęszczany, ale ładny widokowo szczycik bieszczadzki leżący poza terenem parku, co może znamionować brakiem zdzierstwa za parking i brakiem biletów wstępu. Z opisów także wynika, iż najkrótszy szlak na punkt widokowy na Dwerniku Kamieniu, prowadzi z tajemniczego parkingu w Nasicznem. Oficjalnie, to nie szlak turystyczny, ale ścieżka dydaktyczna oznakowana ukośnymi czerwonymi znakami na białym tle.
Parking znajdziesz przed wjazdem do Nasicznego po lewej stronie. Jest lekko z góry, więc uważaj, aby go nie minąć. Sporo miejsc zajętych przez samochody, ale można się wbić bez problemu. Od parkingu, przejdziesz przez mostek i ścieżka niemal od razu prowadzi stromo pod górę. Szlak jest bardzo niewygodny i zawalony kamieniami. Zapewne gdy pada, płynie tędy sporo błota, dzisiaj mamy bardzo suchy dzień, ale pozostałości są widoczne. Po około 15 minutach trafiamy na pierwszy deszczochron, przy którym znajduje się znak, iż jest to teren odwiedzany przez misie.
Dalej szlak wiedzie cały czas lasem stromo pod górę, aby po około godzinie wyjść na odsłonięty skalny fragment nazywany właśnie Kamieniem o wysokości 1004 m npm. Widoczek jest przyznam całkiem ładny. Widać doskonale obie połoniny, oczywiście od drugiej strony. I choćby z tego powodu jest to miejsce warte wdrapania się tutaj nawet w tak upalny dzień jak dzisiaj.
Na jednym z kamieni przymocowano tabliczkę ze słynnym cytatem, jest nie do przeoczenia, więc zapewne się na nią natkniesz:
Droga na dół prowadzi tym samym szlakiem, chyba że wybierzesz zejście na druga stronę do Zatwarnicy -1h 40 min, takie same oznaczenia szlaku. Po powrocie do Ustrzyk Dolnych idziemy na basen, bo temperatura nieźle dała się nam we znaki.
7.08 - piątek - Worek Bieszczadzki - Sianki - Źródło Sanu
Worek Bieszczadzki jest chyba najbardziej kultowym miejscem dla górskich łazików. Niegdyś niedostępny dla statystycznego zjadacza chleba. Tylko partyjni prominenci mogli przemierzać tereny powyżej Mucznego i to głownie podczas polowań. Dzisiaj niemal każdy bieszczadnik stawia go sobie za punkt honoru, dotrzeć do grobu Stroińskich w Siankach a najlepiej do źródeł Sanu.
W czerwcu 1991 roku, gdy jeszcze chwiał się na nogach gliniany kolos ZSRR, dotarliśmy na lewo do worka. Nie za bardzo wiedząc, na jakie niebezpieczeństwo się narażamy i co się stanie w nocy. Nie mając zapasów wody oraz jedzenia. Gdy już padaliśmy z nóg, po całej nocy w pociągu oraz wędrówce od rana, rozbiliśmy namiot gdzie popadło. Nocowaliśmy gdzieś w okolicach nieistniejącej Potaszni, w pobliżu prawosławnego cmentarza. Na horyzoncie majaczyły stare cmentarne krzyże, w pobliżu spokojnie szumiał potok. Wodę mieliśmy na wyciągnięcie ręki. W nocy zaczęło zdrowo padać. Poziom wody podniósł się do tego poziomu, że nie było szansy na odwrót. Dopiero około południa ruszyliśmy w stronę Mucznego, gdzie wtedy istniał sklep i żywność. Dawne, piękne czasy….
Dzisiaj mając zupełnie inne doświadczenie górskie, mam zamiar dojść na sam koniec czyli do źródeł Sanu. Od samego rana zanosi się, że patelnia będzie niesamowita. Zabieram dodatkowy zapas wody, choć jak wynika z mapy, wody będzie pod dostatkiem.
Opcji dojazdu nie ma zbyt wiele, w tym sezonie nic do worka nie jeździ, więc kilka informacji:
- pozostaje Ci liczyć na własny transport lub łapanie stopa
- na upartego do Stuposian dojedziesz PKS-em, co dalej….?
- w Tarnawie Niżnej istnieje wypożyczalnia rowerów – możesz go wypożyczyć, ale nie dotrzesz nim do celu – za to musisz nim wrócić
- na wysokości Kiczery Beniowskiej, kończy się droga rowerowa - musisz zostawić rower przy wiacie BPN i na ponad godzinę, zanurzyć się w chaszcze, aby dotrzeć chociaż do Sianek – nie mówiąc dalej
- ostatni dostępny parking znajduje się w Bukowcu – droga dojazdowa jest makabryczna (brak nawet pozostałości asfaltu – licz się z możliwością uszkodzenia samochodu)
- do rezerwatu torfowisk wysokich – jedzie się względnie
- dystans od parkingu w Bukowcu do źródeł Sanu i z powrotem to 22km
Ruszam z Ustrzyk przed 8:00 w stronę Stuposian, gdzie znajduje się zjazd na drogę do Tarnawy Niżnej. Słońce dopiero wylania się za grzbietów Gór Słonnych. Po drodze wlecze się kilka samochodów, ale ruch nie jest zbyt duży. W Stuposianach skręcam na Muczne i Tarnawę. Od razu intensywnie pod górę i dużo zakrętów, ale asfalt wprost idealny, nówka nieśmigana. Mijam dawne podpory mostów kolejowych i docieram do Mucznego. Tutaj po dawnym hotelu z czasów PRL-u dla partyjnych notabli, nie ma nawet śladu. Za to stoi ogromy budynek z kamienia, szkła i metalu po szyldem BPN i UE. Wygląda mi to na kompletną megalomanię, jednak nikt z dzisiejszych prominentów, nie zauważył, iż kompletnie nie pasuje to do klimatu i otoczenia. No cóż ….. widać dużo forsy tutaj płynie.
Docieram do rancza w Tarnawie, mijam wypożyczalnię rowerów decydując, że jednak zrobię ten dystans z buta (wtedy nie wiedziałem, jak wygląda droga dalej). Za Tarnawą, znajduje się znak informujący, iż kończy się ruch drogowy a zaczyna droga leśna.
Na pierwszy rzut oka, wszystko wygląda tak samo, jak dotąd. Niestety, szybko się okazuje że ponad 5 km do parkingu w Bukowcu, to odcinek wysypany tłuczniem torowym. Kamienie jakie sypie się na torowiskach, zajmują całą szerokość, nie możesz tego ominąć, ani objechać. Nie wiem jaki kretyn to wymyślił, ale kierownica dosłownie podskakuje Ci w dłoniach, a kamienie wielkości pięści odskakują spod kół – jak uderzy w szybę to … Prędkość 10 km/h. Zadziwiające jest to, że za parkingiem (gdzie nie pojedziesz), jest idealnie gładka i prosta droga. Jak widać samochody BPN jeżdżą po lepszych nawierzchniach niż przyjezdni.
Parking na końcu świata płatny oczywiście 18 zł i 8 zł wstępu do parku. Robi się patelnia, nie tracąc czasu ruszam z Bukowca w stronę nieistniejącej po naszej stronie Beniowej. Cały szlak jest bardzo dobrze oznakowany i nie możliwości praktycznie, aby się zgubić.
Przy rozwidleniu wybierz drogę po lewej stronie, bez wątpienia ładniejsza widokowo. Wychodzę na otwartą przestrzeń, która niegdyś należała do Beniowej. Ludzi wysiedlono, część zginęła w walkach z UPA, budynki spalono. Dzisiaj rosną tam tylko trawy, a jedyną pamiątką po ich działalności jest ogromne drzewo lipowe na środku. Rozciąga się stąd piękny widoczek na masyw Halicza oraz Tarnicy.
W końcu docieram do starego cmentarza w Beniowej, schowanego w zagajniku starych, wysokich drzew, dających cień. Zachowało się tutaj klika naprawdę, starych, klimatycznych, nagrobków. Chwila na odpoczynek, ale nie za długo, bo komary tną wściekle.
Po lewej stronie cały czas ciągnie się linia Kolei Zakarpackiej, niegdyś ze Lwowa nawet do Budapesztu. Wyjątkowo atrakcyjny jest odcinek przebiegający przez Przełęcz Użocką z Sianek do Wołosanki. Tam, na długości 18 kilometrów, pociąg przejeżdża przez 6 tuneli i 27 wiaduktów i pokonuje 370 m różnicy poziomów.
Ruszam dalej, zielonymi znakami przez las. Jest trochę błota podeszczowego, ale są też mostki, które uławiają przejście. Po około godzinie wychodzę z powrotem na drogę i dosyć szybko ruszam w górę. Idzie trochę ludzi. Nagle słychać niski, basowy turkot silników. Za zakrętu wyłaniają się dwa TIR-y załadowane ogromnymi balami drewna. Sadziłem, iż jestem w parku narodowym (mam bilet) i tutaj chroni się przyrodę, ale widząc jak ryra się stary las i zarabia kolosalne pieniądze na wielkich balach drewna – zmieniam zdanie.
Docieram do schronu BPN przy Kiczerze Beniowskiej, upał jest już niemiłosierny, komary tną, łyk wody i zanurzam się w gęsty las. Jest nieco mostków, początkowo płasko, później teren staje się coraz bardziej górzysty. Chwasty dochodzą do 2 metrów wysokości. To chyba ostatni dziki zakątek gór jaki pozostał. Docieram do ruin dawnego majątku Stroińskich. Przyznam, że oprócz fundamentów dworu, krzyża i małej kapliczki, nic nie zostało. Znaki pokazują że do grobu Stroińskich niecałe 30 minut. Ruszam lasem i przed czasem docieram do grobu. Do niegdysiejszej kamiennej kaplicy dobudowano zadaszenie i teraz prezentuje się ona zupełnie inaczej. Można usiąść na ławce lub wejść do środka w poszukiwaniu cienia i chłodu. Nagrobki hrabiny Klary i Franciszka Stroińskich znajdują się przez kaplicą. Nawet palą się dwa niewielkie znicze.
10 minut stąd zrobiono punkt widokowy na ukraińskie Sianki. Warto tam zatrzymać się na moment, gdyż wioska i dwutorowa linia kolejowa są bardzo dobrze widoczne. Z tego miejsca do źródeł Sanu w stronę Przełęczy Użockiej pozostaje już około 20 minut marszu przez las. Znowu lekko w górę i lekko w dół. W końcu docieram na niewielką polankę, wycięto tutaj pas drogi granicznej. Po środku charakterystyczne słupy graniczne polskie i ukraińskie oraz obelisk informujący o źródle rzeki San i wysokości na jakiej się znajduje – dotarłem pod Użok równo o godzinie 13:00.
Szlak ten niby nie jest trudny, nie zdobywa się przecież znacznej wysokości, ale dzisiejsza temperatura jest dowalająca. Chwila na łyk wody, bułka i mały odpoczynek w cieniu drzew. Droga powrotna praktycznie tym samym szlakiem. Pozwalam sobie już nie odbijać na Beniową, tylko leśną drogą iść prosto na parking. Z mapy wynika, iż powinna być nieco krótsza, ale w praktyce okazuje się takiej samej długości. Bardziej monotonna, gdyż cały czas wiedzie lasem. Około 15:30 ruszam z parkingu w Bukowcu.
8.08 - sobota - Jezioro Solińskie - Olchowiec
Zaczyna się weekend i upał. Mam wrażenie, że słońce piecze z dnia na dzień coraz bardziej. Wczoraj nieco się przypaliłem i chcę odpocząć nieco nad wodą, bez dalszych wędrówek. Wybieramy na dzisiaj południowo – wschodni kraniec Zalewu Solińskiego. Raz że mamy najbliżej, dwa spodziewam się, iż weekendowy tłum atakuje Polańczyk, a nie mało znane rubieże zalewu. Aby dotrzeć do w miarę spokojnego miejsca, w Czarnej Górnej należy odbić na drogę 894 w kierunku: Polany, Chrewtu i Olchowca. O dziwo stan techniczny drogi, jest bardzo dobry, zaledwie nieco podjazdów i stromych zjazdów.
Początkowo szukamy wjazdu na wysokości Chrewtu. Na końcu rzędu domków znajduje się niewielki, samorobny znak z napisem -> Nad jezioro. Skręcam tam i trafiamy na półdzikie pole namiotowe. Pełno tutaj namiotów, kamperów, zwykłych gratów z rozkładanymi plandekami. Jednym słowem cygański majdan w pełnej krasie. Część ludzi siedzi w cieniu i pije, inni nieśmiało zachodzą do wody. Gdy wszedłem sam przekonałem się dlaczego nieśmiało. Jest tutaj masa błota, stawiając stopę zapadasz się w mule. Miejsce niezbyt zachęcające.
Warto przemieścić się kawałek dalej w stronę Olchowca. Tutaj znaki kierują na „Ostoję spokoju”. Jedziesz około 2 km i trafiasz do dosyć ładnej domkowej dzielnicy, o dziwo darmowy parking, tuż obok prowizorycznego sklepu. Ścieżka prowadzi dalej, do ładnej piaskowej plaży z wypożyczalnią zarówno kajaków jak i rowerków wodnych. Jest tu nieco ludzi, ale nie ma tłoku. Wypożyczamy rowerek wodny, aby obejrzeć okoliczne zatoczki od strony wody, gdyż ten rejon jest mi słabo znany. Upał doskwiera.
Powyżej zalewu reklamuje się intensywnie „Ostoja Spokoju - Karczma Sielsko Anielsko”. Budynek z ładnym widoczkiem na jezioro, ludzi czyhających na obiad sporo i na pierwszym planie reklama, iż tutaj nagrywano serial HBO „Wataha”. Budynek naprawdę stylowy.
9.08 - niedziela - Skansen - Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku
Miałem w planach na dzisiaj wyjść na jedną z połonin, ale upał od rana skutecznie mnie zniechęcił i wybieramy skansen w Sanoku. Nie wiem ile lat tam nie byłem, ale nie było wtedy miasteczka galicyjskiego, a to znaczy że bardzo dużo wody w Sanie upłynęło.
Przed Zagórzem potężny korek, był wypadek. Cofam się do Leska i objazdem koło ruin zamku Kmitów, mam zamiar dotrzeć do miasta. Prawie się nie udało, na jednym z zakrętów wyskoczył jeleń. Hamulce zrobiły swoje i wychodzimy z tego bez szwanku. Przed skansenem nieco samochodów, ale jest miejsce. Kupujemy bilety i pomimo obostrzeń wchodzimy.
Skansen podzielony jest na 4 sektory: bojkowski, łemkowski, pogórzański oraz przemysłowy. Od razu po wejściu natkniesz się na rynek galicyjski, gdzie znajdują się różnego rodzaju warsztaty i pracownie z końca XIX wieku. Zrobiono to całkiem fajnie i sprawia autentyczne wrażenie. Dalej sektory bojkowski i łemkowski, które istniały wcześniej z zabytkowymi chatami i cerkwią pw. Narodzenia Bogurodzicy, którą w 1978 roku przeniesiono z Ropek.
Uwagę w skansenie przyciągają dwa nowe elementy:
- rekonstrukcja pola naftowego, gdy Bieszczady były naftowym eldorado – wieże wiertnicze, sprzęt do przerobu ropy a także oryginalny kiwon z końca XIX wieku
- wystawa ikon z sanockiego muzeum historycznego – znajduje się w jednej a większych chat, pod koniec zwiedzania. Drzwi są zamknięte ze względu na klimatyzację, musisz po prostu otworzyć i wejść do środka. Budynek jest dwupiętrowy i zgromadzono tutaj ogromny zestaw ikon oraz fragmentów ikonostasów.
Po skansenie jedziemy na sanocki rynek, tutaj odbywa się impreza pod wdzięcznym tytułem „Jarmark ikon”. Ludzi masa, ryneczek zastawiony straganami, jest oczywiście sporo ikon i przyznam robią wrażenie, oraz cała masa rękodzieła i wyrobów regionalnych. Upał daje się we znaki, więc wracamy do Ustrzyk, aby po południu załapać się jeszcze na basen.
Wieczorem idę na ostatni spacer. Miałem w planach dojść na tutejszy kirkut, ale okazuje się, że jest wysoko w lesie, a nie mam odpowiednich butów ze sobą. W dodatku robi się ciemno i komary tną. Zawijam więc w stronę dworca PKP. W jego pobliżu kreci się dwóch gości i coś filmują. Jak się okazuje w zaroślach opodal torów chodzi sobie mały jelonek. Przyjechałem na ten dworzec podczas swojego pierwszego wyjazdu w Bieszczady, mam wrażenie, że w zupełnie innej epoce. Dzisiaj świeci pustkami hula tylko wiatr po pustych peronach.
Wieczorem idę na ostatni spacer. Miałem w planach dojść na tutejszy kirkut, ale okazuje się, że jest wysoko w lesie, a nie mam odpowiednich butów ze sobą. W dodatku robi się ciemno i komary tną. Zawijam więc w stronę dworca PKP. W jego pobliżu kreci się dwóch gości i coś filmują. Jak się okazuje w zaroślach opodal torów chodzi sobie mały jelonek. Przyjechałem na ten dworzec podczas swojego pierwszego wyjazdu w Bieszczady, mam wrażenie, że w zupełnie innej epoce. Dzisiaj świeci pustkami hula tylko wiatr po pustych peronach.
Mosty i tory zostały w dobrym stanie, gdyby była odpowiednia wola, aby uruchomić połączenia kolejowe, zapewne nie zabraknie pasażerów. Chwilę spoglądam na zachodzące słońce i teren wokoło. Sporo nowych bloków i budujących się budynków, widoczny wyciąg kanapowy i stok narciarski. Potencjał tego miasta jest widoczny jak na dłoni. Wzdłuż torowiska, już po zachodzie słońca, spokojnym tempem, wracam do centrum miasta.
Może to symbol, opuszczone semafory - nieczynna linia kolejowa. Zapewne skończył się świat, dawnych, dzikich Bieszczadów. Najbardziej tajemniczego i niesamowitego zakątka Polski. Pozostały już tylko nieliczne pamiątki czasów, gdy turyści z ogromnymi plecakami i namiotami wysiadali na dworcach z nocnych pociągów, jadących z całej Polski.
Łączny dystans - 2 358 km