4 - 14.08.2013 Tatry Wysokie - Bukowina Tatrzańska

5 sierpnia – poniedziałek – Rusinowa Polana

Bukowina Tatrzańska to jedno z tych miejsc, gdzie czuję się jak u siebie w domu. Spędzałem tutaj wakacje przez wiele lat i wiele się wydarzyło. Teraz, gdy wracam w to miejsce, mam wrażenie powrotu do starej dobrej chaty i widzę zmiany jakie zaszły. Pewne miejsca się nie zmieniły, inne są nie do poznania. Dawne kąty wyglądają tak samo i ten widok na Tatry Wysokie - niezmienny od lat. Nieważne, pada śnieg, czy pali słońce.

Ostatnimi czasy pogoda dopisuje i zapowiedzi mówią, że się utrzyma. Tradycyjnie pierwszego dnia jedziemy na Rusinową Polanę, aby popatrzeć na tatrzańskie widoki naszych południowych sąsiadów. Aby uciec od tłumów, wściekle atakujących Tatry, podczas tego wyjazdu planujemy głownie odwiedzać Tatry Wysokie po słowackiej stronie. Na Rusinowej bacówki z oscypkami już zamknięte, ale za to na polance cicho i spokojnie, a ludzi też już jakby nie za wiele, co ma swój urok. Część polany odgrodzono i przechadzają się po niej tylko owce. Wizyta na Wiktorówkach i rzut oka na fragment trasy, który zrobimy jutro. Zapowiada się ciekawie.






6 sierpnia – wtorek – Dolina Litworowa 1860 m. npm.


Od samego świtu, ani jednej chmury na horyzoncie, w takim razie idziemy do Bukowiny na Kiln złapać busa na Łysą Polanę. Wiele wody w Dunajcu upłynęło od ostatniej mojej wizyty w tym miejscu. Po przejściu granicznym, ani śladu. Droga prowadzi od razu na słowacką stronę. 
Jest 7:30, trochę późno, ale ruszamy spokojnie szlakiem. Mijamy granicę i wchodzimy na niebieski szlak prowadzący na Polski Grzebień. Naszym celem będzie Dolina Litworowa, a konkretnie Litworowy Staw (1860 m. npm). Szacujemy czas na około 10 do 11 godzin. Pogoda dopisuje, od kilku dni jest niesamowicie gorąco, co jest niezwykłą rzadkością w górach. Teraz, rano cieszymy się względnym chłodem, ale temperatura szybko się podnosi. 
 
Idąc przełomem Białki, mamy przyjemny cień. Oczywiście nie widać wszechobecnych tłumów, goszczących po polskiej stronie. Jakie to proste – przechodzisz granicę i od razu pusto! Docieramy do Bielovodskiej Polany, gdzie przyjemnie zaczyna przygrzewać słońce. Stary budynek zamieniono na nowy, w typowym tatrzańskim stylu. Mijamy umowną granicą między zimą a latem, czyli szlaban, oddzielający odcinek szlaku będący nieczynny zimą. Dzisiaj jak najbardziej otwiera swe podwoje! Idziemy dalej, szlak na tym odcinku należy do spacerowych. Dnem doliny wzdłuż potoku, raczej spacer, ale niedługo się skończy sielanka. Około 9:30 zatrzymujemy się na śniadanie. Ławeczka w zacisznym kącie. Wokół tylko słońce i otwierające się widoki na Tatry Wysokie. 
 Mijamy bazę z deszczochronem dla taterników (horolezecke taborisko) i zaczynamy powolne podejście lasem. Szlak wije się stromymi zakosami. Z biegiem czasu robi się coraz cieplej i wzrasta wilgotność. Odcinek ten przypomina wilgotny, las równikowy. Drzewa są na tyle gęste, iż nie przepuszczają promieni słonecznych. Gorąco. Po prawej stronie mam widok na niewielki wodospad, który kaskadą opada z pięknie eksponowanej półki wiodącej do Doliny Litworowej. Szlak nie przechodzi obok wodospadu, więc zdjęcia należy robić w miejscach, gdzie jest widoczny. 
 
W końcu docieramy do skalnej półki i naszym oczom ukazuje się dolina. W literaturze spotykałem się z określeniami, ze to jedna z najpiękniejszych dolin tatrzańskich. Do tego rodzaju określeń podchodzę dosyć sceptycznie, ale patrząc na to, co ukazało się moim oczom – jest pięknie. Panorama wokół nie do opisania słowami. Słońce przypieka niemiłosiernie. Kawałek cienia na wagę złota. 
 Wysoko przed nami pnie się szlak w stronę stawu. Powoli w skwarze zdobywamy wysokość. Po drodze mijamy kilku Polaków. Słowaków tutaj nie uświadczysz. Mijamy skalny zakos ostatnie podejście pod skalną półkę i około 13:30 docieramy na brzeg stawu. Tutaj spotykamy grupkę Polaków, którzy szybko ulatniają się na dół. Piękny widoczek na okoliczne szczyty. Rysy stąd to niewielki szczycik, można rzec – grzęda, pośród okolicznych kolosów. Korzystamy z orzeźwiającej wody, posiłek i chwil odpoczynku. Woda lazurowa, piękne słońce i resztki śniegu wokół. Na dodatek cisza i spokój – nikogo wokół. 
 
Niestety trzeba powoli myśleć o odwrocie. Na horyzoncie pojawiają się niewielkie chmury, ale raczej z nich nam nie wleje. Tą samą drogą wycofujemy się na Łysą. Początkowo po skalnym zejściu, dalej na dno doliny i do skalnego progu, gdzie ponownie mijamy wodospad. Teraz trochę cienia przez las równikowy i do Doliny Białej Wody. Cały czas po lewej i prawej stronie widoki na okoliczne szczyty. Po 11,5 h zdrowo zdeptani docieramy na parking. Powalamy sobie na zakup piwa w okolicznej budzie i łapiemy busa do Bukowiny. Trasa jest bardzo długa, ale za to widoki przy dobrej pogodzie - nie do opisania!


7 sierpnia – środa – Solisko 2093 m. npm.


Pogoda nadal dopisuje, więc dzisiaj Strbske Pleso. Granicę przekraczamy w Jurgowie i od razu miła niespodzianka. Jakoś dróg po przekroczeniu granicy jest nieporównanie lepsza niż po polskiej stronie i w dodatku cały czas robią nowe odcinki, także jedzie się niemal komfortowo. Bez większych problemów docieramy do miasteczka. Niewiele stąd pamiętam, ale na dole zrobiono jeden wielki parking, więc zostawiamy samochód i idziemy po dolną stację kolejki pod Solisko. Jezioro zostawiamy po lewej stronie. Przy kasach ludzi sporo, ale obsługa klientów idzie bardzo sprawnie i już po kliku minutach siedzimy na wolno sunącym wyciągu. Równolegle pod krzesełkami idzie niebieski szlak, na którym widać pomykających turystów. 
 
Wysiadamy przy Chacie po Soliskiem. Ładny drewniany budynek, brak chmur i ciepło. W schronisku pozwalam sobie na tradycyjny napój Słowaków, czyli kofolę. Ku mojemu zdziwieniu poszli znacznie do przodu w swojej działalności i mamy kofolę o różnych smakach – klasyczna oczywiście pozostała. Przed schroniskiem dobra widoczność nie tylko na jezioro, ale także na Krywań. Ponieważ przed schroniskiem znajduje się znak, iż do szczytu pół godziny czerwonym szlakiem, nie zastanawiam się długo. Pogoda dopisuje, za to buty mam dzisiaj nie najlepsze. 
 Początkowo wydaje mi się, ze na górę to przysłowiowy rzut beretem. Skalna piramida i jestem na szczycie. Gdy na nią wchodzę, widzę drugą. Przyśpieszam tempa, aby podejść końcowe bloki skalne, a tutaj niespodzianka. Wyłania się na szczyt kolejne trzecie podejście i to całkiem stromo. Po ponad 30 minutach skalnego, miejscami ostrego podejścia stoję na wierzchołku, mając widok na wszystkie okoliczne szczyty Młynickiej Doliny. Widok naprawdę warty poniesionego wysiłku w tym upale. Ludzi trochę, ale można znaleźć sobie spokojne miejsce, aby fotografować, bo jest co. Lekki powiew wiatru dodaje sił i można rozkoszować się widokiem. 
 Jest tu trochę miejsca, więc można podejść nieco bliżej Krywania. W końcu zaczynam zejście, tym samym szlakiem podążam do schroniska. Schodzenie po stromych blokach nie należy do łatwych. Trzeba uważać. W końcu jestem przy stacji wyciągu. Chwila odpoczynku, zaczynamy odwrót do Strbskiego i po obiedzie do Polski.


  




8 sierpnia- czwartek – Polana Kopieniec

Od rana niesamowity upał. Trudno dzisiaj o jakieś porządne wyjście, bo temperatura wprost dowala. Wybieramy niewielką polanę Kopieniec, na której nigdy wcześniej nie gościliśmy. Zaczynamy podejście od Topolowej Cyrhli. Szlak stosunkowo szybko wchodzi w las i można złapać nieco cienia. Znaki pokazują około godziny marszu. Po kilkunastu minutach podejścia lasem niespodzianka. W środku lasu stoi buda poboru myta dla TPN-u i gość już z daleka widzi, kto nadchodzi. Ponieważ teren jest tutaj płaski drzewa stosunkowo rzadkie, nie ma najmniejszej szansy na ominięcie budy. Widać Park Narodowy także stosuje nowsze metody łojenia kasy. 
 
Po kilku minutach mamy rozwidlenie szlaków, czerwony odbija na Pisą Trawkę, zielony prowadzi nieco stromym, kamiennym podejściem na polanę. Przy dzisiejszej temperaturze, nawet pokonanie tego odcinka, nastręcza niektórym idącym pewnego problemu. Gdy przejdziemy kamienie las się kończy wychodzimy na ładną polankę. Dzisiaj to patelnia. Ludzie chowają się w cieniu szałasów i my także znajdujemy sobie jeden na odpoczynek i popas. Nie ma sensu iść dalej. Ludzi na szlaku też nie za wiele. Atmosfera leniwego pikniku i tyle. Pól godziny później zarządzamy odwrót na Cyrhlę. Aby dorzucić coś do wyjścia jedziemy na Jaszczurówkę, aby odwiedzić kościółek. Dzisiaj bez tłumów, można w spokoju kontemplować. „Co ci powiem to ci powiem – ciepło” – przytaczając filmowych klasyków.
 
9 sierpnia – piątek – Łomnickie siodło 2190 m. npm.

Od rana znowu gorąco, praktycznie upał. Coś zaczyna pachnieć burzą w powietrzu. Dzisiaj mamy w planach Tatrzańską Łomnicę i próbę dostania się kolejką na szczyt Łomnicy. Mało prawdopodobne, abyśmy dostali bilety, ale zobaczymy. Przejście graniczne Jurgów - Czarna Góra i jesteśmy po słowackiej stronie. Bez problemów docieramy do miasteczka. 
 Tutaj wiele się zmieniło od mojego ostatniego pobytu. Zlikwidowano część kolejki linowej, która biegła od hotelu Tatry do tzw. Startu zamiast tego, znaki prowadzą w lewo, do dużego, trójpoziomowego parkingu, który szybko zapełnia się samochodami. Kilka kas sprzedaje bilety, więc idzie to bardzo sprawnie. Zgodnie z moimi przewidywaniami, bilet na Łomnicę możemy dostać na 17:00, ale jutro. Zamiast tego wybieramy opcję wjazdu na Skalnate Pleso, a stamtąd krzesełkami na Siodło pod Łomnicą. Biletów jest pod dostatkiem, więc nie ma na co czekać. 
 
Pierwszy etap na tzw. Encian, mija szybko. Tutaj sporo ludzi. Wybudowano nowy budynek kolejki górskiej. Dużo ludzi z dziećmi, obok całkiem fajny plac zabaw dla maluszków i restauracja. Można coś przekąsić, kilkanaście metrów niżej po kamiennym zejściu, możemy dojść do niewielkiej chatki, czyli schronisko Skalnata Chata. Tutaj nie ma wszędobylskiego tłumu i można w klimacie napić się Kofoli. Łapiemy krzesełka i po kilkunastu minutach jesteśmy na Siodle. Widoki wprost klasyczne. Niewielkie zachmurzenie i słońce. Klasyka szczytów: Łomnica, Pyszny, Baranie Rogi, Lodowy Szeroka Wieża i inne, które mieszczą się wokół Studenej Doliny. Lekki wiatr i jest bajecznie. Podchodzę nieco w lewo do Łomnickiej Wieży, aby popstrykać nieco widoczków. Z oddalenia perspektywa Łomnicy wygląda nieco inaczej w szerszym ujęciu. Pięknie.



Po sesji zdjęciowej zaczynamy odwrót krzesełkami na Encian. I tutaj mała niespodzianka, bardzo szybko zaczyna się chmurzyć . Po kilku minutach, po słońcu nie ma śladu. Nadciągają ciężkie burzowe chmury i w oddali słychać grzmoty. Małgosia trochę bawi się na górskim placu zabaw, coś jemy i na kolejkę. Tutaj kolejna niespodzianka, pan przed nami twierdzi – nie jedzie – idzie burza. Przez prawie godzinę siedzimy przed bramkami. Tłum gęstnieje, coraz bardziej zniecierpliwiony. 
 
Po godzinie, nadal nie pada, więc kolejka rusza. Część ludzi ruszyła już z buta, teraz mijamy ich pomykających pod wagonikami. Szybko jesteśmy na dole, jemy obiad i do Bukowiny. Po minięciu polskiej granicy zaczyna się nawałnica, najpierw deszcz, później grad. Nawala do tego stopnia, że w jednej z wiosek zatrzymujemy się koło kościoła, aby przeczekać. Świata nie widać. Po kilkunastu minutach nieco przestaje. Na rondzie na dole spory korek, migają koguty straży pożarnej. Rzeka przerwała umocnienia i teraz ulicą płynie główny nurt. Potężne głazy toczą się środkiem ulicy. Nie wiem jak, ale udało mi się wymanewrować i żaden głaz nie rozbił samochodu. Jadąc od strony Białki, pola są dosłownie białe od gradu. Nie przesadzając wiele, kule są wielkości kurzych jaj. W Bukowinie cała masa zniszczonych samochodów. Dziury w dachach i popękane szyby. Bacowie sprzed domów łopatami odgarniają lód. Wieczorem we wszystkich wiadomościach mówią o nawałnicy w Bukowinie. Nam dzięki Bogu udało się bez strat dotrzeć do miejsca noclegu. Widok trasy: tutaj

10 sierpnia – sobota – Orawski Hrad

Od rana leje, ciężka pierzyna chmur zakryła Tatry. Dzisiaj zapewne nie ustąpi. Od ponad dwóch lat mam w planach Orawski zamek i dzisiaj jest chyba ten odpowiedni dzień. Jedziemy w stronę przejścia w Chochołowie. Oczywiście największy koszmar to przebić się przez zaklocowane Zakopane. Leje, średnia spada poniżej 30 km/h. W końcu wydostajemy się w stronę Kościeliska, normalna jazda do granicy. Mijamy Witów, tłumów nie widać, wiadomo barowa pogoda. Sucha Hora, czyli przejście graniczne. Następnie kierujemy się na Tvardošin, Podbiel i w końcu Oravský Podzámok. Odległość z Zakopanego około 65 km, szacunkowy czas przejazdu nie powinien przekroczyć 1h i 15 min. Najciekawsze jest to, iż po przekroczeniu granicy, przestało padać. 
 Już kilka km przed zamkiem znajdują się reklamy spływów tratwami dla chętnych. Na miejscu dosyć duży parking, płatny 3 euro przy wjeździe, bez ograniczenia czasu. Na początku trzeba stanąć w ogonku po bilet. Kasa mieści się w małym budynku, idąc pod górę w stronę zamczyska. Nie można przegapić. Zwiedzanie tylko z przewodnikiem i wejście o określonej godzinie na bilecie. Wszyscy cierpliwie czekają u wrót stalowej bramy na swoją kolej. 
 
Zamek jest położony w sposób kaskadowy i tak odbywa się zwiedzanie od dołu do góry. Zwiedzanie trwa ponad dwie godziny. Oprowadza na młoda i rezolutna przewodniczka. Wnętrza nie powalają na kolana a fasada wymaga jeszcze sporych inwestycji, aby prezentowała się w miarę przyzwoicie. Niestety niedoinwestowanie widać. Wrażenie robią coraz wyżej wznoszące się poszczególne elementy fortyfikacji. Na jednym z dziedzińców małe przedstawienie teatralne. Sympatyczny akcent. Nadal nie pada i chmury przestają grozić. Z najwyższej części zamku widok na góry naprawdę rozległy. Po wyjściu z zamku jemy obiad w miejscowej karczmie i zaczynamy odwrót do Zakopanego. Gdy tylko mijamy granicę zaczyna padać. Aby ominąć korki w Zakopanem, wybieram okrężną drogę przez Chochołów w stronę Zębu, aby wyjechać w Poroninie. Po drodze roboty drogowe i musimy jechać wyżej przez Ciche Górne. Im wyżej tym gorsze odcinki drogi. W końcu Ząb i trafiamy do Poronina, do Bukowiny dostajemy się już bez problemów. Pada non stop.

Słowacki szlak gotycki - Goticka Cesta: zobacz cały szlak

12 sierpnia – poniedziałek – Babia Góra 1725 m. npm.

Jadąc do Krakowa postanawiam wyskoczyć sobie na Babią Górę i to w znaczeniu dosłownym. Mamy nie za wiele czasu, gdyż planujemy dotrzeć dzisiaj do Wieliczki, aby dostać bilety na jutro i ominąć kolejkę. Wiele wody w Dunajcu upłynęło od mojego ostatniego wejścia, więc postanawiam zaliczyć tym razem szlak od strony wschodniej. 
 Około 11:30 zaczynam podejście od Przełęczy Krowiarki (1012 m npm). Na początek Zubrzyckie Stromizny. Nazwa jest bardzo adekwatna do terenu. Cały czas ostro pod górę. Zaczynam od niezbyt forsownego tempa i po kilkuset metrach mija mnie jakaś rozkrzyczana ozowa grupa. Jak się później okaże szybko spuchną i zostaną z tyłu. 
 
Po mocnym podejściu, pierwszy punkt widokowy czyli Sokolica (1367 m npm). Pogoda dopisuje chociaż na horyzoncie majaczą jakieś obłoczki, raczej niegroźne. Kilka łyków wody i pośród kosodrzewiny wiodący do wzniesienia o nazwie Kępa. (1521 m npm). Stąd już tylko odkryty teren do Samej Babiej. Tempo mam niezłe, więc mała chwila na oddech i tylko 3 km do szczytu. Ładnie dzisiaj widać Zawoję i nową kolej linową na Mosorny Groń. Na całym szlaku trochę ludzi, ale bez zbytnich tłumów. Ruszam odkrytą bullą, wiatr coraz bardziej się wzmaga, ale tutaj to rzecz najnormalniejsza w świecie. Mijam podejście na Wołowych Skałkach i około 13:30 jestem na szczycie.

Jak zwykle trochę ludzi, zarówno Polaków jak i Słowaków. Charakterystyczny kamienny murek stoi nadal. Ponieważ jest pokaźnych rozmiarów, większość turystów wykorzystuje go jako wiatrochron. W zależności z której strony wieje, z drugiej gromadzą się piechurzy. Z lasu wyraźnie wystaje dach nowego schroniska na markowych Szczawinach. Pogoda nadal dopisuje, chociaż chmur coraz więcej. Robię kilka zdjęć zarówno na polską jak i słowacką stronę. Jak zwykle piękny widok na Tatry. Ucinam sobie pogawędkę z pewnym gościem na temat lokalizacji okolicznych szczytów. Staramy się wyłonić najbardziej charakterystyczne. 
 Niestety czas goni i trzeba myśleć o odwrocie. Tym razem w dół, tempo też szybsze, przyjemnie wieje. Po drodze robię jeszcze kilka fotek. Na sokolicy mały odpoczynek dla złapania oddechu – zbieganie w dół , wbrew pozorom, także męczy. Stąd według znaków do parkingu na przełęczy pół godziny i około 1,6 km jak pokazuje mapa. Ku mojemu lekkiemu zdziwieniu, aby zmieścić się w opisanym czasie trzeba niemal zbiegać na dół. Kolana zdrowo dostają, bo tym razem stromizny w drugą stronę. Trasa niemal dla biegaczy trailowych. Tym razem mam dobre buty i po pół godzinnym zbiegu melduję się na parkingu. Jest 15:30 – łącznie cztery godziny.


14 sierpnia – środa – Mirów i Bobolice

Wczorajszy dzień spędziliśmy w Krakowie. Najpierw Wieliczka i zjazd do kopalni, potniej Stare Miasto. To jedno z tych miejsc w Polsce, gdzie czuję się jak u siebie w domu chodząc po rynku odwiedzam stare, znane kąty. W jednej z księgarni kupuję wydanie traktatu „O wojnie” . To książka autorstwa Carla von Clausewitza, poświęcona strategii, napisana dosyć dawno, bo w 1832 roku. Fajna pamiątka z Krakowa. 
 
Rano po śniadaniu ruszamy w kierunku warowni jurajskich. Kilka z nich widziałem, ale wiele jeszcze zostało. Mijamy Dąbrowę Górniczą i pomimo trwających wszędzie remontów dróg, jakimś cudem, po sprzecznych wskazaniach GPS-u, dostajemy się na niewielką drogę, gdzie pojawiają się znaki – Zamek Mirów. Prawie 30 km dalej ukazuje nam się bryła starego zamczyska. 
 Dzisiaj to typowa jurajska ruina, ale niegdyś zamek musiał błyszczeć blaskiem białego piaskowca, szczególnie w słoneczne dni. Dzisiaj z jednej strony ogrodzony, ze względu na niebezpieczeństwo, jest zapewne tylko cieniem dawnego blasku. Choć przyznam, nawet ten „cień” wygląda całkiem imponująco. Robimy rundę wokół i patrząc do tyłu widać najnowszy polski zamek, czyli odbudowane Bobolice. 
 
Chwilę później zatrzymujemy się przy drugim zamczysku. Jego bryła za to błyszczy pełnym blaskiem w promieniach słońca. Zamek odbudowany przez jednego ze spadkobierców dawnych właścicieli, wygląda imponująco. Przy jego odbudowie użyto takiego samego materiału i cementu, jakiego użyto niegdyś do budowy warowni. Z parkingu prowadzi pod zamek wyłożona kostką droga spacerowa. Jeszcze nie dokończona, ale to pewnie kwestia czasu. Jak podają zaufane źródła, ma tutaj być hotel, dla klientów z zasobniejszą sakiewką. Dobre i to przynajmniej jeden zamek więcej został uratowany. Obok zamku stylowa restauracja, gdzie można pokusić się o skonsumowanie obiadu. Miejsce godne polecenia. Część zamku od tyłu jest niezbyt dostępna, ze względu na strome skałki i krzaki, ale Ci którzy chcą zapewne znajdą dojście bezproblemowo. Kilka zdjęć i zaczynamy odwrót do domu, przez zakorkowane, remontowane i wiecznie rozkopane polskie drogi.



Popularne posty z tego bloga

29.01 - 4.02.2024 - Góry Majorki

6.08 - 11.08.2024 - GSB - Beskid Żywiecki do Rabki - 112 km górami

1 - 4.11. 2023 - Budapeszt